Opieram się o parapet przy jednym z otworzonych na oścież okien, z utęsknieniem przyjmując dawki mroźnego powietrza. Od dłużącego się nieznośnie czasu narzekam na ciepło panujące w pokoju, z niemalejącym zresztą wrażeniem, że temperatura w pomieszczeniu ciągle wzrasta mimo stworzonego przeciągu. Po pewnym czasie wydaje mi się jednak, że duszność bardziej wynika z naszego zaawansowanego poziomu odurzenia – połączenie alkoholu z narkotykiem tylko wzmogło jego skutki. Siedzę więc tak już pewną chwilę, z tyłu głowy mając tylko wrażenie uciekającego czasu, podczas którego wraz z szatynem rozluźniliśmy się bardziej, niż tego przewidywałam. Czuję się lekka, niesamowicie odprężona, mimo rozmazanego przed oczyma obrazu i poczucia oddalenia się od mężczyzny bardziej, niż stało się to w rzeczywistości. Uśmiecham się też znacznie szerzej, niż pewnie było to konieczne.
- Dopiero co bałeś się o swoją odpowiedzialność karną… - Chichoczę głośno, gdy Harry niespodziewanie znajduje się obok mnie i podsuwa mi niemalże pod nos butelkę czerwonego wina. Nim jednak powoli sięgam po nią dłonią, odzyskawszy tylko refleks, szatyn upija potężnego łyka z pozostałości cieczy.
Marszczę brwi, nieprzerwanie unosząc kąciki ust do góry. Czuję coraz większą utratę kontroli nad swoim zachowaniem, a mimo to wtóruję mężczyźnie w miarowym upijaniu alkoholu. Przyciągam go do siebie na wyciągnięcie ręki, bo nietrzeźwa jeszcze bardziej lubię przyglądać się jego błyszczącym, jasnym tęczówkom. Przysięgam, że zapamiętałam je jako błękitne, ale wtedy nie jestem w stanie stwierdzić, jakiej są barwy. Nazwę odcieniu mam na końcu języka, ale ostatecznie nie wypowiadam w stronę towarzysza ani jednego słowa na ten temat.
- Demoralizuję cię? – Prycha głośnym śmiechem, świdrując mnie z dzielącej nas odległości nieco rozbieganym, rozbawionym wzrokiem. Mimowolnie uśmiecham się jeszcze szerzej.
- Muszę cię jakoś nadgonić – mruczę, pewnie unosząc głowę do góry, by łatwiej było nam utrzymywać kontakt wzrokowy. Chichoczemy krótko, kiedy odczuwam delikatne zawroty głowy. Czuję, jak lekko się chwieję. – Fajkę? – Unoszę brew i wskakuję na parapet podczas podpalania końcówki jednej ze sztuk.
Ku mojemu zdziwieniu, kręci przecząco głową. Dopiero wtedy, gdy nie odzywamy się przez nieliczne sekundy, udaje mi się usłyszeć włączoną przez nas wcześniej muzykę. Zdążyłam o niej całkowicie zapomnieć.
- Nie jest ci może gorąco?
Nie mogę wtedy już nawet w najmniejszym stopniu powstrzymać śmiechu, wywołanego absurdalnym pytaniem wypowiedzianym z ust mojego towarzysza. Cmokam z udawanym rozgoryczeniem, nie decydując się jednak na równie prowokacyjny komentarz. Zamiast tego, podaję mu tlącego się papierosa, a sama, niemalże spadając równocześnie za drugą stronę okna, pozbywam się obcisłego materiału bluzki.
Harry gwiżdże w odpowiedzi z uznaniem.
- Teraz już nie. – Szczerzę się, gdy nasze spojrzenia ponownie się ze sobą krzyżują. O dziwo, nie czuję większego skrępowania, kiedy to siedzę przed mężczyzną w dopasowanym, czarnym biustonoszu. On sam zdaje się nie mieć z tym większego problemu. – To co, Kochaniutki? Teraz ty?
Przygryzam wargę i odbieram papierosa, wydmuchując przez ramię spore kłębowiska dymu.
- Nie utrzymałabyś się z wrażenia na tym parapecie. – Mruczy z rozbawieniem, kładąc dłonie po zewnętrznych stronach moich ud. Kreśli szlaczki palcem po mojej wolnej dłoni. Na odkrytych ramionach pojawia się delikatna, gęsia skórka, a całe moje ciało wydaje się jeszcze lżejsze, niż do tej pory. Gasząc prędko papierosa, zeskakuję z chłodnego parapetu i muszę od tamtej pory wyżej unosić podbródek, by zerkać na przystojną twarz szatyna. Wymijam go jednak i chwiejąc się co najmniejszy krok, przysiadam w końcu na własnym łóżku i unoszę leniwie kąciki ust.
- Nie chciałbyś mi pomóc? – Szepczę przez mocno łamiący się głos, sięgając po luźną koszulkę, złożoną tuż obok pobliskiej szafki.
Wygląda na to, że Harry’ego nie trzeba namawiać zbyt długo. Wypijając resztkę wina, siada tuż obok mnie i chyba myśląc, że tego nie widzę, zerka przelotnie na mój dekolt. Dla odmiany nie rumienię się, pewnie przez zażyty narkotyk.
Prawdopodobnie prowokuję go bardziej, niż jest to faktycznie potrzebne, ale wspieram się na czworaka i zmniejszam dzielącą nas odległość. Dokładnie słyszę jego nieznacznie przyspieszony oddech i czuję tę cudowną woń perfum. Kładę mu na kolanach zabraną wcześniej koszulkę, faktycznie uważając się wtedy za na tyle nieporadną, by nie móc samodzielnie zarzucić jej na własne ramiona.
- Twoja nieudolność jest czarująca. – Kręci głową, przyciągając mnie do siebie zachęcającym gestem ręki. Siedzę potulnie, gdy powoli, z dbałością o wyciągnięcie spod koszulki każdego pojedynczego kosmyka moich włosów, zakłada mi ją przez ręce. Nieustannie się uśmiecham i rozpływam wręcz pod jego anielsko łagodnym wzrokiem. Chce wygładzić ją jeszcze przy końcu, ale powstrzymuję go i po jego zezwalającym spojrzeniu sama sięgam za krawędź górnej części garderoby, okrywającej jego umięśniony tors. Nabieram większej dawki powietrza, gdy odkrywam pod materiałem liczne tatuaże.
- Mogę? – Pytam łagodnie, gdy zdjął z siebie podwiniętą przeze mnie odzież. Wzrusza ramionami, choć wzdryga się lekko, gdy wodzę palcem po profesjonalnie wykonanej kresce. Chichoczę pod nosem, ujrzawszy dwie jaskółki – łudząco podobne do tej, którą sama posiadam u dołu pleców. Pozostawiam to jednak bez komentarza, postanawiając zachować to jako ewentualny element zaskoczenia. Nie wiem, ile czasu mija, gdy tak beztrosko gładzę jego brzuch i napawam się przyjemnym ciepłem podczas obrysowywania każdego mięśnia po kolei. Z każdą upływającą jednak minutą czuję się coraz to słabsza i apatyczna, a głowa mi ciąży. Panujący w niej mętlik uspokaja się pod naciskiem roześmianego wzroku mężczyzny.
Odchylam się w końcu, by zetknąć się plecami z miękkim łóżkiem. Pozbywam się obcisłej spódnicy, świadoma, że długa koszulka zakrywa moje ciało do długości połowy ud.
Klepię dłonią kołdrę obok siebie, mając nadzieję, że nie będę zbyt żałowała podjętej decyzji dnia następnego.
- No chodź, moja współlokatoreczko. – Przedrzeźniam go, cmokając radośnie. Z początku chciałam się pozbyć biustonosza spod luźnej koszulki, ale tracę na to jakąkolwiek siłę. Mężczyzna korzysta z mojego zaproszenia, komentując wszystko parsknięciem. Odchylam dla niego sporą, ciepłą kołdrę, sama zajmując pod nią miejsce. Obracam się przodem do szatyna i zakładam niesforny kosmyk brązowych włosów za ucho, by dłużej w niczym mi nie przeszkadzały.
- Ale ręce przy sobie – mruczę na wszelką ewentualność, choć w towarzystwie, mimo że upitego i niekoniecznie trzeźwego na umyśle mężczyzny, czuję się względnie bezpiecznie. Chwytam go lekko za dużo większą od mojej dłoń i śmieję się pod nosem. Wiem, że kiedy obserwuję jego dłoń, on sam przygląda mi się równie nieistotnym skrępowaniem. Czuję, że czas coraz bardziej przecieka mi przez palce.
Harry?
1005 słów = 6 punktów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)