- Pozwolisz, że mimo wszystko skorzystam - uśmiechnąwszy się ciut nieśmiało, zerknęła na jakiś skrawek papierku, który uporczywie miętoliła w rękach. Korzystając ze swego wzrostu, zerknąłem przez jej ramię, dostrzegając na papierku wydrukowaną mapkę, na szczęście z legendą po lewej. Dziewczyna podniosła wzrok, aby za pewne poinformować mnie, gdzie mamy się udać, jednakże widząc mnie nad sobą zamilkła, gryząc się w dokładnie prawy policzek. Uśmiechnąwszy się pod nosem, wycofałem się robiąc dwa kroki w tył, na co Phoebe posłała mi pogodne, nieco dziękujące spojrzenie, pełne ulgi w jej niebiesko - lodowatych oczach. Na szczęście wiedzieliśmy, jak dotrzeć po schodach na zewnątrz - problemy zaczęły się, gdy tylko stanęliśmy za drzwiami. Wtem ciemnowłosa ponownie zerknęła na swą pomoc, prowadząc nasz dwuosobowy orszak raz na lewo, raz na prawo, potem w przód, następnie nieco w tył... Kiedy moja cierpliwość osiągnęła swój limit, zapytałem się przypadkowej osoby o drogę - jak się okazało, szliśmy w zupełnie odwrotnym kierunku.
- Noo.. To która pierwsza? - Stanąwszy na środku placu, przy którym zresztą po raz pierwszy się spotkaliśmy, mieliśmy niemały orzech do zgryzienia. Przed nami było naprawdę dużo budynków, jedne nieco mniejsze, a drugie budzące podziw swymi rozmiarami - nie ukrywam, moją uwagę przyciągnęła ta największa stajnia - biorąc to na logikę, powinna mieścić największą liczbę kopytnych.
Ku mojemu zadowoleniu, dziewczyna również na nią wskazała po kilkusekundowym zastanowieniu, więc, już bez żadnych skrupułów, pociągłem ją za sobą do budynku.
- Chcesz? - wyciągnąłem z kieszeni kilkanaście smaczków, kładąc je na otwartej dłoni, podsuniętej już w stronę dziewczyny. Z racji, że było ich już dość niewiele, zdecydowaliśmy się dawać przysmaki tylko niektórym koniom, pomimo ich jakże uroczych, przyciągających wzrok patrzałek. Tak czy inaczej, podchodziliśmy do każdego z koni z niemałym zainteresowaniem, każdego przynajmniej miziając po grzywce - zakładając, że akurat przebywały w swych boksach, gdyż, no cóż, czasami niektórych obywateli w nich nie było. Phoebe szczególną miłością darzyła konie mieszkające na końcu stajni - były tam bowiem smukłe araby, do których, jak zdążyłem błyskotliwie się zorientować, podchodziła z dużo większą ciekawością, i to właśnie takowe osobniki poczęstowała ich przysmakami, rozdając im praktycznie wszystkie, jakie tylko posiadała. Kiedy to stała przy jednym z przedstawicieli łabędzich szyj, po całym budynku rozległy się kroki. Z racji, że kobiece szpilki mają charakterystyczny stukot, stawiałem że ciszę przerywać właśnie przedstawicielka płci pięknej.
- Phoebe O`Leaf? - Spytała o dziwo szeptem właścicielka, jakby bojąc się, że obudzi szczury mieszkające na poddaszu, albo co gorsza - od dawna nie ruszające się bele siana. Tak czy siak, moja towarzyszka skinęła głową, rzucając na mnie ukradkowe, przelotne spojrzenie. Jako, że jak zwykle miałem na swym nosie okulary, zamiast złapać jakikolwiek kontakt wzrokowy uśmiechnąłem się jedynie, odchodząc jedynie ciut na bok, tak, aby Phoebe mogła mieć zwiększoną prywatność tejże rozmowy, pomimo tak licznej ilości końskich łbów. Chcąc nie chcąc, udało mi się dosłyszeć, o czym tak zawzięcie rozmawiają - dziewczyna miała się wynieść ze swojego pokoju i, o zgrozo, wprowadzić się do tego, który zamieszkuję od niedawna. Jakby tego wszystkiego było mało, w dniu następnym miała przyjechać kolejna dziewczyna, będąca ostatnim kawałkiem układanki, powodując tym samym, że pokój był już wypełniony po brzegi. Widząc, jak właścicielka odchodzi, podszedłem do szatynki i, jak gdyby nigdy nic, położyłem dłoń na jej ramieniu, kierując nas w stronę jej dotychczasowego pokoju. Jak stwierdziliśmy, nie było co tracić czasu na inne pierdoły, kiedy to na pełnym spokoju moglibyśmy uwinąć się z tym przed kolacją, co właściwie i tak zamierzaliśmy zrobić. Wyglądało na to, że mój dzień uprzejmości musi się nieco przedłużyć, jeśli chcę mieć z kimkolwiek dobre stosunki.. No, a zwłaszcza z nią, skoro mieliśmy dzielić wspólny pokój.
<Phoebe? Byłoby dłuższe, jednakże..lenistwo górą!>
- Noo.. To która pierwsza? - Stanąwszy na środku placu, przy którym zresztą po raz pierwszy się spotkaliśmy, mieliśmy niemały orzech do zgryzienia. Przed nami było naprawdę dużo budynków, jedne nieco mniejsze, a drugie budzące podziw swymi rozmiarami - nie ukrywam, moją uwagę przyciągnęła ta największa stajnia - biorąc to na logikę, powinna mieścić największą liczbę kopytnych.
Ku mojemu zadowoleniu, dziewczyna również na nią wskazała po kilkusekundowym zastanowieniu, więc, już bez żadnych skrupułów, pociągłem ją za sobą do budynku.
- Chcesz? - wyciągnąłem z kieszeni kilkanaście smaczków, kładąc je na otwartej dłoni, podsuniętej już w stronę dziewczyny. Z racji, że było ich już dość niewiele, zdecydowaliśmy się dawać przysmaki tylko niektórym koniom, pomimo ich jakże uroczych, przyciągających wzrok patrzałek. Tak czy inaczej, podchodziliśmy do każdego z koni z niemałym zainteresowaniem, każdego przynajmniej miziając po grzywce - zakładając, że akurat przebywały w swych boksach, gdyż, no cóż, czasami niektórych obywateli w nich nie było. Phoebe szczególną miłością darzyła konie mieszkające na końcu stajni - były tam bowiem smukłe araby, do których, jak zdążyłem błyskotliwie się zorientować, podchodziła z dużo większą ciekawością, i to właśnie takowe osobniki poczęstowała ich przysmakami, rozdając im praktycznie wszystkie, jakie tylko posiadała. Kiedy to stała przy jednym z przedstawicieli łabędzich szyj, po całym budynku rozległy się kroki. Z racji, że kobiece szpilki mają charakterystyczny stukot, stawiałem że ciszę przerywać właśnie przedstawicielka płci pięknej.
- Phoebe O`Leaf? - Spytała o dziwo szeptem właścicielka, jakby bojąc się, że obudzi szczury mieszkające na poddaszu, albo co gorsza - od dawna nie ruszające się bele siana. Tak czy siak, moja towarzyszka skinęła głową, rzucając na mnie ukradkowe, przelotne spojrzenie. Jako, że jak zwykle miałem na swym nosie okulary, zamiast złapać jakikolwiek kontakt wzrokowy uśmiechnąłem się jedynie, odchodząc jedynie ciut na bok, tak, aby Phoebe mogła mieć zwiększoną prywatność tejże rozmowy, pomimo tak licznej ilości końskich łbów. Chcąc nie chcąc, udało mi się dosłyszeć, o czym tak zawzięcie rozmawiają - dziewczyna miała się wynieść ze swojego pokoju i, o zgrozo, wprowadzić się do tego, który zamieszkuję od niedawna. Jakby tego wszystkiego było mało, w dniu następnym miała przyjechać kolejna dziewczyna, będąca ostatnim kawałkiem układanki, powodując tym samym, że pokój był już wypełniony po brzegi. Widząc, jak właścicielka odchodzi, podszedłem do szatynki i, jak gdyby nigdy nic, położyłem dłoń na jej ramieniu, kierując nas w stronę jej dotychczasowego pokoju. Jak stwierdziliśmy, nie było co tracić czasu na inne pierdoły, kiedy to na pełnym spokoju moglibyśmy uwinąć się z tym przed kolacją, co właściwie i tak zamierzaliśmy zrobić. Wyglądało na to, że mój dzień uprzejmości musi się nieco przedłużyć, jeśli chcę mieć z kimkolwiek dobre stosunki.. No, a zwłaszcza z nią, skoro mieliśmy dzielić wspólny pokój.
<Phoebe? Byłoby dłuższe, jednakże..lenistwo górą!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)