sobota, 11 marca 2017

Od Luke'a C.D Holiday

- Niech się zastanowię... - przybrałem minę zmęczonego życiem filozofa, zupełnie tak, jakbym zmagał się z jakimś ciężkim życiowym problemem, albo co najmniej z decyzją, którą zaważyć mogła o moim dalszym, nieuniknionym chcąc nie chcąc życiu. Marszcząc nieco swe czoło, a to z racji świecącego słońca, a to z niebywale poważnej sytuacji, zacząłem rozmyślać nad odpowiedzią, której Holiday oczekiwała z wymalowanym zainteresowaniem. Za pewne sądziła, że uraczę ją głęboką myślą, która z całą pewnością odmieni jej już nadpsuty dzień, z racji tego, że zabrakło jej ulubionego, czekoladowego smaku. Miałem zamiar uraczyć ją zdaniem, które z całą pewnością sprawi, że weźmie mnie za jeszcze większego idiotę, niż nawet w rzeczywistości byłem. Może wreszcie wyjdzie szydło z worka? Taki Luke straszny, jakim go malują. Sprawdzało się w każdym przypadku. - Może taka, w której nie ma brązowej, ale za to jest biała? - odparłem lekko się uśmiechając, zupełnie tak, jakbym był dumny ze swojej wypowiedzi. Prostując się lekko na wżynającej mi się w uda ławce, wypiąłem swą klatkę piersiową na tyle do przodu, że porównać można było mnie jak do jakiegoś rzymskiego herosa, których to pełno było wizerunków w książkach opisujących historię, zwłaszczą tą starożytną. Nie wiedząc, właściwie dlaczego tak zareagowała, spoglądałem kątem oka na Holiday, która to znów śmiała się do rozpuku. Na dobrą sprawę, mogła w końcu uświadomić sobie, z kim się zadaje - z nieco wyższym od niej blondynem, który właśnie udaje, że zabłysnął w jakimś niezwykle ważnym towarzystwie. Mógł też wystarczyć jej fakt, że nieopodal rosną fioletowe kwiatki, co niewątpliwie było powodem do tego, aby dostać kolejnej, popołudniowej już głupawki. Z tą dziewczyną chyba wszystko było prawdopodobne i co więcej, nie zdziwiłbym się, gdybym znowu zrobił przy niej coś głupiego. Była jak wirus, który za każdym razem atakował z coraz to większym natężeniem, z tym, że za następnym coraz to gorzej w skutkach.
- Jaki Ty jesteś śmieszny... - prychnęła w końcu, odwracając swą rudowłosą głowę w moją stronę, wciąż nie mogąc opanować spazmatycznego śmiechu, który jak mi się zdawało, zdążył ogarnąć ją już całą. Śmiałem zarykować nawet, że była pod wpływem jakichś środków odurzających, albo czegoś równie mocnego, co wpływać by mogło na jej postrzeganie otoczenia i zaburzenia świadomości. Była nieco oderwana od tego wszystkiego, co działo się wokół, choć mogło być i tak, że tym razem to ja pominąłem jakiś istotny, a przy tym śmieszny szczegół, który mógł doprowadzić Holiday do takowego stanu.
- Luke, naprawdę niczego nie poczułeś? - bladooka powstrzymała się nieco od dalszych dygresji, wbijając lekko swe zęby w dolną wargę tak, aby przynajmniej chwilowo pohamować swoje nagłe rozbawienie czymś, co kompletnie dla mnie było niejasne.
Wbijając we mnie swój wzrok, w końcu parsknęła po raz ostatni śmiechem, wgryzając się w najbliższy kawałek swego nienaruszonego jeszcze wafelka.
- Nie, nie, nie... - jęknąłem przeciągle, uświadomiwszy ledwo sobie, o co najprawdopodobniej rozchodziło się rudowłosej. Najwidoczniej zapomniałem, że jeszcze chwilę wcześniej dzierżyłem w ręce loda, bowiem nawet nie zauważyłem tego, jak wafelek wyślizgnął się z mych rąk, spadając wprost na nogawkę moich spodni. Chowając twarz w obie dłonie, dopiero wtedy poczułem, jak chłodna substancja wciera się w cienki materiał, docierając niemalże do mojej nogi, co do najprzyjemniejszych uczuć nie należało. Podczas gdy Holiday znowu niemalże tarzała się po ławce, ja ubolewałem mocno nad tym, że straciłem coś tak cennego i to w dodatku bezpowrotnie - choć z początku miałem jeszcze nadzieję na to, że uda mi się kupić jeszcze jedną gałkę, ostatecznie stanęło na tym, że samochód odjechał, zanim nawet zdążyłem na dobre poderwać się z siedzenia. Nie liczyły się nawet spodnie, bo przy takim skwarze z łatwością mogły wyschnąć, ale cenny był dla mnie niemalże lek na schłodzenie, którego resztki spoczęły w spokoju na rozgrzanym asfalcie.
- No i co teraz? - westchnąłem głośno, jakby zupełnie mając nadzieję na to, że dziewczyna udzieli mi poprawnej i wyczerpującej odpowiedzi. Owszem, jej śmiech był wymowny, ale nie na tyle, abym gotów był jej odpuścić.
- Wiem tylko tyle, że... - przerwała na chwilę swój stan rozbawienia, zauważywszy, że jej ocalały lód zachwiał się niebezpiecznie, a co więcej - mało brakowało, aby skończył podobnie jak mój, zmarłszy tragicznie. -...ta biała czekolada wcale nie jest taka zła, jak myślałam! - odparła rozwesolona, ciesząc się najwidoczniej z rozwoju sytuacji i tego, że mój wybór okazał się być jednakże trafny. Słuchałem tego z nieukrywaną pustką i żalem, że moje jedyne ukojenie na ten chłodny dzień umarło przeze mnie, tuż obok mych nóg a ja nie zrobiłem niczego, co mogłoby je uratować.
- Dobra, chyba mam pomysł - wstałem w końcu z miejsca, przypatrując się Holiday, która najwidoczniej nie zamierzała pójść w moje ślady. Wyglądało na to, że nie spodziewała się mojego szatańskiego planu, który miał wymagać od niej nieco większego zaangażowania, niż aktualnie zamierzała sobą ofiarować. - Tylko wiesz, raczej Cię to nie pocieszy - musiałabyś wstać już teraz, jeśli chcemy wrócić do akademika o normalnej porze - dodałem chwilę później, palcem stukając na godzinę ukazaną na wyświetlaczu mego telefonu, który podstawiłem jej niemalże pod sam nos. Z początku, jak to zresztą miała w zwyczaju, nie zamierzała się nigdzie ruszyć, nawet jeśli oznaczałoby to ostateczność, w której zostawiłbym ją pośrodku wsi na pożarcie wiejskim psom.
- Nie mam najmniejszego zamiaru ruszać gdziekolwiek swych krótkich nóżek - parsknąłem śmiechem na wypowiedziany przez nią epitet, podczas gdy ona kończyła jedzenie ostatnich okruszków swego niknącego w oczach wafelka. Gdy tylko miała wolne ręce, skrzyżowała je na swych ramionach, obruszona obracając swą drobną twarz w drugą stronę. Prychnąłem na to, bez większego wahania podnosząc ją na ręce. Tym razem nie zyskała takiego przywileju i, zamiast tak jak wcześniej wylądować na mych plecach, przewieszona została przez me lewe ramię, przez co miała dużo mniejsze pole do ewentualnego manewru.
- Nie puścisz mnie, prawda? - dopiero po kilkunastu minutach postanowiła się uspokoić, bowiem wcześniej zachowywała się tak, jakby gotowa była odgryźć mi rękę, którą ją obejmowałem, tylko po to, aby zeskoczyć z mego ramienia i potuptać w kierunku, który wydawałby się jej słuszny. Ostatecznie jednak, prawdopodobnie zawładnęło nią lenistwo i możliwość darmowego przemieszczania się do miejsca, które według moich obliczeń wcale nie było już tak daleko. Z racji jednak, że moja orientacja w terenie była równie zgubna, co i ta, którą szczyciła się rudowłosa, istniało prawdopodobieństwo, że źle wykalkulowałem pozostałą nam odległość.
- Tak, skąd wiedziałaś? - uśmiechnąłem się cwanie, szykując się już przed niespodziewanym ruchem, którym to postanowiłem nieco wystraszyć dziewczynę, która jak się zdawało, zdążyła się już uspokoić. Po chwili więc, nie zwlekając już ze swym infantylnym pomysłem ani minuty dłużej, zachwiałem się znacznie, symulując swe rzekome potknięcie. Holiday na to wbiła mocno swe dłonie w moją łopatkę, za pewne szykując się na upadek, który według wszelkich praw fizycznych powinien niedługo później nastąpić. Jakie było jej zdziwienie, kiedy nagle odzyskałem wszelkie równowagi nie-równowagi, a jej twarz nie pocałowała czekającego na to asfaltu.
- Jesteś taaaki przewidywalny...- wywróciła swymi oczyma, kiedy pozwoliłem jej bezpiecznie zsunąć się z mego ramienia, robiąc to już pod przystankiem, gdzie zamierzałem przeczekać z nią na najbliżej kursujący autobus. Wydawała się być nieco obrażona, a już na pewno nie wdzięczna za to, że nie kazałem ruszyć jej swych czterech liter, ani nawet nie nadwyrężać żadnej z jej czterech kończyn. Tak czy inaczej, naburmuszona wypatrywała pojazdu, którego numer wcześniej nakazałem jej zakodować, uprzednio studiując wywieszony nieopodal rozkład jazdy. Kiedy ten w końcu nadjechał, obróciła się do mnie na pięcie, świdrując mnie nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. - Nie mam zielonego pojęcia, gdzie zamierzasz mnie wywieźć, ale obiecaj mi, że zaraz po mojej śmierci wykopiesz mi spory, z dostępem do internetu dołek.
Śmiejąc się na jej słowa, popchnąłem ją nieco w stronę autobusu, którego drzwi otworzyły się naprzeciwko nas. Swoją drogą, nie potrafiłem ukryć swojego zdziwienia, kiedy pojazd nie rozleciał się doszczętnie przy gwałtowniejszym hamowaniu.
Nie tylko ogólny stan autobusu pozostawiał sporo do życzenia. Nie dość, że opony były najprawdopodobniej zmęczone swym życiem, to w dodatku w środku było tyle ludzi, że śmiało mogłem stwierdzić, że przekroczona niemalże dwukrotnie została maksymalna waga, którą jest w stanie ze sobą pociągnąć. Tak czy inaczej, nie mieliśmy zbytnio innej opcji, niż zapakować się do środka i znaleźć sobie dogodne miejsce, najlepiej takie, w którym nikt nie wisiałby nad naszym ramieniem, sugerując, że zabieramy komukolwiek skażone już powietrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)