Przeczesałam długimi palcami swoje rozwiane włosy, jeszcze czekając aż Callum przyniesie sobie wodę. Ja tradycyjnie w tym czasie pakowałam do ciasnej, skórzanej sakwy spokojnie zwisającej z grzbietu, turkusowy koc w szare pasy poziomo, bądź pionowo układające się względem ułożenia na ziemi.
— Już możemy jechać? — warknęłam zniecierpliwiona, odpinając karą klacz od uwiązu. Chłopak zwrócił na mnie swój szmaragdowy wzrok, wykrzywiając blade usta w niewinnym uśmiechu. Jeszcze raz poprawił zapięcie toczka. Przewróciłam oczami, zaciągając się ponownie większą dawką tlenu do płuc. Ciemna skóra siodła szybko została ciepło objęta przez moje kończyny, a metalicznie połyskujące strzemiona zawisły na paskach, dziurkę niżej niż poprzednio.
— Prowadź zatem, niewiasto! — krzyknął teatralnie.
— Paniczu, lepiej trzymaj się drogi, a nie biedne niewiasty męczysz — popatrzyłam karcąco z nutą rozbawienia, zwracając Moon ku tętniącemu zielenią, niemal tą samą co w powalających tęczówkach chłopaka lasu. Liście wstrzymywały większość promieni gorącego słońca, jednak nadal przedostawały się na czarną glebę, którą gdzieniegdzie przyozdabiały malutkie krzaczki czerwonych soczystych poziomek.
— Możemy pozbierać trochę tych słodyczy? — zapytał zatrzymując łagodnie ogiera, który widocznie miał wprost wielką ochotę na dziki galop. Zerknęłam na kuszące poziomki, oblizując wargi ukradkiem. Chwilę straciłam na rozkminy o tym, czy się zatrzymywać, czy jednak zebrać z parę. Nagle owoce jakby zaczęły jeszcze bardziej połyskiwać, a ich kolor zrobił się jeszcze bardziej wydatny.
— Dobra, zsiadamy — przełknęłam głośno ślinę, lądując na ziemi.
— Widzę, że trudno się opierasz pokusie — posłał cwany uśmiech, stając obok mnie.
— Chcesz, możemy jechać dalej — parsknęłam rozbawiona, zginając plecy ku niewinnych krzaczkach.
— Wiesz, jednak przystanę na zjedzenie tego — odparł, drapiąc się po karku.
Ukradkiem zabierałam coraz więcej poziomek, zostawiając chłopakowi coraz mniej.
— Ej, ale podziel się — zaśmiał się, odganiając delikatnie moje zimne dłonie od przedmiotu naszych pożądań. Uparcie zabrałam jeszcze trzy owoce i zniknęły w otchłaniach mego gardła i przełyku. Zwycięsko wróciłam z powrotem na siodło, przyciągając blisko siebie wodze, jakby były pluszowym misiem. Oczywiście przesadzam. Wyruszyliśmy dalej w powszechnie znaną dla wszystkich uczniów akademii trasą. Jednak ten, obok mnie, stanowił wyjątek niezapoznanego z tutejszymi terenami, które były wprost bajeczną zdobyczą dla fotografów i miłośników wszelkiej przyrody. Po chwili moje stopy zdecydowanie odbiły się od boku klaczy, zezwalając jej na szaleństwo płynące z gonitwy po lesie.
— Nie wygrasz — rzuciłam prowokująco przez ramię do zostającego w tyle Callum'a. Zawsze intrygowało mnie to imię. Istotnie, pierwsza cząstka kojarzyła mi się, z angielskiego, z dzwonieniem, jednak druga cześć imienia nadawała imieniu płynności.
— Zobaczymy jeszcze...
Przez chwilę jeszcze próbowałam otrząsnąć się z obłoku pyłów zostawiającego za sobą Spartana. Ogier jak dziki popędził w stronę drewnianego pomostu, kryjącego część wód spokojnego jeziora. Jego nogi silnie pracowały, a szyja wyciągała się w przód, jakby chciał pokazać, że jej długości nic nie pobije. Nagle gniadosz gwałtownie się zatrzymał pod wpływem naprężonych wodzy, naciskających z kolei na na wędziło.
— To co? Oddajesz poziomki — uśmiechnął się, wyciągając chciwą rękę po rubinowe owoce.
— Co? Nie! — krzyknęłam, przybliżając do siebie chusteczkę ze skarbami.
— Tak, dawaj! — zaśmiał się, zbliżając się niebezpiecznie blisko, a drugą ręką opierał się o siodło Moon. Nawet nie wiem kiedy wylądowałam prawie na samej krawędzi pomostu. Nagle poczułam jak jego ciało coraz bardziej przechylam się w stronę wody. Pisnęłam przeraźliwie, czując jak grawitacja mnie przyciąga do dołu. Nie wiedziałam nawet ile szczęścia miałam, że moja ukochana klacz nie wpadła razem ze mną, łamiąc kręgosłup. Gwałtownie machałam rękami na ślepo, by tylko się wydostać z, co prawda lekko nagrzanej, wody. Będąc nadal na dole, obserwowałam jak wzorki powierzchni od dołu szybko się zmieniają, pod wpływem malutkich fal. Łapczywie pragnęłam powietrza, niedostępnego dla mnie pod powierzchnią, jednak po wywalczonym wypłynięciu, poczułam jak płuca gwałtownie się rozszerzają.
— Kur*a, Ty chyba niepoważny jesteś! — krzyknęłam rozzłoszczona, zalewając go wybitą przez dłoń wodę, przy okazji trafiając w Spartana, który przestraszony osobliwym drapieżnikiem uciekł na drugi kraniec pomostu.
— Wybacz — uśmiechnął się, zsiadając z wierzchowca by dać mi pomocną dłoń do wyjścia z jeziora. Jednak ja miałam zupełnie inny plan i tylko na to czekałam. Ciepła ręka był obecnie moim największym celem, a skupiona siła w nogach podpartych o jedną nogę pomostu tylko czekała, aby pociągnąć go w otchłanie stawu. Tak się też stało. Tylko z pewnym małym odstępstwem, bo zamiast do wody, Callum poszybował na mnie, co skutkowało, że musiałam w ekspresowym tempie nabrać tlenu. Moje włosy znów wyglądały, jakby ktoś je powiesił na sznurkach. Leniwie poruszały się niczym meduza, by znów przykleić się do mojej szyi.
— Ej, ładnie to tak?
— Jeden do jednego — uśmiechnęłam się serdecznie.
Call?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)