- Modlisz się? - Parsknął cichym śmiechem Aleksander,
uważnie przyglądając się, jak męczę swoje śniadanie. Unosząc wzrok znad
talerza, walczyłam z samą sobą, byleby się nie uśmiechnąć - było to ciężkie,
bowiem śmiech chłopaka był zaraźliwy, zwłaszcza w moim okresie
wstrzemięźliwości w stosunku do radości. Urwałam malutki, wręcz mikroskopijnej
wielkości kawalątek chleba, po czym łapiąc kontakt wzrokowy z brunetem
nachyliłam się nieco w jego stronę, aby już kilka sekund później wymierzyć
cios. Ciemnooki niczego się nie spodziewał, jednak jego refleks był lekko
mówiąc w kondycji godnej sportowca. Uchylił się przed pędzącym kawałkiem, już
nie mogąc utrzymać swej twarzy w kamiennej postawie, jaką zazwyczaj przyjmował
po chwili wymieniania uśmiechów. Unosząc ciągle kąciki swych ust, ukazywał
całkiem urocze dołeczki, po czym jak gdyby nigdy nic przypatrywał się, jak i ja
kończę swój posiłek. Najdłużej o dziwo zeszło mi z wypiciem herbaty - tak dawno
(jak na mnie, oczywiście) miałam przyjemność ją pić, że chciałam jak najdłużej
czuć jej smak w ustach - zapach bowiem miałam od zawsze w swej głowie, co tylko
napędzało mnie do ruszenia w stronę kuchni i przyrządzenia sobie napoju.
Tymczasem miałam delikatnie utrudnione poruszanie się o własnych siłach, w
związku z czym zdana byłam zarówno na kule, jak i na niezawodną pomoc
Aleksandra. Tak też i było tym razem, kiedy to wstając z krzesła zachwiałam się
lekko, bardziej z własnej nieuwagi, aniżeli jakiegokolwiek bólu. Tak czy
inaczej, kątem oka widziałam jak w brunecie ponownie zapala się czerwona
kontrolka, nakazująca mu wręcz zerwać się z miejsca, "co by nic się nie
stało".
- Jak będziesz tak czuwał, to chyba sobie utnę tę kostkę dla
świętego spokoju, obiecuję - uśmiechnęłam się lekko, wzmacniając uścisk na
nieco chłodnych kulach. Mimo wszystko, jakby na to nie patrzeć, jego troska
była ujmująca, za co coraz bardziej rósł w moich oczach. W końcu mógł się tym
wszystkim nie przejmować, bo to ani nie była jego kostka, ani osoby dla niego w
jakiś sposób bliskiej. Naprawdę byłam mu wdzięczna, nawet za te wszystkie
reprymendy.
- To co, wracasz do pokoju? - Wrócił do mnie po chwili,
zaraz po tym jak uparł się, że to on odniesie i za mnie naczynia. Cała stołówka
już opustoszała - osoby w niej jeszcze przesiadujące mogłam policzyć na palcach
jednej ręki, włącznie naturalnie z nami. - Zaraz muszę iść na zajęcia, jeśli
się nie mylę... - westchnął po cichu, przeczesując dłonią przeszkadzające mu w
funkcjonowaniu kosmyki włosów.
- O to się nie martw - przyspieszyłam nieco kroku, aby brunet
przynajmniej tym razem nie musiał się zatrzymywać co chwilę, abym mogła go
nadgonić. - Na pewno nie będzie problemu, jak dowiedzą się, że zabierasz
uziemioną Jade na świeże powietrze... A teraz nawet nie próbuj marudzić, tylko
streszczaj się, bo kto jak kto, ale jeśli ja Cię prześcignę, to Twoja męska
duma niewątpliwie ucierpi.
Zdawało mi się, że chciał coś mi na to odpowiedzieć -
prawdopodobnie nawet to zrobił, a ja tego nie usłyszałam w momencie, w którym
to wyszłam z budynku na zewnątrz. Odwracałam się jedynie raz na jakiś czas,
upewniając się tym samym w przekonaniu, że chłopak nie zdecydował się pójść
nigdzie indziej, a wciąż człapał tuż za mną.
<Aleksander?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)