O dziwo skonsumowanie prowizorycznego śniadania poszło nam nad wyraz sprawnie. Oczywiście nie zabrakło momentów, w których dławiłem się mikroskopijnym jedzeniem, czy też takich, gdzie Adeline dusiła się przez brak życiodajnego powietrza. W każdym bądź razie, było wyjątkowo ciekawie, a przy tym poniekąd zdrowo - w końcu śmiech to zdrowie, a było go w tamtym momencie pełno.
Na szczęście szybko się opanowaliśmy, przypomniwszy sobie, dlaczego tak bardzo spieszyliśmy się ze zjedzeniem posiłku - bezapelacyjnie wiadome dla nas było to, że jak najszybciej powinniśmy znaleźć się na odpowiednim cmentarzu. Ku naszemu zadowoleniu nie mieliśmy wcale do niego aż tak bardzo daleko, a na dodatek Adeline nie zgubiła całkowicie swojej orientacji w londyńskich ulicach.
- Tym razem zgodzisz się ze mną, że powinienem tutaj zostać, prawda? - wyswobodziłem dziewczynę spod swojego opiekuńczego ramienia, przerywając tym samym ciszę, która panowała w naszym otoczeniu od dłuższego czasu. Brunetka opuściła lekko swoją głowę w dół, wlepiając wzrok w chodnik, na co zareagowałem niemalże natychmiastowo, unosząc jej podbródek do góry. - Tak będzie lepiej.
- Na pewno? - spytała spoglądając w moje oczy, co sprawiło, że na krótką chwilę całkowicie znieruchomiałem. Westchnąłem jedynie, pocierając kciukiem jej chłodną dłoń, co sprawiło, że dziewczyna skorzystała z okazji, odwracając swój wzrok w stronę rozciągającego się obok cmentarza.
- Tak, na pewno - wydukałem w końcu, choć wiedziałem, że moja wypowiedź nie miała w sobie ani krzty realizmu bądź czegokolwiek, co zmusiłoby moją ukochaną do uwierzenia w me słowa. - Uwierz, że nie chciałbym ponownie widzieć się z twoim bratem - ponownie wydusiłem, lekko dotykając się po nosie, który wciąż bolał mnie za każdym razem, gdy tylko delikatnie muskałem go opuszkami palców.
- Postaram się wrócić przed tym, jak mi tutaj całkowicie zamarzniesz - szepnęła, czule składając na moim lodowatym policzku pocałunek, na co momentalnie rozpromieniłem się, odgarniając kosmyki jej czarnych włosów za ucho.
Uśmiechałem się jedynie, bezradnie przyglądając się temu, jak Adeline znika za potężną bramą cmentarza.
Zawsze w okolicach takich miejsc panowała cisza, rzekłbym wręcz, że grobowa. Ludzie ucinali szybko wszelkie rozmowy i dyskusje, przerywali wymianę czułości, odrzucali na bok wszelkie myśli o tym, co mają jeszcze do zrobienia. Podążając bijącymi chłodem alejkami spoglądałem zawsze na groby, zastanawiając się, dlaczego na niektórych nie ma ani jednego zapalonego znicza - czy rodzina zapomniała o bliskim, czy może już zwyczajnie umarła? Chociaż nie znałem właściwie większości osób, bardzo często czułem się zobowiązany do tego, by zapalić chociażby symboliczną świeczkę w tych miejscach, które były szczególnie zaniedbane. Nie potrafiłem też przejść obojętnie obok tych grobów, w których pochowane zostały dzieci... Na samą myśl o tym, ile miały przed sobą życia i jak wielką stratę muszą odczuwać ich rodzice, od razu pochmurniałem, licząc na to, że mnie samego nic podobnego nie spotka.
W gruncie rzeczy lubiłem odwiedzać cmentarze, nawet w takich miejscach odnajdując ich pozytywy. Był to dla mnie czas refleksji, uświadomienia sobie tego, jak życie szybko przemija - nie było takich sytuacji, w których nie wyszedłbym stamtąd poruszony, zastanawiając się nad tym, które z moich decyzji wymagają poprawy zanim będzie już całkowicie za późno.
Kolejnym plusem było to, że mogłem myślami powracać do tych przyjemnych retrospekcji - głównie wspomnień, które dzieliłem z odwiedzanymi zmarłymi. Przypomniałem sobie wszystkich wujków i ciotki, także te, które bardzo często traktowały mnie jak własnego syna. Dziadka, śmiejącego się z tego, że w przyszłości będę łamaczem dziewiczych serc, jak i prababci, choć nie znałem jej zbyt długo. Właściwie, to Ci ludzie z biologicznego punktu widzenia byli dla mnie obcy, a nasze więzy krwi wręcz nikłe. Nazwałem rodziną osoby, które przyjęły mnie do swojego grona chcąc nie chcąc, gdy Ann zdecydowała się na adopcję, a mimo tego traktowali mnie jak dziecko, które nie różniło się w żadnym stopniu od swoich przybranych kuzynów. Choć zastanawiałem się, jakby wyglądała moja teraźniejszość, gdyby wszystko potoczyło się inaczej, za nic nie oddałbym tego, co otaczało mnie na codzień.
Na całe szczęście na Adeline nie musiałem czekać bardzo długo. Choć minęło zaledwie pół godziny, to zdążyłem nieco zmarznąć, co spowodane nie tylko było wiejącym wiatrem, ale także panującą ulewą. Deszcz zdążył przemoczyć nawet ławkę, na której siedziałem, jednak starałem się nie marudzić, wytrwale czekając na roztrzepaną brunetkę. Wkrótce ujrzałem ją w tłumie ludzi - wyglądała na zdruzgotaną, a przy tym zwyczajnie smutną, zupełnie tak, jakby coś ją silnie dotknęło. Nie dziwiłem się, znając prawdopodobnie przyczyny, jednak zmartwiłem się lekko, gdy podeszła do mnie bez najmniejszego cienia uśmiechu.
Adeline?.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)