niedziela, 15 lipca 2018

Od Any C.D Davida - zadanie 5

Dzień po wycieczce do sklepu z Davidem zaspałam.
No dobra, może nie tyle zaspałam, co dźwięk budzika nie był dla mnie wystarczającą motywacją do wstania.
Tak czy inaczej, wypadłam z pokoju z Ghostem pół godziny później, niż zazwyczaj, i pognałam do stajni, żeby ogarnąć Charliego, zanim wypuszczę go na padok. Żeby mnie kompletnie dobić, mój kochany Siwek musiał wstać w złym humorze. Gdy podeszłam do jego boksu, zarżał cicho na powitanie, ale na tym jego przyjazne zachowania się zakończyły. Ledwo otworzyłam zasuwę, naparł na drzwi i taranem przedarł się na zewnątrz. Tyle bym go widziała, gdyby nie kręcący się nieopodal Ghost, który na widok biegnącego w jego stronę konia zawarczał ostrzegawczo, a gdy to nie podziałało, zaszczekał, na co Charles zrobił w tył zwrot i z powrotem wszedł do boksu, by zacząć ostentacyjnie przeżuwać siano.
Westchnęłam zrezygnowana i popatrzyłam na zegarek. 07:30. Przeniosłam wzrok na ogiera, a właściwie jego zad, który właśnie wystawił w moim kierunku...
Cofnęłam się szybko, cudem unikając lecącego w moją stronę kopyta. Zamknęłam boks i oparłam się o niego, patrząc na fochniętego konia.
- Boże, Charles - westchnęłam. - Chcesz cały dzień tutaj stać?
Siwy w żaden sposób nie zareagował.
- Super - warknęłam. Spojrzałam na mojego huskiego, który właśnie obwąchiwał się z Melindą. Z tego wszystkiego nie miałam kiedy zabrać go na porządny spacer, którego brak sprzyjał wymyślaniu przez Ghosta durnowatych rzeczy, typu dorwanie się do rzeczy moich współlokatorek i rozwleczenie ich po całym pokoju...
Ponownie westchnęłam. Ten dzień zdecydowanie nie zapowiadał się zbyt dobrze...
Ponowne spojrzenie na zegarek upewniło mnie, że nie zostało mi już zbyt wiele czasu do porannych zajęć. Wzięłam głęboki oddech i zebrałam w sobie wszystkie pokłady cierpliwości, jakimi dysponowałam, zanim zdecydowanym ruchem otworzyłam ponownie boks.
- Dobra, chłopie, nie mam dzisiaj czasu na twoje humory - gdy koń podniósł zadnią nogę do kopnięcia, pacnęłam go ręką w zad. Natychmiast opóścił tylną kończynę, a nawet oderwał się od siana, żeby na mnie spojrzeć. - Przez ciebie nie zdążę zjeść śniadania, a podobnie jak ty nie lubię chodzić głodna. Więc weź się łaskawie zbierz do kupy i współpracuj - chwyciłam konia za kantar, który cały czas nosi na sobie, i bez cackania przypięłam do niego uwiąz.
Cóż, moje pokłady cierpliwości z rana najwyraźniej nie są zbyt duże, ale co tam. Grunt, że zadziałało.
Wyprowadziłam Księcia z boksu, przywołując Ghosta do nogi i tak całą trójką wyszliśmy ze stajni. Spuściłam Charliego na pojedynczy padok, zostawiłam uwiąz przewieszony przez ogrodzenie mając nadzieję, że nikt go nie przywłaszczy do popołudnia, przebiegłam drogę do akademika z huskim przy nodze, wpadłam zziajana do pokoju, pozgarniałam wszystkie rzeczy, którym mogło grozić zniszczenie przez niewyżytego psa, wrzuciłam je do pokoju z drzwiami, zgarnęłam plecak z rzeczami do szkoły i zamknęłam Ghosta w przedpokoju, zostawiając mu Winter za towarzyszkę.
Gdy w końcu dotarłam zziajana do klasy języka chorwackiego, było pięć po ósmej. Oczywiście nauczycieka musiała się akurat dzisiaj, prawdopodobnie pierwszy raz w swojej karierze, nie spóźnić. I najwidoczniej jej również humor nie dopisywał, bo na dzień dobry zadała pracę domową, czego nigdy nie robi, dodając, jak to określiła, "mały bonus dla spóźnialskich", w postaci eseju na przynajmniej cztery strony, dotyczącego problematyki omawianego właśnie przez nas utworu. Gdy to usłyszałam, miałam ochotę rąbnąć głową w ławkę. Obawiałam się jednak kolejnego bonusu za taki wyczyn, poprzestałam więc na posłaniu w myślach wiązanki przekleństw w stronę profesorki.
Reszta dnia również nie należała do najprzyjemniejszych. Tym bardziej że musiałam przeżyć go na pusty żołądek, bo zapomniałam zabrać lunch z kuchni.
Po lekcjach, gdy miałam nadzieję na zjedzenie czegoś, podeszła do mnie pani Laura z zapytaniem, czy nie objeździłabym dla niej Sifila, bo miał dłuższą przerwę i może kombinować pierwszy raz pod siodłem, przez co nie chciałaby go dawać od razu komuś z grupy początkującej. Chcąc nie chcąc zgodziłam się pomóc, przez co zamiast zjeść w końcu porządny posiłek, szykowałam Sifila do jazdy. O 13:25 byłam gotowa, wyszłam więc z wałahem na plac. Jak można było przewidzieć, dłuższa przerwa w treningach odbiła się na nim zdecydowanym nadmiarem energii, który koniecznie chciał gdzieś spożytkować. Miałam więc jazdę bogatą w nieautoryzowane zagalopowania i wesołe bryknięcia. Do tego skoki nad kawaletką, którą powinien przejść kłusem oraz szalony galop z prawie-glebą zarówno moją, jak i konia, gdy ten pogubił nogi.
Z wymęczonego Sifila zeszłam równie wymęczona ok. 15:00, czyli akurat, żeby zdążyć przygotować się na moją jazdę. Z panem Blythem. Na Charlesie.
Po prostu żyć nie umierać...
Siwemu humor od rana się nie poprawił, więc złapanie go zajęło mi więcej czasu, niż zwykle. Gdy w końcu przyprowadziłam go do koniowiązu, zostało mi pół godziny do treningu. Zanim wróciłam z siodlarni z całym sprzętem, Charlie zdążył się odwiązać i właśnie zaznajamiał się z jednym z koni stajennych. Czym prędzej odciągnęłam go od kolegi, który zaczął już płaszczyć uszy. Ponownie przywiązałam Siwego do koniowiązu i zaczęłam zabiegi pielęgnacyjne. Gdy w końcu uporałam się z całym jego osprzętem i wyprowadziłam na plac, była równo 16:00. Tym razem szczęście postanowiło się do mnie uśmiechnąć, bo pan Blythe był zajęty rozmową z Adrianną dosiadającą Szafira i nie zauważył mojego przyjścia na styk (czyli w jego mniemaniu spóźnienia). Zanim skończył konwersację, siedziałam już w siodle i starałam się nie wyglądać na zbytnio zasapaną.
Charliemu ogarnięcie się zajęło dobre pół treningu. Swoją drogą, wypełnionego wykrzyczanymi pod moim adresem uwagami pana Blytha. Najczęściej powtarzającymi się było "Skoro kupiłaś sobie konia z takim charakterkiem, to teraz sobie z nim radź!" albo "Wyobraź sobie, gdzie mam to, że ma gorszy dzień! Nie ma prawa mieć gorszego dnia na treningu! Ma robić to, co mu pokazujesz, a jeśli tego nie robi, to znaczy, że źle pokazujesz!" czy też "Jeśli to był chód boczny, to ja jestem krasnal ogrodowy! Jeszcze raz!". I tak to się ciągnęło, a ja z każdą chwilą byłam coraz bardziej pewna, że w którymś momencie po prostu zsunę się ze zmęczenia i głodu z siodła i już nie wstanę.
Po treningu pan Blythe kazał mi zostać na placu. Odprowadziłam resztę grupy kierującą się do stajni wzrokiem, na współczujące spojrzenie Riley odpowiadając środkowym palcem wycelowanym w plecy naszego instruktora ujeżdżenia, doprowadzając tym przyjaciółkę do śmiechu.
Jak można się było spodziewać, Tyran zrobił mi pogadankę trwającą chyba z dwadzieścia minut. A potem kazał mi iść za nim razem z Siwym.
Zaprowadził nas na tor wyścigowy. Gdy się do mnie obrócił, uniosłam pytająco brew.
- Przerwy w treningach nie są w jego przypadku dobrym pomysłem, bo jak jest wypoczęty, to za bardzo kombinuje - oznajmił oczywistość. - Wskakuj na siodło i zrób z nim co najmniej ze trzy okrążenia porządnym galopem, a jutro powtórka treningu z samego rana. O 7:30 na hali. I nie ma wykrętów. Także sugeruję ci po tym galopie odpocząć, bo widzę, że jesteś dzisiaj nie do życia.
Z tymi słowami wszedł ze mną i Charliem na tor, przytrzymał mi konia, żebym mogła wsiąść, po czym zewakuował się za ogrodzenie, zostawiając mnie samą z Księciem. Odetchnęłam głęboko kilka razy, starając się ogarnąć po całym tym beznadziejnym dniu, zanim poderwałam Charlesa do galopu. Na początku ruszył leniwie, widocznie niezadowolony, że każą mu jeszcze pracować. Jednak po chwili chyba mu się spodobało, bo przyspieszył. Gdy zostało nam jeszcze jedno okrążenie, zaczął zwalniać. Stwierdziłam, że widocznie nie daje już rady, ale pan Blythe powstrzymał mnie przed zatrzymaniem się.
- Zostało ci jedno okrążenie, a jemu się po prostu nie chce. Niech nie wydziwia i biegnie!
Gdy w końcu skończyliśmy, Siwy dyszał ciężko i patrzył z niemym wyrzutem na instruktora, jakby wiedział, przez kogo musiał się tak namęczyć. Ja również ledwo zipałam i w tym momencie jedyne, o czym myślałam, to ciepła kolacja i wygodne łóżko. Zresztą, co tam, kanapa też brzmiała całkiem dobrze.
Odprowadziłam ogiera do boksu w asyście pana Blytha, który znowu zaczął raczyć mnie uwagami, tym razem pozytywnymi, na temat współpracy mojej i Charlesa. Skończył, gdy zamknęłam mojego konia w boksie i ruszyłam ze sprzętem do siodlarni. Spojrzał na zegarek, rzucił "Nie zapomnij o jutrzejszym treningu" i zniknął.
Odłożywszy wszystko na miejsce, wyciągnęłam marchewkę z pojemnika w mojej szafce, przeszłam do paszarni, nabrałam miarkę owsa i z tym arsenałem wróciłam do Charliego. Wsypałam mu kolację do żłobu, po czym wyszłam ze stajni, mając nadzieję na zjedzenie czegoś w ramach podsumowania tego najprawdopodobniej najgorszego dnia mojego życia.
Równo ze mną, ze stajni akademii wyszedł David. Właśnie odpalał papierosa, kiedy podeszłam do niego i zagadnęłam:
- Już po treningu?
Odwrócił się w moją stronę, uśmiechając się lekko.
- Tak, ja mam już wolne, a ty?
- O dziwo i na szczęście: tak - w tym momencie zobaczyłam kątem oka idącą w naszą stronę panią Smith. Jeszcze nas nie zauważyła, ale prowadziła Wings, która nie wyglądała, jakby miała iść do boksu, wnioskując po tym, że była w całym osprzęcie i nie wyglądała na zmęczoną. Po przejściach dzisiejszego dnia zareagowałam instynktownie i wepchnęłam Davida do stajni, żeby jak najszybciej zejść instruktorce z oczu, co by nie wcisnęła mi kolejnego konia do objeżdżenia.
To chyba zaczyna powoli zakrawać na paranoję...
- Wybacz, ale musimy uciekać - powiedziałam poważnie, ale David najwyraźniej wziął to za żart, bo z uśmiechem na ustach rzucił niedopalonego papierosa na ziemię i go przydeptał.
- Przed czym uciekamy? - zapytał David, podążając za mną na drugą stronę stajni, gdzie było tak zwane "tylne wyjście".
- Przed panią Montgomery.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- Chciałabym coś zjeść.
Spojrzał na mnie zdezorientowany, zanim zapytał.
- To była zmiana tematu, czy odpowiedź na moje pytanie?
- Odpowiedź - wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy się do stołówki. - Od rana nie miałam nic w ustach, jestem głodna jak wilk, wymęczona trzema szalonymi jazdami i humorami Charliego. Do tego niezachwycona perspektywą jutrzejszego dodatkowego treningu, przez który muszę się zerwać z łóżka około 6:00 oraz ogromu pracy domowej z chorwackiego. - zamilkłam na chwilę, żeby złapać oddech. - Ale niejedzenie przez cały dzień jest zdecydowanie najgorsze z tego wszystkiego.

David? :3

Ładnie napisane opowiadanko, 45 punkcików ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)