Słońce bezlitośnie posyłało swe promienie w moją twarz, która skrzywiła się pod nadmiarem światła. Odwróciłem się na drugi bok, usilnie próbując zasnąć. W pomieszczeniu było strasznie gorąco, przez co leżałem całkowicie rozkopany, czułem, że na twarzy miałem przez to wypieki. Zirytowany dusznością, zerwałem się z łóżka i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie jest to moje łoże. Zacząłem się rozglądać, próbując przypomnieć sobie co się wczoraj wydarzyło, a co nie. Na podłodze walała się pusta paczka papierosów, tuż obok wtórowała jej pusta butelka czerwonego wina. Po krótkiej chwili udało mi się także zlokalizować pusty woreczek strunowy, który w samotności leżał tuż obok nóżki od szafki nocnej. Mój wzrok szybko opadł na bezbronną, śpiącą dziewczynę. Jej głowa wtulona była w wielkie poduszki, smukłe nogi oplatały grubą, białą kołdrę. Urokliwość tego widoku z całą pewnością zapadnie mi w pamięć. Bez namysłu podszedłem do okna i zachowując jak największą ciszę, uchyliłem je. Świeży podmuch powietrza delikatnie mnie rozbudził. Dłońmi oparłem się o parapet, wpatrując się przy tym w krajobraz za oknem. Trafił nam się pokój z przepięknym widokiem pastwisk, na których malowały się pojedyncze końskie sylwetki. Swoją ulubienicę, Paris, byłem w stanie rozpoznać od razu, nawet z takiej odległości. Pasła się w samotności, co jakiś czas podnosiła głowę, z uszami postawionymi na sztorc i wpatrywała się w bliżej nieznany mi obiekt. Spojrzeniem zawędrowałem na biały parapet, po którym tańczyły resztki tytoniu, a w rogu widniała plama czerwonego trunku, która zdążyła już wyschnąć, przez co niemiłosiernie się kleiła. Odetchnąłem z ulgą, gdy poczułem, że temperatura w pokoju zaczyna się stopniowo zmieniać. Byłem na tyle rozbudzony, że nawet nie próbowałem kontynuować swoich kroków, więc udałem się po ubrania, a potem do łazienki. Zimne kafelki dawały uczucie ulgi, ogromne lustro pokazało mi to, jak bardzo podkrążone oczy mam. Twarz była cała czerwona od nadmiaru gorąca, a moje ciało błyszczało się od potu, który pojawił się jakby znikąd. Rzuciłem dresy wraz z bluzą na szafeczkę i pozbyłem się wczorajszej odzieży, która znalazła swoje miejsce w koszu na pranie. Odkręciłem zimną wodę i wskoczyłem pod prysznic, który przyniósł uczucie świeżości i porannego pobudzenia, które w pewnym momencie zaczęło mi przypominać to pobudzenie, które odczuwa się w kilku sekundach po przyjęciu heroiny. Dokładnie obmyłem lepiące się ciało, a dłuższą chwilę poświęciłem włosom, na które wylałem porcję szamponu o przyjemnym zapachu. Mocnym strumieniem wody, porządnie spłukałem pianę, która zaczęła nieprzyjemnie szczypać w oczy. Po zakręceniu kurka, dokładnie wysuszyłem swoje ciało puchatym ręcznikiem. Włosy wycierałem do momentu niemalże pełnej suchości, lekko wilgotne zaczesałem do tyłu. Założyłem dresowy komplet i niemalże z dokładnością zegarmistrza umyłem zęby. Westchnąłem, rzucając na siebie ostateczne spojrzenie w lustrze i opuściłem łazienkę. Przywitał mnie miękki głos nastolatki, która zagrzewała się pod kołdrą.
- Mógłbyś zamknąć okno? Zrobiło się cholernie zimno. - mruknęła, a po chwili nabrała większej dawki powietrza. - Ale tutaj zrobiliśmy pierdolnik.
- Dobrze, że powiedziałaś to w formie mnogiej. - uśmiechnąłem się i zgodnie z jej prośbą, zamknąłem okno. - Jak wrażenia po pierwszym zażyciu marihuany?
- Bardzo interesujące. - powiedziała, i zamarła jakby w koncentracji. - Nie no, boska jest. - zachichotała po chwili. Jej reakcja przypominała moją, kiedy to również miałem do czynienia po raz pierwszy z zielskiem. Co prawda, niestety nie było one czyste, ale i tak oddziaływało bardzo dobrze na mój organizm.
- Wstawaj, zrobimy dzisiaj miłą niespodziankę stajennym i sprowadzimy konie na obiad. - powiedziałem, i gestem dłoni zachęciłem szatynkę do podniesienia się z łóżka.
- Serio, jesteś aż tak uczynnym chłoptasiem? - mruknęła, walcząc z ziewnięciem. Dziewczyna nie doczekała się mojej odpowiedzi, bowiem zacząłem chociaż powierzchownie ogarniać pokój, aby dało się w nim przebywać, bowiem aktualny syf zaczął mnie odrobinę przytłaczać. Butelki znalazły swoje miejsce w koszu, w którym z resztą wylądowały korki od wina, jak i opróżniona paczka po papierosach. Kobieta zamknęła się w łazience i dosłownie minutę po wejściu do niej, dało się usłyszeć szum lecącej wody.
Dzisiejsza pogoda, zupełnie nie wyglądała na typową, która należała do listopada. Temperatura na plusie i lekko grzejące słońce, oddawało bowiem klimat końcówki września, czy też początku listopada. Jednakże towarzysząca mi dziewczyna, opatulona w ciepły bezrękawnik, nadal dygotała.
- Jesteś dziwna. - posłałem dziewczynie rozbawione spojrzenie, które posiadało nutkę niedowierzania.
- Sam jesteś dziwny. - burknęła i nieco przyśpieszyła kroku. Jej reakcja wywołała na mojej twarzy szeroki uśmiech, bowiem jej wzrost nie pozwalał na tempo, które by przewyższyło to należące do mnie. Caroline fuknęła i z wzrokiem wbitym w ziemie, parła na przód, udając typowe dziecko, które nie dostało chcianej zabawki. Na nasze nieszczęście, konie były dzisiaj wypuszczone na ostatnie pastwisko, które znajdywało się dobry kawałek drogi przed nami. Na szczęście wszechobecne jeszcze tydzień temu błoto, zniknęło, udostępniając nam całkiem wygodną trasę, z której można było podziwiać okoliczny lasek czy górzyste padoki, na których widniała rzadka trawa. Nastolatka z kieszeni wyciągnęła papierosa, którego prędko odpaliła, racząc się nikotyną. Wyciągnęła jedną sztukę w moją stronę, którą z chęcią przyjąłem, sam nie dowierzając w swoje zachowanie. Szatynka, zapaliła końcówkę bibułki i po chwili wypuściliśmy niemalże w tym samym momencie szary dym, który stworzył dużą, kłębiącą się chmurę, która prędko rozpłynęła się w powietrzu. W ciszy dotarliśmy do dużego pastwiska, pasące się klacze w towarzystwie wałachów, podbiegły do bramki i wesoło zarżały, mając nadzieję na otrzymanie jakiegokolwiek smakołyka. Niestety z braku pamięci, nie zabrałem dla nich nic, lecz moja współlokatorka nie zapomniała o rumakach, wręczając prawie, że wszystkim wierzchowcom po kostce marchwi.
- Wiesz co, nie chce mi się bawić w pojedyncze ściąganie z padoków. - mruknąłem. - No może tylko ogiery się ogarnie pojedynczo, a tak to puści się je. Ktoś na pewno jest w stajni i pozamyka boksy.
- Chcesz tak ryzykować? - zapytała, rzucając mi chwilowe spojrzenie.
- Jakież to ryzyko. - wzruszyłem ramionami i otworzyłem bramkę. Konie wystrzeliły jak z procy, sadziły radosne baranki, wyprzedzając się nawzajem. Nim skończyłem podziwiać galopujące konie, moja towarzyszka ulotniła się ze swojego byłego miejsca. Zlokalizowałem ją przy potężnym gniadoszu, który z furczeniem opuszczał swoją pojedynczą kwaterę. W duchu modliłem się o to, żeby nastolatka miała siłę go utrzymać, a nawet jeśli nie, aby ogier nie zrobił jej krzywdy. Byłem przygotowany na niemalże wszystko, ale nie na to, że koń lekkim pociągnięciem wyrwie dziewczynie uwiąz. Na nasze nieszczęście rumak, nie pobiegł w stronę stajni, a w stronę wyjazdu do lasu, z którego korzystali uczniowie jadący w teren.
- Na prawdę, Caroline?! - krzyknąłem, walcząc ze swoją wściekłością.
Kwiatuszku?
1026 słów = 6 punktów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)