- Małe radości, co? – wymamrotałem pod nosem, sam do siebie i lekko się uśmiechnąłem, choć nie było w tym ni grama wesołości.
Powodem owej „radości” było to, że przynajmniej mój pokój okazał się dość ciekawy, może i nie specjalnie duży, ale za to przytulny i pojemny. No i oszczędzono mi wielkiej fototapety z końskim pyskiem, który mógłby pastwić się nade mną każdej nocy.
Usiadłem na łóżku i westchnąłem ciężko, zerkając na podróżną torbę, którą należałoby rozpakować. Z tym, że jakoś nie miałem do tego póki co weny. Nie miałem pojęcia też, kiedy się na to zbiorę. W końcu porozkładanie swoich rzeczy na pułkach było czymś… ostatecznym, tak to chyba dobre słowo. Wtedy ostatecznie przyznałbym, że tu zostaję, a ja naprawdę nie chciałem tu być. Po raz kolejny dałem się zmusić do czegoś, na co nie miałem najmniejszej ochoty. Nie miałem jednak wyjścia. Kłótnia z ojcem odbiłaby się przede wszystkim na mamie, a do tego nigdy bym nie dopuścił. Poza tym, mimo tego, że nie rozumiałem ojca i nie popierałem jego metod, wiedziałem, że rodzinny biznes wiele dla niego znaczy i… chyba nie umiałbym się do tego odciąć. Może kiedyś, ale nie teraz.
Wstałem i wyszedłem, mijając torbę, na którą nawet nie zerknąłem. Mam jeszcze nieco czasu… Odetchnę i nie będzie tak źle… Nie może być źle, prawda?
Wybrałem się na spacer. Długi… Okolica byłą naprawdę przyjemna. Wszystko czyste, zadbane, nowoczesne. Ładne ogrody: równo przycięte krzewy, zadbane rośliny tuż obok zadbanych, pieczołowicie wykonanych budowli idealnie komponujących się z otaczającą je zielenią. Wszystko tak, aby pokazać elegancję tego miejsca. No i trzeba było przyznać, że prestiżu nie szło tej Akademii odmówić.
Oparłem się lekko o drewniany płotek, którym otoczony był dość duży teren. Widziałem sporo pasących się tu koni. Jedyna interakcja jaka mi nie przeszkadzała jeżeli o konie chodziło, to ich oglądanie. Mimo tego, że uczyłem się jeździć i potrafiłem nie wypaść z siodła, był to szczyt moich możliwości na obecną chwilę.
W moją stronę zbliżyła się tarantowata klacz. Zastrzygła uszami i poruszyła lekko łbem, prężąc szyję. Bez względu na wszystko nie można było odmówić tym zwierzakom uroku. Tylko co z tego, skoro konie zwyczajnie mnie nie lubiły? Ojciec niby powtarzał, że brak mi było stanowczości i dlatego nie potrafiłem sobie radzić ze zwierzętami, ale jakoś miałem wrażenie, że to nie to.
- Hej… - odezwałem się do ciekawskiej klaczy, sam nie wiem po co.
<Może by ktoś tak znalazł Pana Koperka?>
Powodem owej „radości” było to, że przynajmniej mój pokój okazał się dość ciekawy, może i nie specjalnie duży, ale za to przytulny i pojemny. No i oszczędzono mi wielkiej fototapety z końskim pyskiem, który mógłby pastwić się nade mną każdej nocy.
Usiadłem na łóżku i westchnąłem ciężko, zerkając na podróżną torbę, którą należałoby rozpakować. Z tym, że jakoś nie miałem do tego póki co weny. Nie miałem pojęcia też, kiedy się na to zbiorę. W końcu porozkładanie swoich rzeczy na pułkach było czymś… ostatecznym, tak to chyba dobre słowo. Wtedy ostatecznie przyznałbym, że tu zostaję, a ja naprawdę nie chciałem tu być. Po raz kolejny dałem się zmusić do czegoś, na co nie miałem najmniejszej ochoty. Nie miałem jednak wyjścia. Kłótnia z ojcem odbiłaby się przede wszystkim na mamie, a do tego nigdy bym nie dopuścił. Poza tym, mimo tego, że nie rozumiałem ojca i nie popierałem jego metod, wiedziałem, że rodzinny biznes wiele dla niego znaczy i… chyba nie umiałbym się do tego odciąć. Może kiedyś, ale nie teraz.
Wstałem i wyszedłem, mijając torbę, na którą nawet nie zerknąłem. Mam jeszcze nieco czasu… Odetchnę i nie będzie tak źle… Nie może być źle, prawda?
Wybrałem się na spacer. Długi… Okolica byłą naprawdę przyjemna. Wszystko czyste, zadbane, nowoczesne. Ładne ogrody: równo przycięte krzewy, zadbane rośliny tuż obok zadbanych, pieczołowicie wykonanych budowli idealnie komponujących się z otaczającą je zielenią. Wszystko tak, aby pokazać elegancję tego miejsca. No i trzeba było przyznać, że prestiżu nie szło tej Akademii odmówić.
Oparłem się lekko o drewniany płotek, którym otoczony był dość duży teren. Widziałem sporo pasących się tu koni. Jedyna interakcja jaka mi nie przeszkadzała jeżeli o konie chodziło, to ich oglądanie. Mimo tego, że uczyłem się jeździć i potrafiłem nie wypaść z siodła, był to szczyt moich możliwości na obecną chwilę.
W moją stronę zbliżyła się tarantowata klacz. Zastrzygła uszami i poruszyła lekko łbem, prężąc szyję. Bez względu na wszystko nie można było odmówić tym zwierzakom uroku. Tylko co z tego, skoro konie zwyczajnie mnie nie lubiły? Ojciec niby powtarzał, że brak mi było stanowczości i dlatego nie potrafiłem sobie radzić ze zwierzętami, ale jakoś miałem wrażenie, że to nie to.
- Hej… - odezwałem się do ciekawskiej klaczy, sam nie wiem po co.
<Może by ktoś tak znalazł Pana Koperka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)