Jak spędziłam pierwszy dzień po tym, jak pogoda spłatała nam niezłego figla i spadł śnieg? Na CHORWACJI?
Nie spodziewałam się tego, prawdę mówiąc. Nikt się chyba nie spodziewał. Tymczasem wstajemy rano, większość z nas jak zwykle swoje kroki kieruje od razu do stajni, żeby zająć się swoimi kopytnymi, a przed nami - śnieg. Wielkie jego zaspy nawet, z czego należy wnioskować, iż porządnie sypało przez całą noc. Z powodu śniegu odwołano dzisiaj zarówno zajęcia w szkole, jak i popołudniowe jazdy (chociaż w zasadzie wszyscy uczniowie i większość nauczycieli mieszka na miejscu) - obstawiam, iż powodem było to, że wszystkie inne szkoły w okolicy były zamknięte. Dlaczego więc u nas robić wyjątek...?
No, ale wracając do mnie. Śnieg, nie śnieg, z psem trzeba rano wyjść. Na całe szczęście ani mnie, ani Ghostowi wszechobecny biały puch nie przeszkadzał. Wybiegliśmy więc jak głupi z akademika, husky od razu rzucając się w najbliższą zaspę, ja z resztą podobnie - opadłam na śnieg, ciesząc się z okazji do powygłupiania się.
Uznałam, że w taki cudowny dzień jak ten, Charlie nie powinien sterczeć jak ten kołek w boksie. Poszłam zatem po niego do stajni prywatnej, podpięłam uwiąz do kantaru i wyprowadziłam za soba na dwór.
Książe najpierw zatrzymał się, patrząc nieufnie na otoczenie, które nagle zmieniło swój wygląd pod śniegową pierzyną. Obwąchał śnieg, zaraz wpakował w niego nos, zarżał wesoło i rzucił się kłusem przed siebie, nie zważając na to, że jest przypięty uwiązem do mnie. Musiałam więc podbiec za nim kawałek, zanim udało mi się go spowolnić, choć Siwy pozostał przy piafowym kłusie, z wysoko zadartą głową oglądając otoczenie.
Ghost biegał w okół nas, atakując jedną zaspę śnieżną za drugą, a ja spacerowałam po Akademii z Charliem u boku. W którymś momencie Siwy zatrzymał się, zwiesił nos ku ziemi i zaraz zaczął się tarzać w śniegu. Zaśmiałam się, odsuwając na bezpieczną odległość, żeby nie dostać z podkutego kopyta.
Gdy zaszliśmy na obrzeża lasu, podprowadziłam ogiera do sporych rozmiarów kamienia, który często służył nam za podwyższenie, gdy wybieraliśmy się w tereny. Przepięłam uwiąz na bok kantaru, przerzuciłam linkę przez szyję konia i przywiązałam z drugiej strony, robiąc prowizoryczne wodze. Po czym wskoczyłam na grzbiet Charlesa, zmniejszając sobie odległość od ziemi staniąciem na kamieniu.
Wybrałam tradycyjną trasę, która prowadziła dookoła Akademii - wyjeżdżało się z jednej storny, robiło się spore koło i wracało po drugiej stronie. Z początku miałam w planie tylko stęp. W końcu oklepowy, samotny teren w pełnej krasie do najmądrzejszych nie należał. Tym bardziej, że jechałam bez ogłowia. Ostatecznie jednak zdecydowałam się nieco zmienić tracę tak, żebym nie oddalała się zbyt od terenu Akademii.
Dałam ogierowi znak łydką do zakłusowania. Podekscytowany wyrwał od razu do przodu. Kilkanaśnie metrów przebiegł kłuso-galopem, zanim udało mi się doprowadzić go do porządku i zmusić do skrócenia chodu. A i to nie na długo. Ostatecznym, co skłoniło go do uważniejszego stawiania nóg, było rozjechanie się w którymś momencie na oblodzonej powierzchni. Prawie zarył przy tym nosem w ziemię.
Ostatni odcinek naszej przejażdżki, gdy miałam już w zasięgu wzroku budynki Akademii, zdecydowałam się przegalopować. Przesunęłam jedną łydkę nieco do tyłu i na kilka kroków przestałam anglezować, a Charles zagalopował. Natychmiast rozpędzając się do prawie cwału (nagle zapominając o tym, że prawie się dzisiaj wyłożył na zdradzickim lodzie). Nie zsunęłam mu się z grzbietu chyba tylko dlatego, że się tego spodziewałam i profilaktycznie wplotłam palce w jego grzywę. Trochę czasu zajęło mi przypomnienie Siwemu, że nadal na nim siedzę. Gdy w końcu zmusiłam go do zebrania galopu do normalnego tempa roboczego, mogłam rozejrzeć się za Ghostem, który nie miał szans na dotrzymanie tempa ogierowi, gdy ten wyrwał do przodu. Niemal do samej bramy Akademii go nie widziałam, na całe szczęście wyskoczył zza jakiegoś krzaka nieźle zziajany, mniej więcej w momencie, kiedy przeszłam do kłusa.
Poprowadziłam Charliego kawałek naokoło między drzewami, żeby dać mu się rozkłusować po krótkim, acz wymagającym galopie. Pies zrezygnował z towarzyszenia mi, choć zwykle tego nie robił i usiadł na środku ścieżki, patrząc za nami.
Gdy wróciliśmy w okolice stajni dotarło do mnie, że jestem przemarznięta. Niemniej jednak, Charlesa trzeba było jeszcze przez chwilę wystempować, postanowiłam więc przenieść się na halę. Nie schodząc z konia przejechałam przez stajnię, do drzwi prowadzących na krytą ujeżdżalnię. Ustawiłam Siwego bokiem do nich i otworzyłam je, po czym wykręciłam tak, że weszliśmy na nią. Wszystko to nie schodząc z konia.
Na hali nikogo nie było. Wszyscy pewnie cieszyli się pierwszym dniem śniegu gdzieś poza Akademią, a cała reszta, która nie przepadała za taką pogodą, zaszyła się w swoich pokojach. Zrobiłam z Charliem jeszcze kilka okrążeń (Ghost, który wślizgnął się za nami na halę, położył się w swoim miejscu w narożniku i zwinął w kulkę), w końcu zatrzymałam go, zeskoczyłam na ziemię i przepięłam uwiąz z powrotem tak, żebym mogła swobodnie zaprowadzić Siwego do boksu.
~•~
Resztę dnia spędziłam w pokoju, piekąc mini dakłasy (ciastka z bezy przekładane kremem z syropem klonowym i bakaliami). Zaniosłam część do pokoju Riley, po jednym dałam Peterowi i Davidowi. Wróciwszy z tej krótkiej eskapady z powrotem do siebie, przygotowałam jeszcze wielki kubek kawy piernikowej. Potem z przygotowaną "kolacją" zasiadłam na kanapie w saloniku, przykryłam się swoim ulubionym, mięciutkim kocem i włączyłam na laptopie film, którego oglądanie przekładałam już od jakiegoś czasu. Po chwili dołączył do mnie Ghost. Siedzieliśmy tak do późnego wieczoru, aż w końcu nadeszła pora na pójście spać.
Śnił mi się galop na Charlesie po pięknie pokrytym śniegiem lesie.
890 słów
+20 punktów prezentowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)