poniedziałek, 16 lipca 2018

Od Violetty C.D Ansela + zadanie 23

Trzęsące palce wyciągnęły z pogniecionej paczki ostatniego papierosa. Wyrzuciłam tekturowy prostopadłościan i usilnie próbowałam zapalić końcówkę tytoniowego wyrobu. Zapalniczka nie współpracowała, nie dałam rady wykrzesać z niej chociaż tej zbawiennej iskry. Cicho westchnęłam, odliczyłam do trzech i zwróciłam się do chłopaka, który szedł kilka kroków przede mną.
- Ansel. - wypowiedziałam jego imię z niemałą trudnością. Chłopak jednak nie usłyszał, bądź nie chciał usłyszeć mojego wołania. 
- Drogi Anselu, czy będziesz zdolny do użyczenia mi chwili swojej uwagi? - zapytałam kpiącym tonem. Wbijałam sobie paznokcie, gdy zaciskałam ze złością pięści. Mężczyzna obrócił się w moją stronę i przez chwilę szedł tyłem, by po chwili uraczyć mnie swoim melodyjnym głosem.
- Nie wiem czy będę, ale słucham twej prośby, bo wydaję mi się, że inaczej byś się do mnie nie odezwała.
Miał racje - niewątpliwie, nie odezwałabym się do niego, nie posiadając żadnej sprawy.
- Pożyczyłbyś zapalniczkę? - wykrztusiłam, tłumiąc nasilający się we mnie atak kaszlu. Niestety, nie wygrałam pojedynku ze swoim organizmem. Głośny kaszel rozproszył ciszę, która do tej pory nieodstępnie nam towarzyszyła. Szatyn w milczeniu podał mi mały, czarny przedmiot, który wywołał na mojej twarzy delikatny uśmiech. Podpaliłam białą bibułkę i zwróciłam niezbędnik palacza. Ansel wszedł już do akademika, podczas gdy ja stałam pod przeszklonymi drzwiami, próbując jak najszybciej skończyć tę przyjemność. Zimno przeszkadzało mi w każdym zaciągnięciu się dymem, palce zaczynały kostnieć, a na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Jedna część mnie krzyczała, bym odpuściła sobie skończenie tej fajki z racji na pogodę, zaś druga część potrząsała mną, bym bez większej uwagi na temperaturę dokończyła trwającą już czynność.
- Kurwa. - zaklęłam, czując pierwszą kroplę deszczu. - Tego mi jeszcze brakowało. 
Wyrzuciłam niedopałek i wbiegłam po schodach, które prowadziły mnie do przyjemnego wnętrza budynku, zachęcającego swym ciepłem i lekkim, lawendowym zapachem. Z niechęcią ruszyłam do 'swojej' stancji, w której czekał na mnie mój ukochany współlokator. Zacisnęłam szczękę przy naciśnięciu na klamkę, która jak się okazało ustąpiła z bardzo lekkim naciskiem.
- Stęskniłeś się? - zapytałam cynicznie, puszczając zmęczonemu chłopakowi oczko. Szatyn zlekceważył moją zaczepkę i wpełznął pod cienką kołdrę, szybko dało się usłyszeć miarowy, spokojny oddech mężczyzny. Z szafy wyjęłam swoją ulubioną koszulę nocną i powłócząc nogami, niczym typowy rekreant, udałam się do stylowo urządzonej łazienki. Z niechęcią rzuciłam rzeczy na półkę i pospiesznie się rozebrałam.
Po szybkim prysznicu, ledwie wyczołgałam się z łazienki i ułożyłam się w łóżku, oddając swoje losy w ręce Morfeusza.
~*~
Trzask drzwi skutecznie zerwał mnie z nad wyraz wygodnego łóżka. Zdenerwowana faktem nagłej i nieprzyjemnej pobudki, jak najszybciej udałam się do łazienki i założyłam zwykłe, niczym nie wyróżniające się bryczesy, koszulkę polo, a włosy upięłam w niskiego koka. Z racji swojego lenistwa, uznałam, że matka natura obdarzyła mnie wystarczającą ilością uroku, bym nie musiała nakładać na swoją twarz dodatkowej warstwy. Wyszłam z pomieszczenia, pośpiesznie naciągnęłam na stopy skórzane sztyblety i niemalże wybiegłam z pokoju. Spojrzałam na ekran komórki, który poinformował mnie o ponad dwudziestu minutowym spóźnieniu na oprowadzanie, oraz o trzech połączeniach nieodebranych. Wszystkie pochodziły z numeru nieznanego, więc stwierdziłam, że jest to najpewniej osoba, która miała oprowadzić mnie i Ansela. Wysoki brunet stał w towarzystwie długonogiej szatynki, o obfitym biuście. Zaśmiałam się pod nosem i podeszłam do mojego dzisiejszego towarzystwa. Dziewczyna była mniej więcej mojego wzrostu, miała ładne, ciemne oczy i pełne usta, zaznaczone czerwoną szminką.
- Esmeralda, miło mi. - uśmiechnęła się i podała mi dłoń. Jej długie paznokcie, zdobione były hybrydą w kolorze tak samo krwistym, jak jej usta. Spojrzeniem pełnym pogardy, zlustrowałam ją i sztucznie się uśmiechnęłam.
- Violetta, coś czuję, że się polubimy. - zacisnęłam zęby i puściłam dłoń Esmeraldy.
Z nieukrywanym brakiem zainteresowania, spoglądałam w ekran, odpisując znajomym. Współlokator i nowa znajoma, wesoło gawędzili na temat tutejszych wierzchowców. Zakryłam wargi ręką, widząc wzrok Ansela, który wygłodniale świdrował dekolt na biuście młodej kobiety.
- I jak tam widoki, kochany współlokatorze? - zapytałam uszczypliwie. Chłopak obruszył się i posłał mi zadziorny uśmiech.
- A co? Zazdrosna? - rzucił. Czyżby chciał rozpętać miedzy nami wojnę? Chyba mu się to udało.
- Oczywiście, słodziutki. Jesteś mój i tylko mój. - zmrużyłam oczy i wbiłam w niego swój wzrok. Esmeralda zacisnęła szczękę i już miała coś powiedzieć, ale uciełam jej niezaczętą wypowiedz. - Moja droga, podobno dyrektorka coś ode mnie chciała?
- Prosiła o wstawienie się do biura.
- Do zobaczenia, ale, Anselku, mam radę, bądź cierpliwy i się nie spiesz. - puściłam mu oczko i poklepałam po ramieniu.
Z duszą na ramieniu ruszyłam przed siebie, zza pleców usłyszałam donośny chichot brązowowłosej. Momentalnie spięłam się, ale postanowiłam nie odwracać się. Miałam ochotę rzucić się na najbliższe łóżko i zasnąć, zakopana w kocach. Dom kadry szybko wyrósł przede mną, więc znudzona, bez zapukania, weszłam do biura.
- W jakiej sprawie miałam się tu wstawić? - rzuciłam, wywracając oczami.
- Grzeczniej, młoda damo. Potrzebuje osoby, która zajmie się moim ogrodem. Nigdy w życiu nie oddałabym go cudzej osobie, ale jadę z mężem oglądać konia. Wypadło na ciebie, rozpiska jest w ogrodzie. To wszystko, dziękuję.
- Nie mam zamiaru grzebać w glebie.
- Słucham?
- Jeżeli dodałaby pani magiczne słowo, rozważyłabym pańską propozycję. Jednakże, nie usłyszałam go, w takim razie, żegnam.
- Ostrzegam, Violetta, nie będę tolerować takiego zachowania. Teraz, ogarnięcie tego ogrodu to twoja kara, a nie dodatkowe zajęcie. Musisz wykonać wszystko, co umieszczone jest na kartce, która leży na różach. Żegnam.

Zajebana Elizabeth Rose, drugi dzień w tej Akademii, a ta już zdążyła mnie do siebie zniechęcić. Pieprzony ogród, wyrwę jej te wszystkie chwasty i będzie po problemie. Czemu akurat ja, nie mogła to być Esmeralda, czy ten Kwiatuszek? Zła na cały świat poszłam do ogrodu, który emanował spokojem. Widać było, że właścicielka wkładała w niego mnóstwo czasu, ale i też pieniędzy. Młode pędy róż, gubiły się wśród tych rozwiniętych, czerwonych kwiatów. Żywopłot był starannie przystrzyżony, jakby od linijki. Tak samo było z trawą, która połyskiwała w. promieniach słońca, nieśmiało wychodzącego zza chmur. Wyjęłam telefon i puściłam swoje ulubione utwory. Komórka o dziwo dawała sobie radę, puszczająć donośny, przyjemny dźwięk. Mruczałam pod nosem i wpadłam w wir pracy. Zainteresowanie konie podeszły do białego płotu, wpatrując się we mnie, jak w idiotkę.
- Cześć, przyjemniaczku. - powiedziałam do siwego wałacha, który miał niesamowicie atletyczną, wręcz majestatyczną budowę. Gładziłam jego delikatną sierść na kości nosowej, czasami delikatnie zjeżdzając na ruchliwe chrapy wierzchowca. Znudzona pieszczeniem konia, wróciłam do podlewanoa wszystkich roślin. Zostało mi tylko przecięcie jednego krzaczka i wsypanie nawozu pod młode drzewka owocowe. Szybko dopadłam się do sekatora, lecz coś innego zwróciło moją uwagę. Tętent kopyt, delikatne ich urwanie i mocny gruchot o ziemię. Poczułam jak gleba zatrzęsła się pode mną, a moim oczom ukazał się gniady ogier, z silnymi, długimi nogami.
- Tylko kurwa spróbuj się ruszyć. - warknęłam, i jak najszybciej szarpnęłam za kantar gniadosza. Ujrzałam Ansela, który szedł zapatrzony w komórkę. Natychmiast do niego podeszłam i zastawiłam mu drogę koniem.
- Odprowadź go na pastwisko. - mruknęłam, robiąc maślane oczy.
- Z jakiej beczki, ja mam to zrobić?
- Bo jesteś dużym chłopcem i tylko ty poradzisz sobie z tak potężnym i silnym ogierem. - parsknęłam, chłopak wywrócił oczami i 'odebrał' ode mnie uciekiniera.

W spokoju dokończyłam pracę. Było już mocno po szesnastej, właściciele dawno już wrócili. Nie usłyszałam nawet zwykłego dziękuję, ale nie będę się upominała. Zmęczona weszłam do stajni, gdzie pan Rose, kazał mi sobie osiodłać klacz o imieniu Pompeja. Ansel, właśnie kończył przygotowywać Melanię. Spięta, podeszłam do niego i przez zaciśnięte zęby starałam z siebie wydobyć jakiekolwiek słowo.
- Dziękuję, za odprowadzenie go na padok. - powiedziałam szybko.

Ansel? Wybacz, Kaja za taki syf.
1240 słów
35 punktów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)