niedziela, 4 września 2016

Od Noah'a - opieka nad Melissą

Kolejny dzień opieki nad Melissą – nie powiem, cieszyłem się z faktu, że mam właśnie ją pod opieką. Jednak bywały dni, w których i ja niezbyt dobrze się miałem, a i ona wstawała wtedy lewymi kopytami. Rozumiem solidarność i te sprawy, ale niekiedy bywało to… uciążliwe.
Niedzielny, rześki poranek. Czego chcieć więcej, kiedy ma się pod ręką konie? No właśnie, właściwie niczego.
Z taką też myślą wkroczyłem do stajni, w której znajduje się moja podopieczna – zajęła się gryzieniem jednego z wiader. Teraz tylko zostało mi do zobaczenia czy jest to wiadro z wodą, czy z owsem. Zajrzałem więc przez kraty, otwierając boks. Wyjąłem puste „naczynie”, jak się okazało, po wodzie. Wyszedłem z jej boksu tak szybko, jak do niego wszedłem, nalewając wodę z węża. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym się przy tym nie pochlapał w takim stopniu, że wyglądałbym jakbym wyszedł dopiero co z jeziora. Może się Melissa za to nie obrazi? W końcu to kobieta, a one są chole*nie kapryśne. Nawet bardziej, niż ja! Sądziłem, że to niemożliwe, ale moje tutejsze znajome uświadomiły mnie że mam rację, tak twierdząc. (Pozdrowienia dla Esther i Vivian >:3)
Ponownie wparowałem do boksu, zawieszając pełne wiadro na boksie klaczy, naturalnie od wewnętrznej strony. Kobył dziś stał dosyć grzecznie – zostałem tylko raz pociągnięty za koszulkę, co nawiasem mówiąc, było całkiem urocze. Co prawda nie to miała mi do przekazania przez takie gesty, ale to już pominę. Założyłem jej pierwszy lepszy kantar z wcześniej podpiętym uwiązem. Protestowała lekko przy wychodzeniu przez drzwi, ale w końcu dała się namówić na dojście do płotu. Kiedy obwąchiwała to zabójcze ogrodzenie, ja uwiązałem ją w bezpieczny sposób, kilkakrotnie to sprawdzając.
Zostawiłem ją na chwilę samą, aby po raz kolejny przekroczyć próg stajni. Kilka dni wcześniej zakupiłem wszystkie potrzebne rzeczy do dzisiejszego mini-zabiegu, który zamierzałem przeprowadzić. Zabrałem wszystkie przedmioty ze sobą, powracając do Melissy, która wesoło podżerała kępki trawy.
- Jak będziesz tyle podjadać, to będziesz taką beczką jak ja - zaśmiałem się pod nosem, chwytając wilgotną gąbkę, po czym potraktowałem nią grzywę.
Po namoczeniu grzywy odnalazłem odżywkę, która miała siedzieć na grzywie i ogonie dobre dziesięć minut. Bywały dłuższe okresy czasu do przesiedzenia, ale żaden nie dłużył się tak, jak tamte kilka minut. Nastawiłem aż alarm, żeby mi się przypadkiem nie usnęło, co było wielce prawdopodobne. Ostatnimi czasu mało co bywałem na noc w Akademii, a jeśli już to na zaledwie 3-4 godziny, podczas których umówmy się - nie da się odpowiednio wypocząć. W końcu nastał wyczekiwany moment - mogę spłukać z niej te chole*stwo i pobawić się w fryzjera. To też uczyniłem. Grzywę podciąłem jej minimalnie, tak tylko, żeby ją wyrównać. Wcześniej każde pasmo zwisało tak, jak chciało, pozostawiając sporo do życzenia.
Z ogonem był większy problem. Ze względu na rasę, najlepiej wygląda jak ma długi ogon - teraz jednak "kikutek" zwisał zaledwie do kości piszczelowej, ale przynajmniej włosie zdrowo wyglądało, ładnie falując. Wcześniej końcówki ogona były wręcz żółte, bo omówmy się, za pewne kilka miesięcy stała na pastwisku, gdyż nikt nie chciał do niej podejść, że względu na charakterek...
O dziwo nie dużo się kręciła, jedynie próbowała podgryzać przy podcinaniu okolic potylicy, ale z tego co pamiętam, praktycznie każdy koń jest czuły w tym miejscu. Taki słaby punkt. Oszczędzając jej wrażeń, zaprowadziłem ją na pojedynczy padok, żeby mogła się jeszcze chwilę wybiegać we własnym zakresie, zanim zaczniemy poważniejszą pracę w siodle. Przyznam szczerze że byłem zadowolony z moich zdolności fryzjerskich, które bez dwóch zdań dzisiaj dały mi się wykazać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)