Ledwie gdy tylko dotarła do mnie powaga zasłyszanych słów, starałam się wyprzeć je ze swojej świadomości. Pragnęłam wierzyć w to, że zaszło nieporozumienie, a szatyn nie był choćby w najmniejszym stopniu zamieszany we wspomniane wydarzenia. Jego reakcja była jednakże jednoznaczna, nie pozostawiając mi tym samym choćby cienia infantylnej nadziei. Mężczyzna nie odparł zarzutu, bo jak się okazało, był on w pełni uzasadniony i słuszny, a Harry nie był tak nieskazitelny jak w przekonaniach mojego zakochanego umysłu. Nie mogłam tego przyjąć, naiwnie ufając, że był on zdolny posunąć się jedynie do autodestrukcji. Mając na uwadze jego czułość, troskę i oddanie, jeszcze trudniej było mi wyobrazić go sobie w sytuacji absolutnej bezwzględności. Przypominałam sobie każdy moment, w którym czułam się w jego ramionach bezpiecznie, wszystkie sytuacje, gdy gotowa byłam choćby ślepo zanim podążać. Obdarzyłam po raz kolejny niewłaściwą osobę bezgranicznym zaufaniem, widocznie nie ucząc się niczego na własnych błędach.
Wszystko zaczynało mnie boleć. Samo wyobrażanie sobie tamtego wydarzenia wywoływało u mnie trudności z oddychaniem, nie wspominając już nawet o myśli o dotyku szatyna. Rozgoryczona nim, sobą, a także sytuacją, w której musieliśmy się znaleźć, usiadłam przy otwartym na oścież oknie. Nabierałam sporych dawek świeżego powietrza, nie potrafiąc jednak zrozumieć choćby jednego słowa, które wypowiadał do mnie stojący obok Victor. Nie mieściło mi się to w głowie, nie potrafiłam i nie chciałam w to uwierzyć. To było stanowczo zbyt dużo, nawet jak dla mnie.
- Wymyśliłeś to sobie, prawda? - Roztrzęsiona podniosłam głos, z rosnącym wyrzutem obracając twarz w stronę trenera. Miał on bowiem motyw, by chcieć pogrążyć w moich oczach Harry'ego. Jednak nawet ja słyszałam absurd wypowiedzianych przez siebie słów. Bezsilna, zła i stęskniona za moim Harry'm, moim niewinnym Stylesem, wybuchnęłam głośnym, niepohamowanym płaczem. Nie próbowałam nawet go zdusić, podpierając się tylko słabymi dłońmi o chłodny parapet. Strużki łez z powodzeniem zmywały z mojej twarzy makijaż, ukrywający do tej pory moje wewnętrzne rozterki. Wzburzone emocje spowodowały, że bez większego zastanowienia podeszłam do najbliższej ściany, wyładowując na niej swoją agresję. Uderzałam w nią na oślep, co w zasadzie przyniosło tylko odwrotny skutek, bo nie czując, by kolejne ciosy ulżyły mi w bólu, zaczęłam jedynie głośniej płakać. Mimo, że z niemałym uporem próbowałam się wyszarpać, to Victorowi udało się odciągnąć mnie zanim doszczętnie zdarłam skórę ze swoich knykciów. Zaciskając mocno dłonie na moich nadgarstkach, przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, żebym nie mogła wykonać żadnych gwałtownych ruchów. Było mi tak zupełnie wszystko obojętne, że nie zwróciłam nawet uwagi, gdy zaczęłam wypłakiwać się w podkoszulek mężczyzny. Jego zapach diametralnie różnił się od tego, który kojarzył mi się z Harry'm, co jeszcze bardziej wzmogło mój płacz. Nie wiedziałam, jak i czy w ogóle będzie wyglądała nasza relacja, bo nie potrafiłam na niego spojrzeć tak jak dawniej. Łudziłam się, że będę w stanie o tym zapomnieć, bo tylko ta myśl spowodowała, że udało mi się względnie uspokoić. Wciąż płacząc, wyzbywałam Victora prawdopodobnie wszystkich jego chusteczek, gdy do pokoju wtargnął tymczasowy współlokator mężczyzny.
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zajebiście zadowolony. - Warknęłam, wyjątkowo szybkim krokiem podchodząc do wejścia. Czując spływające po moich policzkach łzy, z rosnącą wściekłością wymierzyłam celny cios w żuchwę szatyna. Żaden z mężczyzn nie próbował mnie powstrzymać, widocznie wiedząc, że Harry otrzymywał to, na co zasłużył. Gdyby nie resztki zdrowego rozsądku i odrobiny współczucia w jego kierunku, nie przestałabym go atakować do momentu, w którym poczułabym wyczekiwaną ulgę. - Ja czuję się fantastycznie z tym, że dowiedziałam się o takiej informacji od osoby zupełnie postronnej! Jesteś żałosny, cholerny idioto. Nie chcę cię widzieć na oczy, rozumiesz?
Mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami, co przerwałam, ledwie gdy tylko poczułam rosnący ścisk w gardle. Zostawiających ich samych, ruszyłam do przydzielonego mi pokoju, gdzie na całe szczęście nikt nie zadawał mi niewygodnych pytań.
Następnego dnia znaleźliśmy się w stajni tuż przed południem. Nie mogłam doczekać się momentu wkroczenia na stajenny korytarz, bo oznaczało to skupienie się tylko i wyłącznie na wierzchowcu i nadchodzących konkursach. Do momentu znalezienia się w tymczasowym boksie Rendez Vousa moje myśli sprowadzały się do tematu Stylesa, z którym w miarę możliwości starałam się nie spotkać. Większość nocy spędziłam na analizowaniu sytuacji i zastanawianiu się, czy jest z niej w ogóle jakieś sensowne wyjście. Na tamten moment jednak nie interesowało mnie bratanie się z mężczyzną, gdy na jaw wyszła tak okrutna i bolesna prawda.
Mogłam się wówczas tylko cieszyć, że Rendez jest zajmującym koniem, skutecznie odciągającym mnie od rozmyślań wykraczających poza mury stajni. Jeśli chciałam wyjść z tego cało, musiałam poświęcić mu całą uwagę.
- Możesz zacząć go czyścić. - Odezwał się tuż nad moim uchem Victor, skrupulatnie kontrolujący upływ czasu. Starał się uszanować mój etap godzenia się z przeszłością Harry'ego, wciąż będąc moim trenerem. - Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to będziemy mieć trochę dodatkowego czasu na rozprężalni. - Dodał, z lekkim uśmiechem gładząc swojego konia po przyjemnym w dotyku pysku.
Na całe szczęście wyglądało na to, że ogier postanowił mi tego dnia nieco odpuścić. Zaczynając od fragmentu czyszczenia, gdy okazał się wyjątkowo czysty, poprzez nastawienie, a na wybitnym skupieniu kończąc. Z pokorą poddawał się wszelkim zabiegom pielęgnacyjnym, dzięki którym to wydawał się jeszcze bardziej zjawiskowy niż zwykle. We względnej ciszy, którą delektowałam się jak najlepszym winem, zaczęłam dbale go siodłać. Podczas gdy ja układałam na jego grzbiecie nowy, jeszcze sztywny czaprak w odcieniu klasycznego granatu, Victor sprawnie zakładał na jego nogi ochraniacze. Mężczyzna postanowił pomóc mi także z siodłem, które musiałabym unieść niezwykle wysoko nad siebie, by w ogóle mogło spocząć na muskularnym ogierze. Poprawiwszy mięciutką podkładkę wraz z czaprakiem, pomogłam zapiąć trenerowi skombinowane ogłowie i wieńczący wszystko napierśnik. Gdy do ostatecznej poprawki został tylko popręg, zostawiłam wierzchowca pod opieką właściciela, by samej przygotować się do wyjazdu na rozprężalnie. Narzucając sobie szybkie tempo przebrałam się w idealnie komponujący się ze sprzętem Rendeza strój, upinając włosy w koka. Wracając do swoich towarzyszy ostatni raz wygładzałam swój frak, zapinając na głowie kask i zakładając rękawiczki.
- Nigdy nie siedziało mi się na tym koniu tak dobrze! - Zadowolona podjechałam do Victora, gdy z dużo lepszym rezultatem niż oczekiwaliśmy ogier dawał prowadzić się na placu. Był skupiony na moich sygnałach, posłusznie wykonywał każde polecenie i wydawał się ignorować otaczające go konie. Jego ruch był płynny, zachowywał doskonały wręcz rytm, zachowując się tak, jakby moja obecność na jego grzbiecie była kompletnie zbędna. Pozytywnie nastawiało mnie to na rywalizację w zbliżającym się konkursie. Zanim wywołano mnie do wjazdu na parkur, udało nam się oddać kilka fantastycznych skoków i wysłuchać ostatnich wskazówek Victora. Wjeżdżając na główny plac byłam uśmiechnięta od ucha do ucha, nie czując presji, jaką dotychczas wywierały na mnie zawody.
Trasa nie była szczególnie skomplikowana w porównaniu do chorwackiego etapu wydarzenia. Do pierwszych przeszkód prowadziły proste do wykonania najazdy, dzięki którym można było nadrobić czas, który traciło się w trudnym szeregu. Wymagał sporej precyzji, ogromnego skupienia i przede wszystkim dobrego tempa. Nie sprawiało to jednak na Rendezie większego wrażenia, bo pokonywał każdą przeszkodę z nienaganną techniką i lepszym czasem niż jego poprzednicy. Wypełniona optymizmem i nieskończonymi pokładami euforii starałam się nie przeszkadzać wierzchowcowi, co widocznie zbyt bardzo wzięłam sobie do serca na jednej z ostatnich przeszkód dzielących nas do bezbłędnego pokonania parkuru.
Karosz zawahał się w drodze na potężnych rozmiarów okser. Zabrakło mojej reakcji, na wskutek czego ogier zatrzymał się niemalże w pierwszej stacjonacie. W akompaniamencie spadających drągów zawisłam na jego szyi, w miarę możliwości w opanowaniu próbując wrócić w siodło. Spłoszony hukiem wierzchowiec nie miał jednak zamiaru stać w miejscu, ponosząc mnie ze sobą na odległy koniec placu. Choć zawody nie były jeszcze stracone, bo czekały nas jeszcze dwa przejazdy w o pięć centymetrów wyższej klasie, to liczyłam na to, że nie spadnę, zanim ogier wywiezie naszą dwójkę z parkuru.
Harry? ♥
1258 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)