Stanąłem przed drewnianym dość sporych rozmiarów domem. Delikatnie szarpnąłem smycz psa i oboje weszliśmy na ganek. Nad drzwiami widniał napis "Dom Akademicki". Bez zastanowienia wszedłem do środka, rozejrzałem się po niewielkim holu. Podszedłem do kontuaru za nim siedziała starsza ode mnie kobieta. Spokojnie mogłaby być moją matką.
- Imię? - Zapytała bez najmniejszego entuzjazmu. Jej głos był ochrypły.
- Arthur. - Zlustrowałem ją wzrokiem.
- Nazwisko?
- Morningstar.
Zaczęła coś grzebać w papierach. Puściłem smycz Loki'ego, ten tylko usiadł i otworzył pysk ziewając.
- Niech tylko nie narobi na podłogę. - Warknęła.
- A jeśli to zrobi?
- Będziesz sprzątał.
- Taa. - Zaśmiałem się pod nosem, jeśli ktoś nie szanuje mnie ja nie będę też szanował tej osoby.
- Proszę. - Podała mi klucze.
Wziąłem je od niej bez słowa i ruszyłem na poszukiwanie mojego pokoju. Nie zajęło mi to pięciu minut. Wszedłem do mojej sypialni i rzuciłem na kanapę czarną bluzę. Odpiąłem od kolczatki psa smycz i oboje wybiegliśmy na zewnątrz, na miejscu nie było nikogo. Zebrałem resztę rzeczy i zaniosłem do mojej sypialni. Wygrzebałem z jednaj walizki ciemnoszare dresy, czarną koszulkę i adidasy, nie pierwszej nowości. Spojrzałem na smycz w ręku po czym przeniosłem wzrok na czarnego olbrzyma. Wzrostem był równy dogom niemieckim.
- Nie będę Cię więził. - Uśmiechnąłem się do niego i wyszedłem na korytarz. Wypuściłem zwierzaka i oboje ruszyliśmy w stronę stajni. Ciszę przerywał stukot pazurów psa oraz skrzypienie uginanych się pod nami desek.
Po drodze chciałem sprawdzić jak tam moje maszyny, czy nic im się nie stało. Na moje szczęście były całe. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę mojego pierwotnego celu.
- Do mnie. - Wydałem polecenie. Od razu komenda została wykonana. Wkroczyłem do środka, zatrzymałem się w końcu przy jednym z drewnianych boksów. Przyglądając się karemu ogierowi. Koń był dość niespokojny ale jednak zaciekawiony. Podszedł niepewnie do mnie wąchając wierzch mojej dłoni. Dając się pogłaskać.
- Kim jesteś? - Nagle padło pytanie. Loki zaczął warczeć i obnażać kły, wstał i niespokojnie zaczął przestępować z łapy na łapę.
- Spokój. - Warknąłem na niego, tego spojrzał się na mnie, oblizał pysk i usiadł. Wtedy mój wzrok powędrował w kierunku skąd padło pytanie.
- Nie powinien mieć kagańca lub przynajmniej smyczy?
- Dopóki ja jestem przy nim i nie wydam takiej komendy nic się nikomu nie stanie. No chyba, że ktoś na chama będzie pchał mu dłonie do pyska.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)