Siedzenie na trawie w godzinach wieczornych, no cóż, nie było dobrym
pomysłem, zwłaszcza, kiedy ta była mokra, a Ty masz zaraz zajęcia, na
których obowiązkowo wręcz masz się pojawić. Widocznie takowe twierdzenie
nie wywarło na mnie większego wrażenia, gdyż jak gdyby nigdy nic,
paliłem fajkę za fajką, na wpół leżąc na jednym z pustych pastwisk.
Wszędzie było ciemno, a jedynym oświetleniem był księżyc, przykryty
licznymi chmurami, kilka słabo świecących gwiazd, no i latarka,
skierowana wprost na moją osobę. Na widok pojedynczych strużek światła,
padających wprost na moją odkrytą twarz, zmrużyłem znacznie swe powieki,
próbując odzyskać kontrolę nad swym wzrokiem, niestety nie
przyzwyczajonym do tej nagłej, jakże niespodziewanej porcji ostrego
oświetlenia. Niezbyt jednak to interesowało jednego z instruktorów,
pomagającego mi podnieść się z mokrych, zielonych połaci, mimo mego
braku zainteresowania. Puszczając moje ciche sprzeciwy mimo uszu,
doprowadził mnie aż pod same drzwi dużej, jak na razie uśpionej sali,
służącej do jakże interesujących wykładów, czy też innych zajęć. Według
jednego z zegarów, powieszonych na korytarzu, pozostali mieli góra pięć
minut, aby liczyć na wypuszczenie do środka. Pod drzwiami jednakże, była
już znaczna część Akademii - jedni pogrążeni byli w rozmowie, drudzy z
nerwów obgryzali wręcz paznokcie, a jeszcze inni zastanawiali się, jak
wybrnąć z braku niezbędnych przyborów, które wymagane były na zajęciach
teoretycznych. Mnie jednak, nie dało się zaliczyć do żadnej z grup -
stałem na delikatnym uboczu, co chwila poprawiając swą torbę, akurat
uprzykrzającą mi życie - co kilkanaście sekund zsuwała się z mego
ramienia, nieomal dotykając w tychże momentach ziemi. W końcu przez
korytarz przebiegł właściciel, właśnie kończący jazdy z ostatnimi
uczniami i, z pokrzepiającym uśmiechem otworzył nam drzwi, prosząc,
abyśmy 'grzecznie' czekali, aż przyjdzie odpowiedni wykładowca, akurat
przydzielony do dnia tamtego. Jednakże, jak można było się spodziewać,
wszyscy choć pozajmowali miejsca, to wciąż prowadzili nieco głośne
rozmowy, uspokajając się dopiero w momencie, w którym to drzwi zostały
zamknięte z hukiem. Nawet te drobne, niewidoczne wręcz gołym okiem włosy
na karku zjeżyły się, kiedy to po sali rozległ się stukot kobiecych
szpilek. Miejsce za biurkiem zajęła panna Cooper, uwcześniej gestem
prosząc o ciszę, pomimo, że ta pojawiła się z momentem jej wkroczenia do
pomieszczenia. Podczas gdy kobieta szukała odpowiedniego pliku w
komputerze, wszyscy (w tym też ja) jakby nagle obudzili się, i zaczęli
wyjmować notesy na stoliki, co nie umknęło uwadze instruktorki. Każdy
wiedział, że nawet najdrobniejszy, nie do końca przemyślany gest w jej
towarzystwie był zgubny, tak też wszyscy siedzieli jak na szpilkach,
modląc się, żeby nikt nie wyprowadził dziś kobiety z równowagi. Wtem
pojawiła się gwiazda wieczoru - średniego wzrostu szatynka, o
rozpuszczonych, w miarę długich włosach. Jak gdyby nigdy nic, wparowała
do środka mrucząc przy tym wymuszone przeprosiny, po czym powolnymi, a
jednakże pewnymi krokami wspięła się po schodach w górę. Widać było, że
nie jest pewna, gdzie do końca powinna zająć miejsce - nie chcąc dawać
kobiecie powodów do narzekań, wziąłem swą torbę z miejsca obok,
automatycznie je zwalniając. Nie umknęło to czekoladowym oczom należącym
do spóźnionej dziewczyny, więc kiwając jedynie w podziękowaniu głową,
zajęła miejsce obok mojej osoby. W ciszy, nie zamieniając ze sobą ani
jednego słowa, siedzieliśmy wpatrzeni w tablicę, oczekując za pewne
jakiegoś komentarza - znając kobietę, już dawno powinna wybrać kogoś do
przedstawienia tematu, a następnie zrównać go z ziemią. Tymczasem,
jedynym odgłosem który dało się usłyszeć, było stukanie deszczu o
parapet i urywane, niespokojne oddechy uczniów.
- Wyciągnąć kartki - zakomunikowała oschle kobieta, wstając z krzesła,w
dłoni dzierżawiąc niemałych rozmiarów kij. Na pierwszy rzut oka,
wyglądał jak niepozorny zlepek kory bambusa, jednakże, jako że nie znam
się na rodzajach drewna i tego pokroju pierdołach, mogłem jedynie
gdybać, podczas gdy kobieta dyktowała już temat. Gdyby nie to, że miała
ona w zwyczaju odpytywanie z tychże tematów podczas jazd, olałbym temat,
zakładając za pewne słuchawki, nie martwiąc się o nic, ani tym bardziej
o nikogo. Tymczasem, wpatrywała się we mnie swymi chłodnymi, lodowatymi
oczyma, zauważając, że jako jedyny skrupulatnie nie zapisuję jej słów.
Czekałem jedynie, jak dopasuje dzięki swej pamięci fotograficznej mój
wizerunek wraz z moim nazwiskiem, po czym wywoła mnie na środek,
deptając resztki mej skopanej już godności.
- Choroby zakaźne u koni, O'Brien - uśmiechnęła się złośliwie
instruktorka, podążając wzrokiem za ruchem mej dłoni podczas pisania
tematu. Właściwie, to miała już coś dopowiedzieć, jednakże nie było jej
to dane - ktoś jej przerwał, unosząc niespodziewanie dłoń w kierunku
sufitu. Oznaczało to, że ktoś jest przygotowany, a co więcej - gotów
jest stawić czoła tej zagorzałej małpie, ucierając jej nosa.
I, właściwie to do końca przeznaczonej na te zajęcia godziny, kobieta
prowadziła konwersacje z wcześniej wspomnianym brunetem. Jak się
wydawało, tak też się stało - chłopak gorliwie dotrzymywał jej tempa,
zagłębiając nas w temat bardziej, aniżeli sama kobieta chciała. Widać
było, jak na jej usta cisną się kąśliwe uwagi, jednak ostatecznie nie
wyszły one spoza jej otworu gębowego - jak się okazało, posiadała ona
bowiem resztki honoru, która zabrała ze sobą na następne zajęcia, w porę
się otrząsając. Zakończywszy zajęcia podeszła do miejsca, które
dzieliłem wraz z szatynką.
- Nazwisko? - Spojrzała na moją sąsiadkę, zagradzając jej swymi czterema
literami drogę, powodując, że chcąc nie chcąc, musiała udzielić
odpowiedzi na jej pytanie. Z tyłu miała ścianę, z boku miała mnie, a
przed sobą sporą, większą niż szafę kobietę.
- Adrienne Neckville - wyburczała ciemnooka, ostatecznie uwalniając się z
klitki chwilę później. Nim schowałem wszystkie rzeczy do torby,
dziewczyna zniknęła z mojego pola widzenia, przedostając się przez duży
tłum uczniów, jak najszybciej chcących wrócić do pokoi i zapomnieć o
kobiecie, choć była niesamowicie charakterystyczna - umówmy się, takie
osoby zapadają w pamięć na długie lata. Tak czy inaczej, i ja wybiegłem
chwilę później z sali, marząc jedynie o cichym, nocnym wręcz spacerze.
Widocznie nie tylko ja potrzebowałem chwili wyciszenia na świeżym
powietrzu, gdyż po chwili z tłumu zostałem tylko ja i Adrienne, z
początku nie zwracająca na mnie uwagi. Nie było w końcu mowy, że nie
zauważyła prawie dwumetrowego faceta, kroczącego niedaleko jej osoby.
<Adrienne? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)