Niejednokrotnie mężczyzna traktował swoją aparycję jako nieodzowny atut. Doskonale wiedząc, że jest nieziemsko przystojny, korzystał z tego faktu przy najkorzystniejszych sytuacjach. Jego uśmiech w połączeniu z błękitem tęczówek działał nie tylko na mnie piorunująco, a lekko kręcone, miękkie kosmyki jego włosów wręcz prosiły się o nieustanny dotyk. Sylwetka szatyna także była niczego sobie, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego ponadprzeciętny wzrost, zdecydowanie wyróżniający go z ponad uczniów. W połączeniu z niebywałą charyzmą i szeregiem innych cech, Styles tworzył kombinację, której trudno było się oprzeć.
Gdy jednak patrzyłam na niego, oświetlanego zaledwie delikatnie świecącą lampką, nie mogłam dostrzec tego męskiego ideału. Zamiast odczuwać wprawiający w osłupienie zachwyt, z litością oceniałam stan wszelkich obrażeń, analizując odczuwany przez mężczyznę ból. Z pewnością nie przeżywał on wówczas okresu swojej świetności. Zważywszy na to, postanowiłam odroczyć naszą rozmowę w czasie, próbując nakłonić go do powrotu do łóżka.
- Czuję się całkiem nieźle. - Uniósł jeden z kącików swych ust, posyłając mi słaby, wyraźnie obolały uśmiech. Prawdopodobnie duma nie pozwalała szatynowi pozbawić się godności nawet na krótki moment. Jego postawa nie była przekonująca, zwłaszcza w momencie, gdy nerwowo sięgnął do obolałej łopatki.
- Aiden, jest środek nocy. - Targana bezradnością pogładziłam go po zaczerwienionym policzku, co przyjął z widoczną przyjemnością. - Wszyscy normalni ludzie już śpią.
- Dlatego właśnie wypełniasz teraz zadania?
Uniesiona do góry brew szatyna sugerowała, że z łatwością udało mu się obalić moją ledwo co postawioną teorię. Czułam, że wymagało to ode mnie większego poświęcenia.
- Skończę tylko tę stronę i do ciebie przyjdę, w porządku? - Odetchnąwszy głęboko, nie czekałam już nawet na jego odpowiedź, prędko zajmując miejsce przy biurku. Podczas analizy pierwszego z przykładów słyszałam, jak Aiden powoli zaczął podnosić się z fotela, by w połowie mojego zadania ułożyć się ostrożnie na łóżku i niedbale przykryć pościelą. Chcąc przyspieszyć cały proces wystukiwałam długopisem bliżej nieokreślony rytm, co spotykało się z dezaprobatą nieopodal znajdującego się szatyna.
- Jeśli nie zaliczę tego przedmiotu, to będziesz wiedział, kogo to wina. - Mruknęłam, przeszukując szafę mężczyzny w celu znalezienia odpowiedniego dla siebie podkoszulka. Niekoniecznie chcąc popełnić błąd z poprzedniej nocy, wiedziałam, że konieczna będzie choć częściowa zmiana ubrań. Obróciwszy się więc do Aidena plecami, szybkim ruchem zdjęłam własną koszulkę, a także znajdujący się pod nią stanik. Gdy tylko założyłam na siebie przyduży, czarny podkoszulek mężczyzny, złożyłam schludnie swoje ubrania i zdjęłam niekoniecznie najwygodniejsze rurki. Wyłączając przy okazji lampkę, z lekkim entuzjazmem znalazłam się w łóżku tuż obok szatyna. Ostrożnie wtuliłam się w jego bok, by nie wyrządzić mu jeszcze większej krzywdy.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że na najblizszy czas jesteś uziemiony w tym pokoju?
- Próbujesz ze mnie zrobić inwalidę? - Mruknął, silniej przyciągając mnie do siebie, jak gdyby chcąc zaprezentować swoją nieosłabioną niczym pozycję.
- Po pierwsze, nie musiałabym z ciebie nikogo robić, a po drugie, to spróbuję zrobić tak, żebyś nie poniósł żadnych konsekwencji.
- Wydaje mi się, że inna osoba powinna za to odpowiadać.
- Czyli Victor sam się pobił niemalże do nieprzytomności? - Uniosłam jedną ze swych brwi, nie dowierzając w zawziętość mężczyzny. Zaimponował mi swoją postawą i oddaniem, ale trzeba było przyznać, że nie brakowało mu impulsywności i nikłej samokontroli. - Przekonam wszystkich, że jesteś chory. Będę przynosić ci jedzenie, zajmę się też tym, żeby odpowiednio dbano o twojego konia i spróbuję porozmawiać z Victorem.
Harry niespokojnie poruszył się, widocznie niezadowolony z przebiegu sytuacji.
- Powinien zgodzić się na wyciszenie sytuacji, bo wątpię, by chciał stracić pracę.
- A powinien, Caroline. - Westchnął, składając na moim czole krótki, ale niewątpliwie czuły pocałunek.
Nie mając siły na dalsze dyskusje ze Stylesem, poddałam się już tylko swojemu zmęczeniu, które prędko pozwoliło mi zasnąć w objęciach mężczyzny. Trudno było mi opisać euforię towarzyszącą niewątpliwemu polepszeniu naszej relacji, czego, jak się okazało, niesamowicie potrzebowałam.
Wyglądało na to, że w Akademii uwierzono w wyjaśnienia co do nieobecności Aidena. Życzono mu szybkiego powrotu do zdrowia jak i gratulowano zakupu własnego wierzchowca. Mając jeden z elementów podjętej strategii za sobą, ze względnym spokojem ruszyć mogłam na rozpoczynające się zajęcia. Grupa obecnych uczniów nie była zbyt liczna - okazało się, że ominęła nas dnia wcześniejszego niezwykle liczna impreza, o której wspominała co druga napotkana przeze mnie osoba. Choć nie mogłam narzekać na samotność w otoczeniu dość dobrze znanych mi osób, to codzienność bez Aidena już wydawała mi się nudna. Z utęsknieniem czekałam do czasu wybrzmienia ostatniego dzwonka, umilając sobie ten czas zdjęciami, które masowo wysyłał mi szatyn. Jemu też doskwierał brak rozrywki, co, jak miałam nadzieję, najlepiej by nie doprowadziło go do realizacji jednego z mniej rozsądnych pomysłów.
Podświadomie czułam jednakże, że Aiden nie wytrzyma zbyt długo w swoich czterech ścianach, co okazało się już wkrótce być niezwykle trafną tezą. Skończywszy zajęcia, od razu ruszyłam w kierunku prywatnej stajni, by doglądnąć klaczy szatyna. Nie spodziewałam się jednak, że ujrzę go tam we własnej osobie, zadowolonego od ucha do ucha z powodzenia własnego planu. Ubrany w ciemną bluzę, czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne widocznie uważał, że nie ukazywał już żadnych oznak niedawno przebytej bójki.
Nie miałam słów, którymi opisać można było bezradność, jaką czułam na widok stojącego pośrodku stajni mężczyzny.
- Jesteś skończonym kretynem, Styles. - Fuknęłam, oddając swoją złość w pocałunek, jakim bez zawahania postanowiliśmy się przywitać. - Nie przypominam sobie, żebyś miał wychodzić z pokoju i udawał, jakby nigdy nic się nie stało.
- Chciałem ci nieco pomóc przy Countess, to tyle. - Wyszczerzył się, choć z trudem przychodziło mu choćby objęcie mnie ramieniem.
Zirytowana wyswobodziłam się z jego objęć, bez słowa przygotowując klacz do wcześniej obiecanej szatynowi lonży. Jak widać, nasza poranna rozmowa poszła na marne, bo Styles nie zamierzał stosować się do żadnego z naszych ustaleń. Nie potrafiłam się jednak na niego złościć, zwłaszcza, gdy posyłał mi czarujące uśmiechy i składał na moim policzku drobne pocałunki, gdy sięgałam po kolejne szczotki.
- Żeby była jasność, nie zbliżasz się do niej, bo tym razem to ja poprzestawiam ci trochę kości. - Ostrzegawczo skierowałam palec wskazujący ku niemu, nadając swojemu głosowi stanowczy ton. - Spróbuj zrobić coś, co narazi cię na niebezpieczeństwo, a dosłownie na jednej nodze pobiegnę wszystko zrelacjonować właścicielce.
- Tak, Kwiatuszku, ja ciebie też bezgranicznie kocham. - Parsknął, przyciagając mnie do ciepłego uścisku. Nawet gdy zachowywał się jak najgorszy idiota, sprawiał, że nie potrafiłam zbyt konsekwentnie się na niego złościć.
Aiden?
1009 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)