- No w sumie… - odparłam z lekkim wahaniem i ruszyłam za Esmeraldą, prawdopodobnie do stajni. Gdy tylko przekroczyłyśmy próg stajni, rozległo się zbiorowe rżenie. Co niektóre konie wystawiły łby z boksów, przyglądając się nam z zainteresowaniem. Kąciki moich ust delikatnie drgnęły. Te zwierzęta zawsze poprawiały mi humor.
- W tej stajni stoją konie należące do szkoły. Możesz wziąć Lemon, to ta skarogniada klacz – powiedziała moja towarzyszka, zatrzymując się przy właściwym koniu. Nie byłam jakoś szczególnie zadowolona z jej wyboru, ale cóż poradzić. Spojrzałam na Lemon niezbyt przychylnie, ale mimo wszystko wyciągnęłam dłoń, by mogła ją powąchać i pogłaskałam jej ganasz.
Dziewczyna zaprowadziła mnie jeszcze do siodlarni, bym wzięła sprzęt i szczotki kobyły, po czym zostawiłam mnie samą przy skaroszce. Przywiązałam Lemon do kratek boksu i zaczęłam czyścić jej błyszczącą sierść. Koń wydawał się dość kontaktowy i nie kłopotliwy, co od razu mnie ucieszyło.
Sprawnie osiodłałam klacz i założyłam na siebie kask oraz wysłużoną już kamizelkę i wyszłam przed stajnię, bo tam miałam czekać na Esmeraldę, która zresztą pojawiła się zaledwie dwie minuty po mnie, siedząc na urokliwej kasztance. Dlatego też rozwinęłam strzemiona mojego wierzchowca i z lekkim trudem wciągnęłam się na jej grzbiet.
- Galopujesz już? – zapytała brunetka, dokładając łydki do stępa. Ja również ruszyłam najwolniejszym chodem, biorąc od razu wodze na kontakt.
- Skaczę pakury do metra, pojedyncze przeszkody w granicach metra piętnastu – mruknęłam, zdejmując z szyi Lemon końską muchę. Żałowałam, że nie popsikałam jej preparatem. Teraz wszystko będzie ją żarło.
- Czyli galop po polu nie zrobi na ciebie wrażenia? – zapytała, a bardziej stwierdziła Esma. Skinęłam lekko głową, zastanawiając się, czy dobrze robię.
***
Okazało się, że przejażdżka była naprawdę przyjemna, a co dziwne bardzo dobrze dogadałam się z Lemon. Może po prostu trafiłam na świetnego konia? Tego nie wiem.
Gorszy okazał się powrót.
Centralnie przed stajnią koni szkółkowych stała dyrektorka z wyraźnie wkurzonym wyrazem twarzy. Mamy przerąbane.
- Esmeralda Muller i… Winter Weters o ile się nie mylę – kiwnęłam lekko głową, by potwierdzić jej słowa. – Dostajecie szlaban moje panny, następnym razem poinformujcie mnie o wyjeździe w teren. Za piętnaście minut stawcie się w kuchni, panie kucharki powiedzą wam co macie robić.
Przełknęłam cicho ślinę. Jeśli mamy coś ugotować to niech Esmeralda nie liczy za bardzo na mnie. Tym bardziej, jeśli postanowi, że mamy zrobić danie mięsne, wtedy tym bardziej.
Dyrektorka odeszła, zostawiając nas same, a my momentalnie spojrzałyśmy po sobie.
- O ch*j – zaklęła Esmeralda. W tej chwili akurat się z nią zgadzałam. Wielki, ogromny ch*j.
Zsiadłyśmy z koni i jak najprędzej poszłyśmy je rozsiodłać. Uporałam się z tym w pięć minut i gdy znalazłam Esmę szybko, poszłyśmy do budynku szkolnego, a następnie na stołówkę. Tam dostałyśmy zadanie, przygotować obiad. Okej, moje obawy okazały się słuszne.
- Powiedz, proszę, że nie jesz mięsa, albo jeszcze lepiej – jesteś weganką – w głosie dziewczyny słychać było bezsilność. O, tyle dobrego, że obydwie nie jemy mięsa.
- Jestem wegetarianką, ale możemy zrobić coś vegańskiego, dla mnie bez różnicy – odpowiedziałam, opierając się o blat kuchenny. – Jedyne co umiem ugotować bez przepisu to krem marchewkowo – ananasowy.
- Brzmi kusząco. Na drugie możemy zrobić burgery z batatów.
Zabrałyśmy się do pracy niemal od razu, rozdzielając między siebie zadania. Po mniej więcej czterdziestu minutach w całej kuchni pachniało kremem marchewkowym, a my zabierałyśmy się już do robienia batatów. Szczerze mówiąc, dwa pierwsze ziemniaki trochę spaliłyśmy, więc zostawiłyśmy je do zjedzenia dla siebie. Z drugim daniem szło bardziej opornie, bo piekarnik nie był zbyt duży, a burgerów musiałyśmy zrobić dość sporo. No, ale w końcu po jakiś dwóch godzinach, może trochę więcej wyjęłyśmy ostatnie sztuki.
- Kur*a! Daj wodę – piszczała Esma próbując ugasić mały pożar, który wybuchł na jej fartuchu. Pewnie zapytacie, jak ona to zrobiła. Otóż wysiadł nam gaz i musiałyśmy użyć zapalniczki. Jak się okazało, Esmeralda chyba nie bardzo umiała używać tego małego przyrządu.
- Już ! – zaśmiałam się cicho, chlapiąc ją wodą z kranu. W końcu jednak, widząc, że mój sposób nie daje rezultatów, złapałam butelkę z wodą i wylałam ją na fartuszek dziewczyny.
- Dzięki, teraz jestem cała mokra – powiedziała z wyrzutem, zaraz po tym się uśmiechając.
Przyszły do nas kucharki, które po spróbowaniu naszych dań pochwaliły naszą pracę. Byłam z siebie dumna, bo wreszcie nie zachowywałam się, jakbym miała bat w dupie. Czyżby zmiana otoczenia dobrze mi robiła?
Uczniowie zeszli się jakoś po czternastej, więc i wtedy kucharki zaczęły wydawać nasze jedzenie, a my zabrałyśmy się za przypalone bataty. Nie były, aż takie złe jak wyglądały. Siedząc przy stoliku trochę na uboczu i tak słyszałyśmy różne opinie na temat naszych jakże profesjonalnych dań. Ale większość była pozytywna.
- No brawo dziewczęta! Jestem z was dumna, może powinnam dawać wam częściej takie kary? – zaśmiała się pani Rose. Spojrzałyśmy po sobie. Obydwie chyba miałyśmy dość tego typu szlabanów.
***
- Cześć Novis – podrapałam kotkę pod brodą. – I drugi kocie.
Pogłaskałam obydwa zwierzątka, ściągając drugie stworzonko z łóżka. Obydwie kotki były urocze, ale w moim przypadku co za dużo to nie zdrowo.
- Co ty na to byśmy poszły poczyścić konie? I tak chyba nie mamy nic innego do roboty – powiedziałam na jednym tchu. To było chyba najdłuższe zdanie wypowiedziane przeze mnie w stronę Esmeraldy. Popatrzyłam na nią, czekając na odpowiedź.
>Esmaaa
877 słów = 3 pkt
Zadanie wykonane poprawnie - 25 punktów :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)