niedziela, 29 lipca 2018

Od Davida C.D Esmeraldy

Po powrocie z ogniska zabrałem Holywooda na myjkę. Rozsiodłałem, a czaprak dałem na stertę innych do prania. Odniosłem siodło, po czym wróciłem do niego. Wałach grzecznie stał. Schłodziłem mu nogi i lekko opłukałem wodą, po czym wprowadziłem do boksu i wsypałem mu miarkę musli. Udałem się przed stajnie, aby zapalić papierosa i chwilę jeszcze gapiłem się w gwieździste niebo. Wszyscy zbierali się już do akademika więc i ja się udałem wraz z nimi. Gdy tylko otworzyłem drzwi, Lucyfer od razu znalazł się przy mnie.
- Zaraz Cię wypuszczę. - westchnąłem, gdyż nie chciało mi się już schodzić na dół.
Napełniłem miski mojego pupila, jedną z wodą, a druga z suchą karmą. Ten tylko na mnie spojrzał spod byka.
- Mokra karma się skończyła, jak będę miał czas, to pojadę, dziś masz to zjeść.
Ten tylko powąchał karmę, po czym napił się wody i spojrzał na drzwi. Otworzyłem je i wyszedłem a pies za mną. Kiedy on beztrosko biegał i załatwiał swoje psie sprawy, ja wykonałem kilka telefonów do starych znajomych. W sumie to wyszło tak, że ponad godzinę gadałem, więc pies zdążył się już zacząć nudzić i z ogromną chęcią wrócił do pokoju wraz ze mną. Wpadłem na chwilę do łazienki, ogarnąłem się lekko, po czym poszedłem spać.
Poranek nie był niczym nadzwyczajnym, poranna toaleta lekkie poprawienie zarostu i ułożenie włosów, aby były w "nieładzie". Ubrałem bryczesy i granatową koszulkę, po czym udałem się na śniadanie. Po powrocie do pokoju spojrzałem na Lucyfera, który niechętnie poskubywał karmę.
- No już idziemy ! - zawołałem go, a ten od razu niczym torpeda wybiegł z pokoju i poleciał przed akademik. W drodze do stajni zapaliłem papierosa jak zawsze. Udałem się do Miriam, niedawno ją wydzierżawiłem, więc dopiero zaczynaliśmy się poznawać. Wyczyściłem klacz i osiodłałem, po czym pojechałem trenować. Rozstępowałem ją i zacząłem łapać lekki kontakt, aby pokłusować. Trochę ją powyginałem, porobiłem wolty, zmiany kierunków i zagalopowania raz na jedną raz na drugą. Zacząłem lekkie skoki, gdy zjawiła się Esmeralda ze swoją koleżanką. Oczywiście nie była zachwycona, że jestem. Zaczęła skakać i popisywać się jak to super jej koń skacze. Nagle skoczyła 2 metrówkę, zaliczając przy tym piękne spotkanie z ziemią. Chciało mi się śmiać, ale cóż wolałem się skupić na sobie. Jednak nie zdołałem się powstrzymać.
- Żyjesz ?
- Taaa ... bawi Cię to głupku ?
- Bardzo, gdyby Esma nie skakała, to by z konia nie spadała.
Jej koleżanka zaśmiała się.
- Sorki, ale to był spoko rym.
- Ha ha ha ... jak taki mądry to skacz !
- Nie mam parcia na popisywanie się, nie sztuka zrobić krzywdę koniowi.
Dziewczyny wyszły z hali, po czym ja wróciłem do swojego treningu, po godzinie i koń i ja byliśmy zmęczeni. Zabrałem klacz na myjkę, schodziłem jej nogi, rozsiodłałem i zmieniłem czaprak na czysty, a brudny dałem na stertę pozostałych do prania. Wykąpałem Miriam i wypuściłem na padok przy stajni. Chwilę szukałem psa, który idealnie sam sobą potrafił się zająć. Po powrocie do pokoju wziąłem szybki prysznic i przebrałem się dżinsy białą bokserkę oraz swoje ulubione sportowe obuwie. Udałem się na zajęcia, wyczekując tak naprawdę każdej przerwy, aby móc spokojnie zapalić. Po zajęciach udałem się na obiad, a potem do pokoju. Lucyfer o dziwo zjadł karmę, musiał albo być głodny, albo się nudzić. Wziąłem go na godzinny spacer, po czym jeszcze na chwilę zajrzałem do stajni.

<Esmeralda>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)