poniedziałek, 6 marca 2017

Od Oriane C.D Cavan'a- zadanie 4

Wsiedliśmy do samochodu, zapinając pasy bezpieczeństwa, miałam tylko nadzieję, że Cavan kieruje dość spokojnie... zgodnie z przepisami. Na szczęście nie zawiodłam się, już po chwili lekkie spięcie minęło i mogłam oddychać spokojnie.
- Więc... jak to było z Toru? Dlaczego akurat on?- Zapytał dość ciekaw, chociaż nie było tego widać na jego twarzy, wnioskuję jednak, że skoro pytał... no to go interesowało.
-Ym... kiedyś pojechaliśmy na dwutygodniowy rajd. Podczas odpoczynku pomiędzy treningami, szukałam konia idealnego dla siebie, pod hipoterapię czy coś w tym rodzaju. Przeglądałam chyba miliony ogłoszeń i wreszcie trafiłam na niego. To była taka miłość od pierwszego wejrzenia, wiedziałam, że to ten.- Uśmiechnęłam się spoglądając na niego.- Po jakimś czasie, kiedy już mogłam mieć tego konia, pojechałam z panem Jamesem, do stajni... wtedy wyglądałam trochę bardziej kontrowersyjnie, co nieco... odrzuciło właścicieli, widać, że mieli wątpliwości, czy to dobry pomysł, żeby oddawać mi tak dobrego konia, potem jednak się przekonali do mnie. Potem już tylko jazda próbna... i tak wyszło, że jest teraz moim konisiem.- Zaśmiałam się, uradowana tym, że mam swojego wierzchowca, teraz jednak był pod opieką weterynarzy, z obrażeniem nogi, miałam tylko nadzieję, że wszystko się dobrze skończy i Toru wróci to pełni sił. Zobaczyłam jak chłopak z lekka się uśmiecha, ale potem jego twarz znów przybrała ten kamienny, chłodny wyraz. Po chwili spojrzałam przed siebie obserwując krajobraz malujący się przed nami. Był to nieco chłodnawy, ale słoneczny dzień, złociste promienie oświetlały nam drogę przez liczne lasy i łąki, rozciągające się wokół nas. Co jakiś czas rozmawialiśmy to o tym to o tamtym... ale większość jednak przemilczeliśmy. Miami... to piękne miasto, dość wyjątkowe... często się kojarzy z Kryminalnymi Zagadkami CSI, no wiecie...tym serialem. Spojrzałam na budynki wokoło nas i cicho westchnęłam, w stajni jednak lepiej się czułam... ciche rżenie i stukot kopyt... mimo iż byliśmy po za Akademią jakiś czas, to strasznie za nią tęskniłam. Zadzwonił telefon...Pan James...wreszcie! Przeprosiłam mojego kolegę jak to miałam w zwyczaju i odebrałam.
- Tak słucham?
- Witam, z tej strony weterynarz, opiekujący się Toru.- Przedstawił się, potem podając swoje imię i nazwisko.- Wszystko jest w porządku, raczej nie grozi mu już żadne niebezpieczeństwo, wyciągnęliśmy kulę i założyliśmy szwy. Niedługo odwieziemy go do domu, jedyne co musisz teraz robić to zmieniać mu codziennie opatrunek... rano i na noc. Po ok. dwóch tygodniach możecie już wychodzić na krótkie spacery, oczywiście zero jeżdżenia na ten czas, do póki nie wydobrzeje.
- Jasne... Dziękuję za telefon. Do usłyszenia.- Uśmiechnęłam się z lekka rozłączając się.
- Coś się stało?- Zapytał Cavan.
- To tylko wet, jest już wszystko dobrze.- Po tych słowach wreszcie mogłam zrzucić ten ciężki kamień z serca i odetchnąć z ulgą ciesząc się tym, że mój koń wróci do zdrowia i wszystko będzie dobrze, znów wszystko wróci do normy.
- To świetnie.- Odwzajemnił uśmiech, po chwili parkując przed centrum handlowym, wyszliśmy z samochodu biorąc wszystkie dokumenty, pieniądze itd. ze sobą, ruszyliśmy w kierunku wejścia, w moje oczy od razu rzuciły się dekoracje sklepów w stylu walentynkowym, chociaż te już dawno minęły, nie przepadałam ogółem za tym świętem, nie rozumiałam ludzi obściskujących się w miejscach publicznych, nazywając siebie ,,żabciu" itd. Czy nie wystarczą zdrobnienia od imion czy np. skarbie, kochanie itd? Znaczy, nie żebym coś do tego miała...
Pewnie jakbym była w związku patrzyłabym na to zupełnie inaczej, ale nie jestem, nigdy nie wiedziałam jak to jest być zakochaną, czy nawet zauroczoną.
Spoglądałam na to wszystko z niewielką odrazą malującą się na mojej twarzy, Cavan nie okazywał uczuć, nie dało rady nic wyczytać z jego wyrazu twarzy, spojrzałam teraz przed siebie i po chwili usłyszałam:
- Wejdźmy do tego sklepu.- Odrzekł i po chwili znaleźliśmy się pomiędzy ubraniami, wiszących na wieszakach, aż ledwo się mieściły. Gdzieś w morzu tych ubrań, znalazłam białą z niewielką domieszką naprawdę jasnego niebieskiego (ledwo było go widać ) bluzę przedstawiającą głową wyjącego wilczka, który również był biały, miał leciutko przymknięte lazurowe oczka. Natrafiłam na jeszcze kilka bluzek i spodni w różnych kolorach, głównie był to jednak biały i czarny co jakiś czas widać było czerwony, niebieski, czy zielony. Sprawdziłam swój budżet w portfelu, po czym weszłam do przymierzalni, zakładając czarne spodnie z motywem kwiatowym i przyjrzałam się w lustrze, pasowały jak ulał, normalnie jak szyte na mnie! Postanowiłam jednak nie męczyć mojego towarzysza tekstami typu ,,Jak wyglądam?" bo z doświadczenia wiem, że faceci tego nie znoszą ( przykład... mój brat), znaczy... większość facetów. Potem przyszedł czas na czarną bluzkę, której dekolt był wykonany z koronki, zaś w miejscu piersi był już normalny czarny materiał, na którym również była naszyta koronka, miała niezwykle krótkie rękawki. Przyszedł czas na moją bluzę z wilczkiem, również pasowała, więc wzięłam wszystkie trzy rzeczy ( ach, ta moja skąpość nie lubię dużych zakupów) i zapłaciłam przy kasie, Cavan też widocznie sobie coś kupił. Kiedy wyszliśmy ze sklepu zatrzymałam się na uboczu.
- Chcesz jeszcze gdzieś iść?- Zapytałam spoglądając na niego.
- Nie, raczej wszystko mam, a ty?
- Wejdźmy jeszcze do tamtego sklepu i potem pójdźmy do jakiejś księgarni, kawiarni czy gdzie chcesz.- Zaproponowałam. Cavan zgodził się, tak więc weszliśmy do jeszcze jednego sklepu, rozdzieliliśmy się, chłopak poszedł do działu męskiego, ja poszłam w poszukiwaniu jakiś bluzek i kilku par spodni, żeby mieć coś na zapas. Po zakupach, tak jak obiecałam poszliśmy do księgarni połączonej też z kawiarnią, zajęliśmy miejsce, złożyliśmy zamówienie i zaczęliśmy gawędzić.
- Ciekawe jak się czuje Toru.- Westchnęłam ciężko mieszając czarną kawę z wyraźnym przejęciem, stanem mojego konia.
- Wydobrzeje, jest pod dobrą opieką.- Odpowiedział, spoglądając na mnie, widząc, że po moich policzkach spływają łzy sięgnął po chusteczkę, podając mi ją do ręki.- Hej, nie płacz, będzie dobrze.- Uśmiechnął się z lekka. Pokiwałam głową starając się myśleć pozytywnie, chociaż nie byłam w tym zbyt dobra... zwłaszcza w takich chwilach. Na szczęście zawsze miałam kogoś kto by mnie pocieszył w takich sytuacjach, w tym wypadku był to Cavan, wytarłam chusteczką łzy spoglądając w dół, pokiwałam twierdząco głową, po chwili spoglądając na mojego kolegę.
- Tak, masz rację. Wyjdzie z tego.- Uśmiechnęłam się z lekka spoglądając mu w oczy. Po wypiciu kawy, postanowiliśmy się już powoli zbierać, ponieważ do Akademii było dosyć daleko, a zbliżał się wieczór. Wyszliśmy z zakupami i skierowaliśmy się do samochodu, Cavan otworzył bagażnik i włożył tam torby i reklamówki, które były wypełnione ubraniami. Moją uwagę przykuło duże kartonowe pudło, pod ścianą, wyszłam z samochodu i podeszłam do niego, spodziewając się w środku jakiś trupów, myszy, szczurów, pająków itp. , z sercem w gardle uchyliłam płaty kartonu i moim oczom ukazały się piękne błękitne oczka, białego kocurka. Był głodny i zmarznięty, westchnęłam ciężko, nie potrafiłam pojąć jak można coś takiemu zrobić zwierzęciu, który jest naszym przyjacielem.
Rozejrzałam się za potencjalnym właścicielem, ale nikogo takiego nie zauważyłam, wszyscy przechodzili obojętnie. Wzięłam kiciucha na ręce i skierowałam się do samochodu , wchodząc do środka.
- Mam nadzieję, że nie masz uczulenia na koty.- Rzuciłam, zapinając pasy.- Czy pan kiciuch może wyjątkowo przejechać się Twoim samochodem? - Wyszczerzyłam się z lekka mając nadzieję, że się zgodzi. Nie miałam serca go zostawiać od tak tam w mieście, było bardzo prawdopodobne , że nikt się nim nie zainteresuje, bo ludzie zazwyczaj tłumaczą się tym, że mają alergię, bądź nie mają czasu, ale przecież to żaden kłopot odwieźć kota to weterynarza czy do schroniska, tam przecież zaopiekują się nim odpowiednie służby.
- Spoko, nie mam nic przeciwko.
Po drodze wstąpiliśmy do jakiegoś sklepu by kupić karmę dla kotów, a potem ruszyliśmy w dalszą podróż, w trakcie której zaczęło padać. Kiedy dotarliśmy do Akademii był już wieczór, wzięłam kota na ręce wchodząc do budynku i zaprosiłam Cavana do siebie do pokoju. Kota owinęłam kocem, by nie było mu aż tak zimno i w pustych pudełkach po maśle podałam mu jedzenie i picie, które pochłonął zanim się obejrzałam.
- Jest uroczy- Stwierdziłam głaszcząc go po główce.
- Zatrzymasz go?- Spytał Cavan trzymając kubek z herbatą, którą wcześniej mu zrobiłam.
- Zastanowię się jeszcze.- Uśmiechnęłam się z lekka siedząc na kanapie.- Dzięki Cavan. To był wspaniały dzień. - Rozciągnęłam się.- Jutro dzień treningu.- Mruknęłam pod nosem.- A ja chyba będę chora.- Wyszeptałam spoglądając na niego, Cavan spojrzał na mnie, przez chwilę nic nie mówiąc, ale widział, że nie najlepiej się czuję...


<Cav? Wiem beznadziejne zakończenie.>

Dostajesz 40 pkt. i 20 dolarów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)