- Nie bądź śmieszna. - Victor położył swoją dłoń na moim kolanie, zataczając drobne kółeczka kciukiem. Gest ten podziałał na mnie bardziej uspokająjąco, niż mogłam się spodziewać. - Świetnie sobie poradziliście i trudno szukać w waszym przejeździe jakichkolwiek niedociągnięć.
Odetchnęłam ciężko, spoglądając na kolejną parę pokonującą parkur.
- I tak, zanim powiesz, że nie jestem obiektywny, bo się przyjaźnimy i właśnie siedzisz na moim ukochanym koniu, to przypomnij sobie, jak często dawałem ci reprymendy i mnóstwo rzeczy do poprawienia. Pozwól sobie chociaż raz cieszyć się z sukcesu i wycisz tę cholerną ambicję.
Posyłając mi szczery, wręcz emanujący dumą uśmiech, przeniósł dłoń na szyję ogiera, by i jego pochwalić za włożony wysiłek. Zdecydowanie nie mogłam powiedzieć choćby złego słowa na Rendesa, niemalże stworzonego po to, żeby przeskoczyć każdą postawioną przed nim przeszkodę. Zresztą, nie dostrzegłam osoby, która nie zachwycałaby się zarówno techniką wierzchowca, jak i nim samym. Muskularny wierzchowiec robił wrażenie, a ja sama czułam się na jego grzbiecie jeszcze drobniejsza niż zwykle. Nie mogłam wyrazić wdzięczności za to, że mogłam na nim trenować, a nawet startować, w dodatku w obecności Victora. Znał on swojego konia z każdej możliwej strony, co przekładało się na efektywność treningów.
- Gratuluję Caroline, naprawdę niesamowity przejazd. - Ciepły głos szatyna natychmiastowo zwrócił na mnie swoją uwagę, wywołując u mnie naturalny uśmiech i machinalne wręcz obrócenie się w jego kierunku. Nie przyznałabym co prawda tego na głos, ale ujrzenie Stylesa dodało mi otuchy i niewiarygodnej ulgi.
- Dziękuję. - Uniosłam kąciki swych ust jeszcze bardziej, poskramiając wewnętrzną ochotę uściskania mężczyzny. Ledwo tylko go zobaczyłam, a ponownie czułam się, jakbym dopiero co zakończyła przejazd i zadowolona chwaliła Rendesa.
Victor, dotychczas przyglądający się naszej krótkiej wymianie zdań, ze spokojem pogładził szyję dosiadanej przez Harry'ego siwki. Podświadomie czułam, że jego natura trenera była gotowa krytycznie ocenić przejazd mężczyzny, ale zamiast tego dostrzegłam u kruczowłosego cień przyjaznego grymasu. Zdumiona tym, że jest w stanie wykrzesać z siebie pozytywne odruchy w kierunku Stylesa, zgodnie z jego zaleceniem ruszyłam narzuconym przez wierzchowca stępem. Szatyn jechał tuż obok mnie, dzięki czemu mogłam w ciszy analizować naszą różnicę aktualnego wzrostu. Choć Harry normalnie przerastał mnie bez większego problemu o kilkanaście centymetrów, to siedząc na grzbiecie Paris ledwo co sięgał mojej wysokości. Niemalże każdy koń przy karym ogierze stawał się drobny i niziutki.
- Jak wam poszło? - Zagaiłam, byleby tylko przerwać panującą między nami ciszę. Odkąd zostaliśmy sami, bez Victora, który przypomniał sobie o swoich obowiązkach, nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Nie mniej jednak doceniałam tę ciszę, bo w tym wypadku była niewiarygodnie wygodna i wprawiała mnie w myśl o nas, mnie i Harry'm, w podobnych okolicznościach. Nie potrzebowałam zbyt wiele, by uciec myślami do wyobrażeń o naszym wyimaginowanym, wspólnym terenie, na którym swobodnie moglibyśmy cieszyć się wzajemną obecnością i przy odrobinie szczęścia raczyć się krótkimi pocałunkami. Oczywiście zakładając, że nasze relacje uległyby ociepleniu, a my sami stworzylibyśmy związek, do czego było nam dość daleko i niekoniecznie po drodze. Pewnie dlatego były to jedynie moje wyobrażenia.
- Mam nadzieję, że po prostu jutro będzie lepiej. - Odparł krótko, odchylając się nieco w siodle. Paris wydawała się być już rozluźniona i zrelaksowana, czego nie można było powiedzieć o Vousie. Wciąż był rozemocjonowany atmosferą zawodów, obecnością znanych i nieznanych koni, a także lecącą nieopodal muzyką i stąpającą nieopodal klaczą.
Starałam się jednak zachować zimną krew i z opanowaniem sprowadzałam jego wybryki do minimum.
Późnym popołudniem wszystko zdawało się ucichnąć. Rozgrywał się już ostatni przewidziany na tamten dzień konkurs, a większość zawodników po oporządzeniu swoich koni zdążyła wyjechać. Zaledwie kilkoro z nich zakwaterowało się na czas trwania zawodów na terenie Akademii, która mimo wszystko nie chciała, by całokształt tego wydarzenia wpłynął negatywnie na uczniów nie biorących w nim udziału.
Po emocjonującym i przede wszystkim wyczerpującym dniu nawet czyszczenie oficerek zdawało się mnie uspokajać. W skąpanej w ciszy stajni przebywałam jako jedna z nielicznych, dzięki czemu z łatwością pogrążyć się mogłam we własnych myślach i analizie niemalże minionego dnia, który ostatecznie pozytywnie mnie zaskoczył. Nie było to dla mnie takie oczywiste, że zwyciężymy konkurs, ale niewątpliwie podniosło mnie to na duchu. Rendesowi jednak nie wystarczyło pokazanie się na parkurze, bo nawet podczas dekoracji musiał brykać i próbować mnie ponieść w zupełnie przeciwnym kierunku. Mimo wszystko nie mogłam sobie tego dnia lepiej wyobrazić - począwszy od udanych zawodów, skończywszy na podtrzymaniu w miarę dobrej relacji z Harry'm, który ostatecznie też zajął wcale nie najgorszą pozycję.
W progu zajmowanej przeze mnie siodlarni pojawił się Victor. Widocznie musiał mnie szukać, bo na jego twarzy zagościł nie do końca jasny dla mnie wyraz przykryty lekkim uśmiechem. Widząc go odłożyłam czyszczenie na później, wycierając delikatnie ubrudzone dłonie o ściereczkę.
- Naprawdę dziękuję za wszystko. - Lekko wtuliłam się w jego bok, gdy wystawił w moim kierunku ramię. Nie spodziewałam się jednak, że uniesie on mój podbródek i przedłuży znacznie nasze spojrzenie. Mocno zdezorientowana, czekałam na rozwój sytuacji, choć zważywszy na to, co stało się później, zdecydowanie powinnam się od niego wcześniej odsunąć. Dotyk jego warg znajdujących się na moich był ostatnią rzeczą, której się wtedy spodziewałam.
Na domiar złego, gdy zrobiłam kilka kroków w tył, za plecami Victora zobaczyłam Stylesa. Nie byłam pewna, od jak dawna przyglądał się on tej sytuacji - choć w zasadzie wcale go nie dotyczyła, to miałam nadzieję, że widział on wszystko od początku do końca. Nie chciałam, by pomyślał, że zaledwie tydzień po zdeklarowaniu się, że wciąż coś do niego czuję, uganiam się już za stajennym i zaprzepaszczam ostatnią nadzieję na naszą jakąkolwiek przyszłość. Szatyn stał ze skrzyżowanymi rękoma, a widziany obraz raczej nie napawał go nieskończoną radością. Modliłam się w głowie, by Victor sobie odpuścił, a Harry mnie wysłuchał.
Hazzunia?
1027 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)