poniedziałek, 20 marca 2017

Od Lily C.D Noah'a

Do moich uszu dobiegła dobrze mi znana i lubiana przez mnie piosenka. Nie oznaczało to niestety, że mojemu towarzyszowi również przypadnie do gustu. Co moje przekręcenie pokrętła, by pogłośnić muzykę kończyło się przyciszeniem jej przez Noah'a.
— Czemu musisz akurat lubić te nic nie warte piosenki? — westchnął rezygnując z dalszych bojów o swój komfort. Po jego minie można było wywnioskować, że stara się dzielnie dotrwać do końca podróży. Nie było to łatwe i świetnie zdawałam sobie z tego sprawę.
— To nie jest nic nie warte, a błyskotki spośród prawdziwej muzyki — poprawiłam grzecznie skupiając wzrok i resztki myślenia na drodze.
— Pff, jakie błyskotki?! To nawet nie przypomina gitary! — skomentował instrument w solówce.
— A może twojej gitary? — dogryzłam przewracając oczami. Widziałam jak chłopak próbuje zebrać myśli w poszukiwaniu dobrej riposty, ale piosenka w radiu mu widocznie przeszkadzała. Uśmiechnęłam się czując mały zastrzyk satysfakcji. Podśpiewując ostatni raz powtórzony refren rozkoszowałam się furią Noah'a. Ostatnie uderzenie perkusji opuściło fale radiowe, a nastąpił ogłuszający heavy metal.
— O! Nareszcie! — wydał okrzyk radości i pogłośnił. Teraz to ja zrobiłam minę nadąsanego dziecka. Ku mojemu wielkiemu szczęściu i uldze właśnie wjeżdżaliśmy na parking. Czując przerażony wzrok towarzysza na obrót kluczyka, czym samym jego heavy metal zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Usatysfakcjonowana obeszłam samochód dookoła, by pomóc Noahowi w opuszczeniu skórzanego fotela.
— Proszę, zrób to ostrożnie i delikatnie...
— Postaram się — zapewniłam z uśmiechem. Czy kłamałam, sama nie wiem. Można było się w tym pogubić tuż po zderzeniu głowy towarzysza z dachem samochodu. Ech... Reszta tego jakże trudnego i skomplikowanego procesu poszła niezwykle gładko... Jak na nas. Resztkami sił pomogłam mu w skakaniu na jednej nodze (co wyglądało w gruncie rzeczy przekomicznie) po schodach i odprowadzeniu do pokoju.
— Przyjść po ciebie na obiad? — spytałam zatrzymując się przy drzwiach.
— Nie, poradzę sobie — zapewnił pośpiesznie.
— Powodzenia — prychnęłam rozbawiona na odchodne i rozpoczęłam wędrówkę w dół krętych schodów. Ledwie dotarłam na dół, a już Noah zaczął się domagać mojego powrotu do jego pokoju.
— Czego?! — warknęłam przez schody.
— Zajmiesz się Dreamem?
— Vivian go wzięła! — odkrzyknęłam zatrzaskując drzwi. W sumie cieszę się, że to nie mi przypadła praca z ogierem chłopaka. Sama musiałam się zająć Moon i Spartanem, a do tego jeszcze dochodził Mezzo. Stawiałam spokojnie kroki, chowając dłonie w kieszeniach bluzy. Tętent kopyt pochodzący z czworoboku zmusił mnie do obrócenia głowy w stronę źródła dźwięku. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, gdy ujrzałam Vivę pokonującą stacjonatę na wierzchowcu Noaszynki.
— Słucha się ciebie — skomentowałam głośno na co dziewczyna się odwróciła.
— To dobry wierzchowiec — skierowała ogiera w moją stronę.
— To prawda — zgodziłam się — Noah jest w pokoju, ja jadę nad jezioro. Jak chcecie to jedźcie ze mną.
— Em... Ale Noah...
— Matko, znowu zapomniałam... No nic. Miłego popołudnia życzę! — uśmiechnęłam się biorąc za cel stajnię. Wrota, tym razem otwarte na oścież już nie dusiły powietrza w środku budynku, a wypełniało go tlenem. Promyczki słońca przy akompaniamencie rżenia koni i świergotu ptaków zwiastowały najbliższe nadejście wiosny. Co prawda w tych klimatach lato nie różniło się od zimy, ale zawsze pozostawała miła świadomość nadejścia czegoś nowego. Chłodny wiatr bawił się moimi włosami, póki nie schowałam się w ciemnościach stajni. Zefir był praktycznie jedynym, co mnie dzieliło od zdjęcia bluzy. Charakterystyczny zapach szybko wdarł się do moich nozdrzy pozostawiając po sobie znajome, a jednocześnie przyjemne uczucie. Zastanawiając się nad wyborem rumaka, ostatecznie padło na Moon. Oczywiście kierując się starą, dobrą zasadą, której nikt nie przestrzega - "Najpierw obowiązki, później przyjemności". Rozpoczęłam od porządnego wyszczotkowania każdego konia. Nie ukrywam, że trochę zajęło mi to zajęcie. Zwłaszcza, że do tego doszło jeszcze karmienie, pojenie i spóźnione sprzątanie boksów. Czarne, skórzane siodło spoczywające obecnie na grzbiecie Moon, aż prosiło o wyczyszczenie, ale tego już nie musiałam robić. Przynajmniej nie teraz. Ostatni raz zerknęłam krytycznym okiem na sierść klaczy, zadowolona z siebie mogłam ją spokojnie wyprowadzić na zewnątrz.
Przekładając nogę nad grzbietem kobyły zmierzyłam wzrokiem las na końcu piaszczystej ścieżki.
— To co? Jedziemy... — ścisnęłam łydkami boki Moon popędzając ją na początek do kłusa, a następnie galopu. W moich uszach zaszumiał silny wiatr i przewiał parę brązowych kosmyków. Nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Bardziej skupiałam się na galopie. Stukot kopyt o podłoże rozbrzmiewał w lesie rozwiewając mgłę dookoła.

~*~

— Gdzie byłaś? — dobiegł mnie charakterystyczny głos.
— Twoja ciekawość zna granice? — zagadnęłam uśmiechając się bezczelnie. W gruncie rzeczy coś w tym było. W tym momencie akurat bardziej mi zależało na tym, by Noah siedział zamknięty w pokoju, a nie mnie dręczył swoją 'opiekuńczością'.
Nie odzywając się słowem wyminęłam sprytnie chłopaka podążając do kuchni po jakiś napój.
— Na następny raz tego twojego pchlarza zamykaj w pokoju. Cały dzień przesiedziała mi na kolanach, nie dając wstać — poskarżył się krzyżując ramiona na piersi. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym jak braciszek musiał się zmagać z uporczywą, choć czasami słodką kotką. O jeszcze większy banan na twarzy przyprawiła mnie myśl, że i tak sobie z tymnie poradził.
— Ostatecznie chyba zgłodniała i się wymknąłem — dodał poddenerwowany moją nieukrywaną radością.
— Ciesz się, że w ogóle się wymknąłeś...
— Wiesz jak wygląda moja koszulka?! Cała w jej kudłach! Powinnaś ją czesać!
— Koty linieją, nie wiesz?
Zobaczyłam jak mocniej zacisnął zęby przegryzając wewnętrzną stronę policzka. Ojej, zezłościłam go? Jak mi przykro.
— Idziesz na teoretyczne? — spytałam odkładając szklankę do zmywarki i złażąc z jasnego blatu.
— Eh, niestety muszę — westchnął ciężko patrząc wymownie na pomarańczowy zeszyt i długopis, które spoczywały w salonie na stoliku. Z jego twarzy wyczytałam ogromną niechęć do przedmiotu. Nie dziwię się. Mam podobnie.
— Dawno nie startowałaś w żadnych zawodach — spostrzegł zmieniając temat. Teraz to ja wypuściłam powolnie powietrze.
— Raz się nie zapisałam, bo nie chciałam ci niszczyć dnia — odpowiedziałam ironicznie i uśmiechnęłam się słodko. Noah prychnął pod nosem obracając głowę. — Dodam, że pokusa była wielka...
Zapadła chwila ciszy. Przerywały ją tylko rozmowy innych uczniów zza widocznie niezbyt grubych ścian.
— Idę po zeszyt — uprzedziłam i zaczęłam się wspinać po kasztanowych schodach do swojej twierdzy.

Braciszku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)