- Spokojnie, będę na Ciebie czekać - uśmiechnęłam się lekko,
nie widząc innej opcji na reakcję, która mogłaby wypłynąć na światło dzienne z
moich ust. W rzeczywistości niezbyt uśmiechała mi się wizja bezproblemowego
puszczenia Aleksandra z dziewczyną - nie miałam okazji jej poznać, przez co nie
zdążyłam wyrobić sobie na tyle dobrej opinii, aby wiedzieć, że zachowa się jak
najbardziej w porządku... Ale znałam mojego chłopaka, ufałam mu i, choć z
całego serca pragnęłam, żeby został przy mnie, nie dawałam tego po sobie
poznać, najzwyczajniej w świecie przyglądając się, jak chwilę później znikają
za zakrętem. Od tamtego dnia mieliśmy zamieszkiwać jeden pokój, co w dodatku
przy naszych relacjach sprawiało, że w założeniu mieliśmy widywać się ze sobą
jeszcze częściej, niż udawało nam się to do tej pory. Miałam mieć jeszcze
mnóstwo okazji, aby nacieszyć się jego towarzystwem, pomimo, że było to nieco
niewykonalne, bowiem z każdym momentem wydawało mi się, że jestem tylko coraz
bardziej nienasycona i to, czym zdążyłam uszczęśliwić się do tej pory, na pewno
nie było tym, co byłoby apogeum mojej euforii. Wiedziałam jednak, że zazdrość
nie jestem tym, co idealnie opisuje miłość do drugiej osoby... Aż zanadto
wpatrzona byłam w chłopaka, i nawet nie potrafiłam opisać tego, jak silne i
mocne są uczucia, którymi pałałam w jego kierunku. Chciałam sprawić, aby to
było w pewien sposób namacalne, a w dodatku aby wiedział, jak bardzo, szalenie
bardzo pewnie go kocham, i nie zamierzam się nigdzie ulatniać z jego
towarzystwa w najbliższym czasie. Nie chciałabym tego właściwie robić w ogóle,
ale odnosiłam przykre wrażenie, że nasza przyszłość stoi pod ogromnym znakiem
zapytania, albo w ogóle jej nie będzie, w zależności od tego, jak to wszystko
dalej się potoczy... Tymczasem naprawdę mocno chciałam, aby wszystko przebiegło
po ich myśli. Żeby przede wszystkim Aleksander nie wrócił bardziej poturbowany,
niż jak to było zanim wyjechał, a na drodze nie stało się nic, co mogłoby
zagrażać jego zdrowiu, albo co gorsza - życiu. Inaczej mogłam już zacząć
spisywać testament i pożegnać się z dotychczasowym życiem, które to straciłoby
sporo na swej barwie, gdyby tylko zabrakło w nim chociażby cząstki chłopaka.
Starałam się jednak odrzucić najgorsze scenariusze, i znaleźć sobie zajęcie,
które to pomogłoby przezwyciężyć mi nudę oraz nieco tęsknotę, odczuwaną przeze
mnie z każdą, nawet najmniejszą, upływającą minutą.
Na pierwszy rzut oka było mnóstwo rzeczy, które mogłabym
załatwić. Wypadało zainteresować się bagażami, które oczekiwały rozpakowania, albo
chociażby rodziną, do której niezbyt często miałam ani motywację, ani chęć
dzwonić. Wszystko jednak zdawało się być zbyt przyziemne, aby zaprzątać sobie
tym głowę w tamtym momencie. Chciałam zrobić coś, czego choć nie robiłam dawno,
to pałałam do tego ogromną miłością i pasją, i czas poświęcony temu zajęciu
wcale nie byłby stracony, a spowodowałby tylko, że bogata byłabym o nowe
doświadczenia i poglądy na różne, te bardziej i nieco mniej ważne sprawy.
Nie potrzebowałam już żadnych zbędnych słów, aby swoje
zainteresowanie znów skupić na pastwisku, które to ku mojemu zadowoleniu
rozciągało się tuż za moimi plecami. I nie, wcale nie zamierzałam chwycić za
łopatę i rozkopywać ziemię w poszukiwaniu skarbów sprzed siedemdziesięciu lat,
a jedynie popatrzeć się na konie, które choć nie mówiły w do końca czytelnym
dla mnie języku, potrafiłam je na tyle zrozumieć, aby wiedzieć, że to jest
właśnie to, co tygryski lubią najbardziej. Zwłaszcza, kiedy Versace podbiegł do
ogrodzenia sprężytym kłusem i, parskając przy tym jak pies z astmą, świsnął
przed koniem znajdującym się za nim kopytami, w grzeczny i kulturalny jak na
niego sposób informując go, że kto jak kto, ale to on ma prawo do smakołyków,
które jak zwykle miałam przy sobie. Właściwie to nie musiał tego robić, bo to
właśnie on zaskarbił sobie na tyle mocno i dawno moją uwagę, abym niekiedy
przychodziła do stajni tylko po to, aby przywitać się z moim angloarabskim
mężem. Jakby na to nie patrzeć, gdyby tylko nie wyszło mi z Aleksandrem
miałabym opcję "B", nieco inną, ale równie czarującą. Mam tylko
nadzieję, że nie odjęłam teraz niczego brunetowi, bowiem to z nim zamierzałam
spędzić resztę życia, a nie z Versace'm, który zdecydowanie częściej
doprowadzał mnie do istnej frustracji.
Mimo to, całokształt jego końskiej egzystencji intrygował
mnie na tyle, że był jednym z nielicznych kopytnych, którym dawałam sobie
włazić na głowę. Może nie było to bardzo wychowawcze, i raczej nie uczyło go
niczego dobrego, ale zdecydowanie za często puszczałam jego bunty płazem, nic nie
robiąc, a jedynie czekając, aż jego męska duma i jakikolwiek honor zejdzie do
poziomu zerowego. Lubiłam siedzieć w jego towarzystwie, mimo że często wiązało
się to z siniakami, za każdym razem, kiedy to przestałam skupiać się tylko i
wyłącznie na nim, a mój refleks był na tyle uśpiony, że koń mógł twierdzić, że
nie mam go chwilowo wcale. Te wszystkie uniedogodnienia rekompensowane mi były
na jeździe, albo raczej w jednej czwartej czasu jej trwania, kiedy zaczynałam
odnosić wrażenie, że Versace staje się wierzchowcem posłusznym jak baranek,
zaraz po tym, jak uda się go przekonać do zmiany typowych dla niego zachowań.
Przy dość dobrej cierpliwości, której niestety mi czasami brakowało, jakby
nagle okazywało się, że na żadnym koniu nie jeździło mi się tak dobrze, jak na
wałachu. Nagle przebaczał jeźdźcowi błędy, samoczynnie wykonywał czynności,
których choć był nauczony, to leżały one w zasygnalizowaniu bardziej u jeźdźca,
niż u konia.
To wszystko skłoniło mnie do tego, aby udać się do pokoju
instruktorów, znajdującego się w stajni, do której wejście miałam na
wyciągnięcie ręki. Nagle jakoś zatęskniło mi się za siedzeniem na grzbiecie
Versace'a i, gotowa byłam na tyle długo mrugać do instruktorów, aby dali się
ubłagać na prośbę, która zakładałaby, że udałabym się z wałachem na niezbyt
długi, ale satysfakcjonujący mnie spacer poza akademię. Z racji, że potrzeba
było mu trochę ruchu - omówmy się, że nie cieszy się on wielkim uwielbieniem ze
strony jeźdźców - przystali na to wręcz natychmiastowo, jeszcze mnie przy tym
lekko popędzając - całkiem tak, jakby sądzili, że przy dłuższym namyślę
zrezygnuję z tego. Nie zamierzałam brać takowej opcji pod uwagę, a wręcz
przeciwnie - czym prędzej pobiegłam do siodlarni, z której wzięłam jedynie
szczotki i wodze, które to w ekspresowym tempie odpięłam od ogłowia. Wszystko
po to, aby móc chwilę później oporządzać angloaraba w tak rzadko narzucanym
przeze mnie tempie - chciałam bowiem doprowadzić go do używalnego stanu i
ruszyć przed siebie, tak aby zdążyć przed powrotem Aleksandra.
Rumakowi widocznie taki obrót sprawy niekoniecznie był na
rękę - jak jeszcze "przeżył" atak zgrzebła i miękkiego włosia, tak
przy rozczesywaniu ogonu i czyszczeniu kopyt musiałam mieć oczy dookoła głowy,
bowiem kręcił się przy tym na tyle, na ile tylko pozwalała mu długość
pozostawionego luzem uwiązu. Na nic zdawały się moje karcące słowa czy też
spojrzenie, którym jak mi się zdawało, wypalałam go na wylot. Dopiero gdy
zauważył, że mimo wszystko postanawiam na niego wsiąść, uspokoił się nieco,
jedynie od czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę szczotek,
które chwilę wcześniej odłożyłam na bok. W końcu, kiedy udało mi się przypiąć
wodze do odpowiednich części końskiego kantaru, odbiłam się lekko od
znajdującego się niedaleko murka, aby wygodniej osiąść na jego pozbawionym
siodła grzbiecie. Nie zaprzątałam sobie głowy ani wygodniejszymi spodniami, ani
kaskiem. W pośpiechu jedynie przypomniałam sobie, że jazda w miękkim obuwiu
bywa... Ciekawa, więc potruchtałam mimo woli po sztyblety, które o dziwo
jeszcze dopinały się przy kostkach. Kupione zostały przeze mnie spory okres
czasu temu, więc byłam pewna, że stopa zdążyła mi nieco urosnąć, a co za tym
idzie - poszerzyć się. Nie zdążyłam się jednak nacieszyć tym drobnym sukcesem,
bo ledwo gdy wyjechaliśmy za Akademię, dostrzec mogliśmy samochód, który było
bardziej niż pewne, że należy do Aleksandra. Mimo wszystko byłam cholernie
zadowolona, że wreszcie będę mogła go zobaczyć, mimo że minęła dopiero nieco
ponad godzina, kiedy to mogliśmy widzieć się na żywo.
<Aleksiątko najdroższe? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)