-Dzięki! Ty też!- odkrzyknęłam. Nagle pojawił się zając przed nami.
(Zajec! Nu pogodi!) Moon stanęła dęba niespodziewanie a ja spadłam.
-Lily!- krzyknęła Irma.
-Odsuń się!- odpowiedziałam. Powoli zbliżałam się do wystraszonej klaczy. Jej kopyto przeleciało mi tuż obok głowy.
-Spokojnie Moon. Spokojnie.- mówiłam łagodnie się do niej uparcie
zbliżając. Powoli się uspokajała. Chwyciłam ją za wodze i pozwoliłam
stanąć ostatni raz, niżej.
-Już? Chodźmy. Zobacz już go nie ma. Jestem tu.- mówiłam do niej
przytulając się do jej głowy. Po krótkim czasie wsiadłam na nią.
-Kontynuujmy.- uśmiechnęłam się.
-Na pewno?
-Do ciemnego lasu została nam minuta drogi. Nie opłaca się teraz
zakańczać wyścigu. Damy radę.- poklepałam swoją klacz i ustawiłyśmy się
na starcie.
-3
-2
-1
-0
-START- krzyknęłyśmy razem i pocwałowałyśmy w stronę ciemnego lasu.
-Dalej ślicznotko mamy szansę wygrać.
-Dalej Jumper! Dasz radę!- poganiałyśmy swoje konie. W końcu kiedy
zobaczyłyśmy pierwsze ciemniejsze drzewa zatrzymałyśmy się przy nich i
ustanowiłyśmy remis.
-Fajnie się ścigało.- uśmiechnęła się Irma.
-No.- przytaknęłam i odwzajemniłam ciepły gest. Jechałyśmy tak przez pewien czas gadając bez przerwy.
-Wiesz co? Przyznam się że tędy nigdy nie jechałam i jest obawa że się zgubimy.
-To może lepiej wracajmy do akademii.
-No. Tylko będę musiała jakoś unikać Gilberta.
-Da się załatwić.- uśmiechnęła się chytro.
-Zaczynam się ciebie bać.- przyznałam ze śmiechem. Zawróciłyśmy konie i
pogalopowałyśmy do Akademii. Cichaczem rozsiodłałam Moon i wróciłam do
akademika. Irma dzielnie mi towarzyszyła.
-Chcesz kisiel?- spytałam z kuchni.
-Chętnie!- odkrzyknęła głaszcząc Montiego.
Irma?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)