Nawet moje najciemniejsze myśli nie zdążyły uświadomić mnie o tym, że wąż ogrodowy w rękach Caroline nie jest czymś dobrym, a z całą pewnością niezbyt bezpiecznym. Strumienie chłodnej wody, prędko spłynęły po moim ciele, szybo odrywając mnie od ekranu telefonu, i przypominając o obecności szatynki, której zdecydowanie nie spodobał się fakt, że z zaciętością oddawałem się komórce. Na mojej skórze w zabójczym tempie pojawiła się gęsia skórka, a dreszcze zmusiły mnie do odłożenia aparatu, poderwania się z miejsca, a najbardziej do wykonania odwetu na śmiejącą się dziewczynę. Nic nie rozczulało mnie bardziej, jak szczęśliwa Caroline Wilson, która perlistym śmiechem przerywała moją konsernację. Uwielbiałem jej drogę wyrażania emocji, bo robiła to w szczery i klarowny sposób, który bardzo mi odpowiadał, bo wiedziałem, że nastolatka ukryje przede mną zupełne nic. Każdego dnia rozwijania naszej relacji, dowiadywałem się czegoś nowego o Wilson, czy to jakiejś nieznanej mi cechy charakteru, małego aspektu poczucia humoru, czy też sposobu bycia, który był dość ekspresyjny w jej wykonaniu. Starając się odebrać możliwość ponownego zmoczenia moich ubrań, miałem wrażenie, że coraz bardziej zachęcam ją do tego pojedynku. Lodowata ciecz trysnęła prosto w moją twarz, wywołując we mnie niemały szok, ale i nakręcając mnie na dalszą zabawę. Kapiące z rzęs krople bardzo utrudniały podejmowanie dalszych decyzji, które z każdą chwilą okazywały się katastrofalnymi dla mnie skutkami. Hollywood wydawał się bardzo zaaferowany zaistniałą sytuacją, odskakując, parskając i wymachując przednimi nogami na każdą możliwą stronę. Kolejne próby w posiąściu węża ogrodowego kończyły się fiaskiem, a w momencie, gdy szatynka stanęła w rozkroku, mierząc we mnie otworem, miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Poddaj się! Dobrze wiesz z kim zadarłeś! To twoja ostatnia szansa! - warknęła, siląc się na szczery, mocny ton, lecz kąciki jej oczu, zdradzały, jak bardzo roześmiana jest. - Nie zbliżaj się, bo strzelam!
Rozkładając dłonie w geście kapitulacji, liczyłem, że szatynka oszczędzi mi już ostatnie zmoczenie, lecz odkręcając zawór, uderzyła we mnie maksymalnym ciśnieniem. Chcąc zasłonić twarz, odwróciłem się i schowałem ją w dłoniach, nie dając po sobie poznać, że najchętniej uciekłbym z miejsca zbrodni. Stwierdzając w pewnej chwili, że jednak mam już dość moczenia dupska, odwróciłem się i z pełną motywacją, podbiegłem do dziewczyny, wyrywając jej narzędzie, które swój strumień od razu skierowało w jej stronę. Z ogromną zaciekłością polewałem ją od góry do dołu, mocząc jeszcze bardziej jej strój i twarz, nie oszczędzając również włosów. Caroline śmiała się i tańczyła w strumieniach wody, kompletnie nie przejmując się absurdalnością sytuacji i tym, że obok niej znajdujący się wystraszony lekko siwek. Zakręcając kurek, raczej liczyłem na wielkie podziękowania od strony szatynki, lecz spotkałem się z ogromną dezaprobatą wymalowaną na jej twarzy.
- Nie mów, że aż tak Ci się spodobało. - zarechotałem, gładząc muskularną szyję Hollywooda.
- A żebyś wiedział, że mi się spodobało! - fuknęła i skrzyżowała ręce, udając wielką obrazę majestatu. Wywracając oczami, podszedłem do dziewczyny i szczelnie objąłem, nie dając jej żadnej możliwości na niekontrolowany przeze mnie ruch.
- Nie masz szczęścia dzisiaj, nie uwierzę, że obrazisz się na takiego przystojniaka jak ja. - mruknąłem jej prosto do ucha, całując ją w policzek. Caroline zachichotała, odskakując ode mnie.
- Narcyz. - wystawiła mi język i odwiązała uwiąz od metalowego kóleczka przymocowanego do ściany budynku. - I to z jaką klasą. - dodała, kierując swoje kroki w stronę pastwisk dla wałachów. Chwytając w locie telefon, dobiegłem do niej, pozostawiając za sobą wiele mokrych śladów. Tak o to, przez cały teren Akademii, paradowała dwójka młodych ludzi, a dodatkowo uczniów, którzy przemoczeni do ostatniej nitki, szczęśliwie i czule uśmiechali się do siebie.
Po całkowitym osuszeniu się i przebraniu w świeże ciuchy, mieliśmy ponownie się spotkać tuż przy wejściu do stajni dla prywatnych wierzchowców. Loki na mojej głowie, pod wpływem wody, zakręciły się znacznie mocniej niż dotychczas, tworząc ze mnie lekko mówiąc, owieczkę, o ile nie barana. Wychodząc z pokoju pochwyciłem wolno leżącego papierosa i zapalniczkę, by w drodze do dziewczyny, móc na spokojnie raczyć się dawką nikotyny. Przez akademik nie przemykała się żadna żywa dusza, tylko z jednego pokoju dobiegała cicha, ale dobra, klasyczna muzyka rockowa. Nie zwracając na nią zupełnie uwagi, odpaliłem końcowkę bibułki tuż przed progiem, by po przekroczeniu go, móc w pełni napawać się chwilą. Słońce z każdym dniem zaczynało coraz mocniej prażyć, pozostawiając przyjemną opaleniznę i szczery uśmiech na twarzy. Uwielbiałem chorwacką pogodę, która w pierwszych chwilach tutaj, zdecydowanie mi nie podpasowała. Podejście do tego miejsca zmieniło mi się o absurdalne sto osiemdziesiąt stopni, a to za sprawą licznych rozmów z kadrą, ale i innych uczniów, szczególnie tych nielicznych, którzy utrzymywali ze mną pozytywne kontakty. Niezaprzeczalnie najlepszą rzeczą, a raczej osobą, która spotkała mnie podczas pobierania nauki tutaj, była Wilson, która kompletnie wywróciła moje życie do góry nogami. Wprowadziła niemałe zamieszanie do mojej głowy, często napawając mnie radością, ale i negatywnymi emocjami, których przez ostatni rok coraz więcej przybywało. Nie mogłem uwierzyć, że po raz kolejny mieliśmy szansę na odbudowanie naszych kontaktów. Tytoń skończył się idealnie przed wejściem do stajni, w którym stała już szatynka, patrząc na mnie z delikatną irytacją.
- Szykowałeś sìę dłużej niż ja. - prychnęła, wymownie wywracając oczami.
- Na mnie warto jest poczekać. - zaśmiałem się, po czym wystawiłem język w jej kierunku. Nie przekomarzając się dłużej, ruszyliśmy w kierunku siodlarni, z której zabraliśmy wszystkie potrzebne nam rzeczy. Paka Countess, jak i Rendeza, wypakowana była po same brzegi, dając mi wyraźny znak, że pora pożegnać się z kilkoma czaprakami.. lub kupić większą pakę.
Klacz zachowywała się niemalże wzorowo, przerywając passę grzeczności poprzez wymierzenie ukąszenia w moje ramię podczas podpinania popręgu. Capnięcie w łopatkę skończyło się obrażeniem Counti, które zasygnalizowała zastygnięciem w ruchu i nawet nie przyjęciem ode mnie jabłkowego smakołyka, którego z chęcią zjadł Rendez, dosiadany już przez szatynkę. Klacz miała dziś wyjątkowo ociążałe ruchu, sunąc za mną niczym ociężałe, małe słoniątko. Po wytoczeniu się ze stajni, momentalnie ożyła, wyglądając za innymi końmi i rżąc w oczekiwaniu na odpowiedź. Wydawałoby się, że karosz spoglądał na nią wymownie, oznajmując jej, że on w zupełności wystarczy, by zaspokoić jej zapotrzebowanie na towarzystwo. Wsiadając na nią, nawet nie przemyślałem, że może momentalnie wyskoczyć do przodu, próbując pozbyć się mnie poprzez nieustanne kręcenie się w kółko.
- Chyba kupiłem psa. - mruknąłem, gdy ta w końcu się zatrzymała. - Czy ty jesteś psem? - dodałem, nachylając się do pyska klaczy. Szatynka zaśmiała się i zachęciła mnie ruchem dłoni do podążania tuż obok niej.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cieszę się, że znowu mogę pojechać z Tobą w teren. - uśmiechnąłem się, puszczając końcowkę wodzy na kłąb klaczy.
Caroline? ♡
1058 słów = 6 punktów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)