czwartek, 6 grudnia 2018

Od Olivii do Davida - Winter is coming

Dźwięk tłuczonego szkła od razu wybudził mnie ze snu. Szybko wstałam i zaczęłam uważnie przyglądać się mojemu pokojowi, szukając źródła hałasu. Uspokoiłam się, widząc Diego stającego nad kawałkami rozbitej szklanki, którą musiał stracić ogonem. Zrezygnowana posprzątałam po pupilu, a następnie wiedząc, że już nie zasnę, ubrałam się w ciepłą bluzę i legginsy z Adidasa. Odsłoniłam zasłony, a moim oczom ukazał się piękny zimowy, krajobraz. To mój pierwszy śnieg, więc to świetna okazja na przejażdżkę, lepienie bałwana czy robienie aniołków. Zgarnęłam ciepłą kurtkę oraz smycz dla mojego zwierzak i wyszłam razem z nim nacieszyć się świetną pogodą. Mimo dużej ilości białego puchu wcale nie było aż tak zimno, bo słońce delikatnie przygrzewało. Diego szedł grzecznie obok mnie, wiec nawet nie fatygowałam się z nałożeniem mu kagańca czy zapięcia smyczy. Założyłam na ręce rękawiczki i zaczęłam lepić bałwana. Duża i średnia kula wyszły mi wręcz perfekcyjnie. Z najmniejszą miałam delikatny problem, bo nie chciała trzymać się reszty. Stwierdziłam, że mojej śniegowej rzeźbie brakuje kilku elementów. Ruszyłam do stajni w poszukiwaniu marchewki i czegoś, co mogłoby mi posłużyć do zrobienie uśmiechu i oczu. W środku zastałam dość postawnego, wysokiego mężczyznę. Miał ciemne włosy, a kiedy wyczuł moja obecność, odwrócił się i wtedy ujrzałam jego brązowe oczy. Nie powiem, był dość przystojny.
- Cześć, jestem Olivia. - przywitałam się radośnie.
- Hej, David. - powiedział i podał mi rękę, która uścisnęłam.
- Wiesz może, gdzie znajdę jakieś czarne, małe węgielki?
- W kotłowni powinny być, chodź, zaprowadzę cię.-powiedział i ruszył przed siebie, a ja za nim.
Otworzył duże drewniane drzwi, a ja na podłodze zobaczyłam kilka odłamków węgla, Wzięłam je, a po drodze zwinęłam jeszcze marchewkę.
- Po co ci marchewka i węgielki? - zapytał z ciekawością.
- Ulepiłam bałwana i potrzebuje tego do dokończenia mojej pracy.
- To miłej zabawy.
- A nie chciałbyś się przyłączyć? Później idę jeszcze na zamarznięty staw, a nie mam za bardzo z kim, wiec może miałbyś ochotę?
- Jasne z przyjemnością. - powiedział i oboje poszliśmy na polanę, gdzie siedział dumnie mój pies.
- To twój zwierzak? - zapytał i poczochrał go po głowie.
- Tak, wabi się Diego. - mówię, dorabiając bałwanowi nos, oczy i usta. - No i gotowe.
- Ładny.
- Dziękuje.
Przypatruje się uważnie mojemu dziełu, kiedy czuje coś zimnego na nodze. Po chwili orientuje się, że David rzucił we mnie śnieżką.
- Pożałujesz tego. - mówiąc to, tworzę w rękach śnieżną kulę, celując w chłopaka.
On się tylko śmieje i oddaje mi rzut. Nasza mała wojna trwała dobre pół godziny. Zmęczeni opadamy na przewrócony pień drzewa. Odpoczywamy i kiedy już mamy więcej energii decydujemy się pójść na zamarznięty staw, jeszcze przed obiadem. Zakładam białe łyżwy na nogi i zaczynam delikatnie sunąć na lodzie. Podczas zimy w Londynie praktycznie codziennie chodziłam na lodowisko. Uwielbiałam tę delikatność w jeździe na lodzie. David równie dobrze sobie radził. Kilka razy się wywróciliśmy, ale i tak wszystko obracaliśmy w żarty. Kiedy zrobiło się trochę zimniej, śnieg zaczął mocniej padać i stawaliśmy się głodni, stwierdziliśmy, że to najlepszy moment na powrót do Akademii. Szliśmy spokojnie przez las, a Diego biegał radośnie przed nami. Po dojściu na miejsce zjedliśmy obiad, a później rozstaliśmy się z Davidem i każdy poszedł w swoją stronę. Położyłam się wygodnie w fotelu, biorąc moją ulubioną książkę. Moje czytanie przerwało mi pukanie do drzwi. Otworzyłam drewnianą powłokę, a za nią stał David.

David? :)

+20 punktów prezentowych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)