- Dziękuję - odezwałam się w końcu lakonicznie. - Naomi.
- Selle francais? - pewnym krokiem podszedł do Szczurzego, wyciągając rękę ku jego chrapom.
- Tak, i skokowy. Po Baloubecie.
Charles pokiwał z uznaniem głową, lecz w jego oczach ujrzałam zaledwie małą cząstkę podziwu, jaki powinien wyrażać ten gest. Westchnęłam z dezaprobatą.
- Śpieszę się na trening.
Nie dlatego, że rzeczywiście było mi śpieszno, lecz z powodu dość niewygodnej dla mnie rozmowy, której nie miałam zamiaru dalej ciągnąć. Musnęłam boki rumaka łydkami.
***
Urządzenie dzwoniło niemiłosiernie, jakby nie rozumiejąc łopatologicznej technologii dni tygodnia.
- Kto ustawia budziki w sobotę?! - wydarłam się, bo żadna moja kończyna nie była w stanie dosięgnąć tego cholerstwa. Jedynym odzewem ze strony pozostałych dziewczyn było odwrócenie się na bok poprzedzone jakimś przeciągłym mruknięciem. Prychnęłam pod nosem, przeciągając się leniwie i szukając kapci na zimnej, drewnianej posadzce. Po wyłączeniu irytującego alarmu udałam się do łazienki, gdzie przywróciłam moją osobę do odpowiedniego dla niej stanu. Następnie, dzierżąc w ręku ubrany w złotą obudowę telefon, dumnie wykroczyłam na korytarz.
Posunięcie to było ponad wszelką wątpliwość nieprzemyślane, bo o ile wstawanie przed dziesiątą rano w weekendy to grzech, wpadanie na panią Rose - zabójstwo.
- Dzień dobry, Naomi. O, dobrze że jesteś, zaniosłabyś to do mojego męża, jest w gabinecie - kobieta nie zważając na mój wyraz twarzy, wcisnęła mi w dłonie plik kartek. - Jeszcze jedno, przy okazji doręcz ten dzbanek Gilbertowi. On będzie wiedział, co z nim zrobić. Bardzo ci dziękuję!
Westchnęłam głęboko, umieszczając podatny na stłuczenia przedmiot w pozornie bezpiecznym miejscu. Następnie ruszyłam żwawym krokiem na parter, skąd miałam zamiar skierować się przez drzwi na dwór. Nie przyszło mi na myśl, iż nie patrząc przed siebie, możliwości zderzenia się z kimś nieprzyjemnie wzrastają. W pewnej chwili potknęłam się o coś, a z racji nieutrzymania równowagi runęłam w dół. Ręce impulsywnie skierowały się w kierunku twardej podłogi, wypuszczając ze swych objęć plik kartek. Gdy wylądowałam już, na szczęście niegroźnie, na parterze, przymiażdżył mnie jeszcze ciężar osoby, która była najpewniej sprawcą całej sytuacji. Chwilę potem podniosła się, dając mi szansę obrócenia ciała i znalezienia leżących tuż obok kawałków dzbanka pani Rose.
- Jak chodzisz, idioto! - oskarżyłam zbulwersowana. Podniosłam głowę i wpiłam rozwścieczone, wręcz mordercze spojrzenie w chłopaka stojącego przede mną. Odniosłam słuszne wrażenie, że już kiedyś go widziałam...
Czarls?
- Śpieszę się na trening.
Nie dlatego, że rzeczywiście było mi śpieszno, lecz z powodu dość niewygodnej dla mnie rozmowy, której nie miałam zamiaru dalej ciągnąć. Musnęłam boki rumaka łydkami.
***
Urządzenie dzwoniło niemiłosiernie, jakby nie rozumiejąc łopatologicznej technologii dni tygodnia.
- Kto ustawia budziki w sobotę?! - wydarłam się, bo żadna moja kończyna nie była w stanie dosięgnąć tego cholerstwa. Jedynym odzewem ze strony pozostałych dziewczyn było odwrócenie się na bok poprzedzone jakimś przeciągłym mruknięciem. Prychnęłam pod nosem, przeciągając się leniwie i szukając kapci na zimnej, drewnianej posadzce. Po wyłączeniu irytującego alarmu udałam się do łazienki, gdzie przywróciłam moją osobę do odpowiedniego dla niej stanu. Następnie, dzierżąc w ręku ubrany w złotą obudowę telefon, dumnie wykroczyłam na korytarz.
Posunięcie to było ponad wszelką wątpliwość nieprzemyślane, bo o ile wstawanie przed dziesiątą rano w weekendy to grzech, wpadanie na panią Rose - zabójstwo.
- Dzień dobry, Naomi. O, dobrze że jesteś, zaniosłabyś to do mojego męża, jest w gabinecie - kobieta nie zważając na mój wyraz twarzy, wcisnęła mi w dłonie plik kartek. - Jeszcze jedno, przy okazji doręcz ten dzbanek Gilbertowi. On będzie wiedział, co z nim zrobić. Bardzo ci dziękuję!
Westchnęłam głęboko, umieszczając podatny na stłuczenia przedmiot w pozornie bezpiecznym miejscu. Następnie ruszyłam żwawym krokiem na parter, skąd miałam zamiar skierować się przez drzwi na dwór. Nie przyszło mi na myśl, iż nie patrząc przed siebie, możliwości zderzenia się z kimś nieprzyjemnie wzrastają. W pewnej chwili potknęłam się o coś, a z racji nieutrzymania równowagi runęłam w dół. Ręce impulsywnie skierowały się w kierunku twardej podłogi, wypuszczając ze swych objęć plik kartek. Gdy wylądowałam już, na szczęście niegroźnie, na parterze, przymiażdżył mnie jeszcze ciężar osoby, która była najpewniej sprawcą całej sytuacji. Chwilę potem podniosła się, dając mi szansę obrócenia ciała i znalezienia leżących tuż obok kawałków dzbanka pani Rose.
- Jak chodzisz, idioto! - oskarżyłam zbulwersowana. Podniosłam głowę i wpiłam rozwścieczone, wręcz mordercze spojrzenie w chłopaka stojącego przede mną. Odniosłam słuszne wrażenie, że już kiedyś go widziałam...
Czarls?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)