Widok rozradowanej dziewczyny automatycznie sprawiał, że gdzieś w wewnątrz mnie tańczyły motyle, serce czuło nadmierne ciepło, uśmiech nie schodził mi z twarzy, a emocje i uczucia buzowały, próbując wydostać się na zewnątrz. Chęć całowania ust szatynki nie opuszczała mnie ani na krok, nie pozwalając zapomnieć mi o miękkości jej warg choćby na ułamek sekundy. Leniwe popołudnie w jej towarzystwie stawało się niezapomnianym przeżyciem, które najchętniej przeżywałbym w nieskończoność i jedną chwilę dłużej. Czas, spędzany w jej obecności, stawał się dla mnie niesamowicie bezcenną wartością, dla której zrobiłbym niemalże wszystko. Głos Caroline sprawiał, że wszystkie złe doświadczenia mijały, stawałem się senny, a jego kojące działanie, uzdrowiły już kilka ran, które powstały na skutek dziur w naszej relacji. Aktualnie na całe szczęście wracaliśmy do bardzo dobrych kontaktów, z każdym dniem oswajając się z faktem, że znowu jesteśmy całkowicie dla siebie, odkrywając w każdym momencie nasze nowe cechy i zachowania. Uwielbiałem poznawać ją na nowo, oraz to, jak bardzo złożoną i trudną osobą do rozgryzienia jest. Wilson, choć na pierwszy rzut oka niepozorna, jest niesamowitą zadziorą, która popełnia mnóstwo błędów, od nowa przeżywając różne złe decyzje i bóle, które za nimi szły. Cechowała się niesamowitą aurą wokół siebie, przyciągała do siebie dosłownie każdą istotę, a dodatkowo jej słodka waniliowa nuta, przytrzymywała przy jej boku dosłownie każdego faceta, co nie było mi ani trochę na rekę. Dosłownie odnajdywała przyjaciół w towarzystwie męskim, co wzbudzało we mnie uczucie zazdrości, a gdzieś w środku rodziła się we mnie chęć mordu na każdym, kto tylko objął ją spojrzeniem. Nienawidziłem, gdy odnajdywała sobie kolejnego kompana do nocnych rozmów, który żywił do niej, z całą pewnością, większe nadzieje, aniżeli relacje czysto koleżeńskie. Z rozmyślań rozbudziło mnie parsknięcie klaczy, która wyraźnie upominała się o kolejnego smakołyka ze smukłych dłoni ciemnowłosej. Fascynował mnie fakt, że w tak krótkim czasie nawiązały tak fantastyczną relację, a Countess była dosłownie zakochana w wybrance mojego serca, siląc się na wyparcie mojej osoby z uczuciowego podium Caroline.
- Wiesz co? - zapytałem, klepiąc klacz po szyi. - Wsiadasz jutro na nią, ciekaw jestem, co razem zmalujecie. - dodałem przeciągle, zamykając, dotychczasowo zagrodzony uwiązem, boks. Szatynka posłała mi przepełnione niezrozumieniem spojrzenie, prędzej wyglądające na takie, jakby miała zaraz zostać ścięta, aniżeli skakać z radości, czy pękać z dumy. Zaśmiałem się pod nosem i objąłem ją ramieniem, całując ją w czubek głowy.
- Ale ja muszę wsiąść jeszcze na Rendeza i Hollywooda, naprawdę nie chcę męczyć się na trzecim koniu. - wyśpiewała, wlepiając we mnie swoje duże, brązowe ślepia.
- Skarbie, Hollywooda można zawsze przelonżować, bo dłuższy odpycznek może co najwyżej wpłynąć na plus, a Rendez sobie może potuptać. No tej najpiękniejszej mordce odmówisz?
- Że o Countess mówisz? - prychnęła, odrzucając wlosy. Spojrzałem na nią oburzony, aby po chwili wyszczerzyć się jeszcze bardziej.
- Nie stroj fochów, bo jeszcze zrobię tak, że Victor Tobie przydzieli Counti. - wystawiłem jej język, a z paczki wyciągnąłem dwa papierosy, by we wspólnym powrocie do akademika, nie silić się na zbędne słowa.
Po względnym ogarnięciu siebie, w tym także prysznicu, zalegliśmy w łóżku, by pogrążyć się w wspólnym oglądaniu serialu nastolatki, który był kompletnie dla mnie niezrozumiały. Każdy odcinek cholernie mi się dłużył, a brak jakiejkolwiek atencji od szatynki, doprowadzał mnie niemalże do szału. Próby zaaranżowania rozmowy, lub chociażby objęcia jej ramieniem, kończyły się na solidnym uderzeniu poduszką, które skutecznie odpychało mnie od kolejnych sposobów zwrócenia na siebie uwagi. Poczucie, że serial jest ważniejszy ode mnie, nie dawało mi spokoju i kręciło mi dziurę w brzuchu, a brak węża ogrodowego w pokoju, nie dawał mi żadnych nadziei ma odwrót sytuacji. Modliłem się, żeby nagła awaria elektryczna, uniemożliwiła jej kontynuowanie zaciekłego gapienia się w ekran telewizoru, lecz jak na złość, żadne moje prośby nie zostały wysłuchane. Liczyłem na to, że szatynka porzuci w końcu swoje plany, wtuli w moje ramię i chociaż ze mną porozmawia, dzieląc się swoimi planami na najbliższy tydzień. Nie chciałem nic więcej, jak usłyszeć tonu jej głosu, poczuć zapachu jej skóry z tak bliska, by znów mieć możliwość wplecenia w jej włosy palców. Uwielbiałem momenty bezwzględnej ciszy, w których mogłem przypatrywać się rysom Caroline, które w każdym świetle wyglądały zupełnie inaczej, coraz piękniej od tych, które zauważałem poprzednio. Nic nie zmuszało mnie do większych emocji, niż szatynka, która niczym wiatr targała nitkami podłączonymi do poszczególnych odczuć, robiąc ze mnie dosłownie swoją w pełni oddaną kukiełkę.
- Carolineeeeeee... - mruknąłem przeciągle, opierając swoją głowę na jej ramieniu. - Koooocham Cię. - dodałem, szczerząc się do niej. Dziewczyna nie odpowiadając, uniosła głowę i złożyła delikatny pocałunek na moich wargach. Przypominał on dotyk skrzydeł motyla, który wyjątkowo ujmująco lądował na płatkach jakiegoś kwiata. Uwielbiałem, gdy robiła to w tak subtelny, nastoletni wręcz sposób. Lekko napierając na ciało szatynki, odwróciłem ją na plecy, by po chwili znaleźć się tuż nad nią. Pocałunki nie miały końca, a nasze wargi znajdywały wytchnienoe tylko w momentach, gdy brakowało nam już powietrza. Coraz bardziej się rozpalaliśmy i nakręcaliśmy, zachęcając wzajemnie do bardziej zdecydowanych i mniej grzecznych rzeczy. Całowanie stawało się coraz bardziej zażarte, toczyliśmy między nami walkę o dominację, niczym nasze charaktery w naszym codziennym życiu. Napływająca przyjemność nie miała końca, a podniecenie zaczynało sięgać zenitu. Ustami zjeżdżałem do szyi, zostawiając tam niekiedy krwiste, odcinające się od delikatnej cery, malinki, które doskonale piętnowały Caroline jako moją. Usta dziewczyny były lekko rozchylone, delikatnie wzdychała w momemcie, gdzie pozbywałem się z jej ciała koszulki. Gdy moje wargi zetknęły się z rozpaloną skórą dekoltu, wplotła w moje włosy palce, uśmiechając się niezauważalnie, domagała się częstego wracania do pełnych, malinowych ust. Nie mając jednak zamiaru dłużej pogrywać, pozbyłem się gładkiego, czarnego biustonosza, który zasłaniał mi pełen dostęp do biustu szatynki. W momencie, gdy moja lewa dłoń wylądowała na jednej z piersi, z Caroline wydobyło się ciche jęknięcie, które zdecydowało o tym, że mokre ślady moich pocałunków, coraz szybciej zsuwały się do jej podbrzusza. Dziewczyna znacznie ułatwiła mi pozbawianie się jej spodni, dając mi swonodny dostęp do jej krocza. Czarne, wycięte majtki szybko wylądowały na podłodze, a utwierdzając się w przekonaniu, że Wilson nie ma niczego przeciwko, delikatnym ruchem wsunąłem w jej kobiecość środkowy palec. Starając się o dogodne tempo, wracałem do wzdychających ust Caroline, której oddech z każdą chwilą przyspieszał. Ciało coraz bardziej się naprężało, a po dołączeniu drugiego palca, zaczynało tańczyć po materacu. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, że nadal potrafię doprowadzić dziewczynę do takiego stanu. Orgazm wstrząsnął nią chwilę po tym, gdy wypowiedziała moje imię. Zadowolony z siebie, złożyłem na jej mostku czuły pocałunek i opadłem na materac tuż obok niej.
- Przez Ciebie będę musiała powtarzać odcinek. - fuknęła, narzucając na siebie lekki koc.
Caroline? ♡
Muszę chyba od nowa się w takie opowiadania wprawić...
1069 słów = 6 punktów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)