sobota, 4 sierpnia 2018

Od Navarro do Winter

Czwarty sierpnia okazał się dniem gorącym - już od samego rana słońce parzyło mi w twarz. Nie lubiłem nadmiaru słońca, a przyszło mi mieszkać w Wenecji, gdzie akurat termometr wskazywał 39 stopni - otuchy nie dodawał mi fakt, iż za parę godzin będę w Chorwacji, gdzie słońce grzeje równie mocno. Zawsze były jakieś pozytywy - konie wokół mnie, nowe perspektywy na życie - ale znalazlem również negatywy - trzy godziny w samolocie. Bagaż spakowany leżał w kącie, a biała kotka spała w transporterze. Miałem jedynie dwie walizki, z czego jedna wypełniona była po brzegi sprzętem do jazdy konnej, między innymi ogromniastą kamizelką. Odetchnąłem ostatni raz moim pokojem, by następnie otworzyć z hukiem drzwi i później za sobą je zamknąć. Tak kończy się moje życie we Włoszech, w ukochanej Wenecji.
*~*
Po 40 minutowej przeprawie Milano Bus przez autostrady do lotniska uśmiechnąłem się pod nosem, by następnie pożegnać się z rodzicielką i wkroczyć z walizkami przez główne wejście. O 12.30 miałem wylot, więc udałem się do odprawy, by zdążyć, lecz i tak napotkałem wielkie kolejki. Godziny mijały, a ja o 12.20 wpakowałem się do samolotu. Nie jestem do końca pewien, co aktualnie wtedy odczuwałem, ból, a jednak radość, gdyż rozpoczynałem nowy czas w moim życiu, to był największy plus. Uśmiechałem się na samą myśl o Akademii i wielkich ilościach jazd, to była idealna wizja.
*~*
Godzina 16 stałem przed budynkiem Akademii, dzięki miłemu taksówkarzowi, który postanowił dowieźć mnie tutaj, odwdzięczyłem się mocno wygórowaną opłatą za przewóz, bo aż 50 kunami. Pierwsze co zrobiłem, to udałem się do rozpiski przed stajnią. Kilka razy prześledziłem trasę do domku właścicieli i tam zaraz się udałem wraz z walizkami i kotem, które dostatecznie utrudniały mi życie. Nie wiem kiedy i nie wiem też jak, moja kotka otworzyła transporter i wyfrunęła z niego przed siebie, nie patrząc na to, iż jej właściciel z otwartą gębą patrzy, jak ona znika za rogiem. Nie minęła nawet chwila, a ja rzuciłem walizki i pobiegłem za kitką, niemal nie zabijając blondynki, wychodzącej zza rogu z kotką na ramionach.
-O jezu, dzięki. - powiedziałem szybko, patrząc na dziewczynę.- To moja zguba. - uśmiechnąłem się, odbierając kicię z ramion dziewczyny przede mną.- Jestem Navarro. - przedstawiłem się, podając jej wolną rękę.
-Winter.- A więc Winter, ciekawe imię. Dziewczyna jednak nie podała mi ręki, a spojrzała na nią bojaźliwie.
Za mną rozległ się huk - walizki właśnie wyzionęły ducha i przewróciły się na beton, strasząc przechodzące obok osoby. Oddaliłem się od dziewczyny - właściwie to pierwsza poznana tu osoba, mogłem pokazać się od lepszej strony, a tu proszę, kota zgubiłem. Kotka znów znalazła się w transporterze, a ja szybkim krokiem ruszyłem do domku właścicieli.
Jakieś 30 minut później znalazłem się w pokoju, a raczej cudem się do niego doczołgałem, gdyż nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa, a i mocno wyciągnięte ręce już drętwiały, tak więc z nieukrywaną ulgą rzuciłem się na łóżko. Było bardzo wygodne, tak wygodne, aż zachciało mi się spać. Z trudem podniosłem głowę z poduszki i wstałem z łóżka, po czym uważając na pazurki Tosi na kratkach od transportera, zważyłem zasuwę i wypuściłem kotkę. Tośka wysunęła swój łeb z klatki i zniuchała teren, a gdy uznała, że jest bezpiecznie, tym razem za moim przyzwoleniem wyfrunęła i zajęła godne miejsce na łóżku. Sam otworzyłem walizkę i wyjąłem najpotrzebniejsze rzeczy dla kotki i ręcznik plus specyfiki do mycia i jak pewnie się domyślacie, poszedłem wziąć prysznic.
Całe uporanie się z włosami i resztą mnie zajęło mi 15 minut, więc wyszedłem z łazienki w pośpiechu, gdyż przypomniałem sobie o obietnicy stawienia sie o 19 na placu głównym. Przybliżę wam mój ubiór w tym momencie - szare bryczesy i czerwona koszulka polo oraz sprzęt jeździecki w lewej ręce. Z pokoju wyszedłem o godzinie 17.55, więc miałem sporo czasu, by pozwiedzać. Nim wyszedłem z Akademika, na początku korytarza zobaczyłem dobrze (no nie tak dobrze, ale powiedzmy xd) mi znaną, lub po prostu widzianą niedawno blond czuprynę. Dopiero wtedy lepiej przyglądnąłem się Winter - lśniące, krótkie blond włosy, opadające na ramiona, ubrana w luźną białą bluzkę wpuszczoną w czarne bryczesy z wysokim stanem - była raczej szczupła i niziutka, urocze. Dłużej nie rozwodząc się nad jej wyglądem, postanowiłem znów podejść, tym razem na luzie, bez zbędnego ciężaru, jakim było 5 litrów kotka.
-Hej.- rzuciłem, podchodząc dziewczynę od tyłu. Ona tylko rzuciła mi przestraszone spojrzenie i cofnęła się, prawie upuszczając telefon.


Zimko? :3


723 słowa = 3 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)