To było…. Straszne, po prostu straszne. Nie mogę uwierzyć,
że stało się to, co się stało, no ale mówi się trudno. Na początku trzeba było
to wszystko posprzątać – od razu wzięłyśmy się do działania. Na nasze
nieszczęście, nie zdążyłyśmy uniknąć instruktorek, pani Mia weszła do kuchni
przed samym końcem sprzątania i ze zdziwieniem spytała:
- Co tu wyrabiałyście?!
- Nic, piekłyśmy ciasto, ale nam się trochę nie udało… -
wybąkała Esma.
- No tak, w każdym razie mam
nadzieję, że wszystko wróci do ładu! – powiedziała kobieta, po czym wyszła z
pomieszczenia. Szybko sprzątnęłyśmy resztę, a później wyszłyśmy na dziedziniec.
- To co, terenik na uspokojenie?
– zapytałam dość ostrożnie, ale na szczęście usłyszałam pozytywną odpowiedź:
- Wiesz co? To chyba dobry pomysł, na kim jedziesz?
- Myślę, że Akate przydałaby się dawka ruchu, ale jak tam
chcesz.
- No to może… Wzięłabym Red Velvet – Esma uśmiechnęła się. Później
umówiłyśmy się na dziedzińcu za pół godziny i rozeszłyśmy się do poszczególnych
boksów.
- Cześć, Akatka! – pogładziłam pysk klaczy, ale ta
niecierpliwie ugryzła mnie w rękę, jakby chciała powiedzieć „Nie mam czadu na
twoje rozpieszczania, mów!”.
- Jedziemy w teren – wyjaśniłam szybko. Wzięłam się za
czyszczenie, nie licząc kopyt, które klacz cały czas wyrywała całkiem dobrze
poszło. Szybko zarzuciłam siodło, ubrałam ogłowie i wyprowadziłam wierzchowca
przed stajnię. Tam już czekała na mnie Esma z Velvetką.
- Dokładnie 4 minuty i 32 sekundy spóźnienia – wycedziła, po
czym obie wybuchłyśmy śmiechem. Wskoczyłam w siodło, towarzyszka zrobiła
dokładnie to samo. Skierowałyśmy konie na drogę prowadzącą do lasu. Po chwili można
było ujrzeć dwie, rozgadane i roześmiane osóbki galopujące przez las. Zaczęło
się już ściemniać, ale jak to mówi stara Naomi – „Chrzanić to!”. Kiedy zrobiło
się już całkiem ciemno, usłyszałyśmy z daleka jakiś głos:
- A teraz serdecznie zapraszamy wszystkich na pokaz
sztucznych ogni!
Akurat zacięcie wspinałyśmy się pod górkę, dlatego kiedy już
na nią weszłyśmy, pierwsze fajerwerki rozświetliły niebo. Szybko zsiadłyśmy z
koni i bez słowa patrzyłyśmy na sklepienie niebieskie. Klacze przez chwilę
zachowywały się tak samo – przy każdej petardzie odskakiwały jak oparzone, ale
później trochę się uspokoiły. Usiadłam na trawie, wciągając tak piękny widok. Akate
zaczęła nerwowo skubać koniec mojej koszulki, co dziwne każdy inny koń, czy z
niecierpliwony, czy zdenerwowany przy mnie tak robił, co musi być w moich
bluzkach?
- No już, spokojnie, to tylko fajerwerki – uśmiechnęłam się
do Akate, gładząc ją po miękkiej sierści głowy. Ta już po chwili wyraźnie się
uspokoiła, skubiąc już nie moje ubranie, a kępkę okolicznej trawy. Zauważyłam,
że Esma robi to samo – wpatruje się w jasne od petard niebo, trzymając w ręku
wodze Red Velvet. Wtedy stało się coś zupełnie nieoczekiwanego – jedna z
fajerwerek, strzelona pod złym kątem celowała prosto na moją klacz. Ta zdążyła
na szczęście to wcześniej zauważyć, szybko odskoczyła i zacwałowała do lasu.
- Akate, czekaj! – zdążyłam tylko wydusić, widząc sylwetkę
biegnącej klaczy. Petarda ominęła mojej ciało o kilka centymetrów, ale już to
wystarczyło, by solidnie poparzyć mój prawy bok. Zatrzymała się w ziemi za
nami. Normalnie zwijałabym się z bólu, ale moja klacz w każdej chwili może
sobie coś zrobić! Wstałam i dalej czując przeszywający ból pędziłam prosto w
las. Jednak było uczucie, które przepełniało mnie bardziej niż ból – strach!
Przed tym, że Akate sobie coś zrobi, że jej nie znajdę, że będzie źle… NIE BÓJ SIĘ! Biegłam dalej, na oślep, byle by ją znaleźć. OPANUJ SIĘ!
Spokojnie, znajdziesz Akate, nie mogła uciec daleko. Słyszałam za sobą jakieś
krzyki Esmy, ale nie chciałam zawracać. Już kilka razy zdążyłam uderzyć się o
wystające gałęzie, można wywnioskować, że przebiegłam już spory kawał drogi.
Mimo wszystko nigdzie ani śladu klaczki. Przystanęłam i zaczęłam nerwowo wołać:
- Akate, Akate!
Po chwili odpowiedziało mi wytęsknione rżenie! Poszłam w
kierunku odgłosu, dość długo błądziłam pośród drzew, aż w końcu otwarta
przestrzeń. Nie miałam czasu na ten historyczny łyk świeżego powietrza, bo
kilkanaście metrów przede mną stała ta klacz.
- Akatka! – krzyknęłam, nogi automatycznie poniosły mnie w
jej kierunku. Niestety, zapomniałam o zasadach panujących przy koniach i tym,
że mimo wszystko nasza więź nie była aż tak silna. Konik stanął świecę, żeby mi
o tym przypomnieć, a kopyta o kilka centymetrów minęły moją głowę. Mimo wszystko
potem udało mi się złapać wodze klaczy i wtulić się w jej jedwabistą grzywę.
- Ech, myślałam już, że cię nie znajdę albo że coś sobie
zrobiłaś! – cicho łkałam, nie odrywając cała od szyi Akate. No za dużo jak na jeden
dzień, żebym mogła nie pęknąć. Zaraz, przecież mogła sobie coś zrobić!
Zdenerwowana przepatrzyłam całą klacz, ale na szczęście prócz kilku otarć wszystko
było w porządku. Wtedy z krzaków wybiegła zdyszana Esma, również zapominając o
zasadach. Przez to właśnie klaczka po raz drugi odskoczyła, ale tym razem nie
puściłam lejców.
- Naomi, gdzie ty tak pędziłaś?! Mogłaś zachować się trochę rozsądniej
i poczekać na mnie! – wydusiła Esmeralda.
- Ale… Myślałam, że ją stracę... Wiesz to już za dużo jak na
jeden dzień. Idę się wyspać – rzuciłam, ale wtedy właśnie poczułam ten
przeszywający ból, który wcześniej gdzieś znikł.
<Esmuś? Wiem, nie za dobre, ale jeszcze przeżyje. Rządza
punktów mnie niesie :) >
Dostajesz 30 punktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)