wtorek, 7 sierpnia 2018

Od Winter C.D Navarro

- Ho, ho - szepnęłam do kobyły uspokajająco. Klacz zeszła z łbem i rozluźniła szyję. Zagalopowałam na lewą stronę, a czując nieodpowiednią nogę , zmieniłam ją lotnie. Przy luźno stojącym szeregu dodałam na ostatnich trzech foulach, dzięki czemu klacz idealnie skoczyła zarówno pierwszą jak i drugą przeszkodę. Poklepałam ją po szyi i przeszłam do kłusa.
- Kończymy. Wykłusować, występować – oznajmił James, po czym wybył z hali. Dałam kobyłce luzną wodzę i rozluźniłam nieco zesztywniałe ciało. Paris kilka razy parsknęła ciężko i z ulgą zwolniła krok.
- Moim zdaniem powinni przydzielić cię do zaawansowanej – usłyszałam od strony bandy. Głos chłopaka rozproszył mnie na tyle, że zleciał mi palcat. Oh zajebiście.
- Chciałam być w średniozaawansowanej. Ciągle szukam konia, więc nie chciałam pakować się do zaawansowanej – odparłam, wychylając się mocno z siodła i łapiąc bacik. Zrzuciłam z zadu klaczy gza i poklepałam ją w tym samym miejscu. Mimo że niezbyt lubiłam kobyły, to te z akademii nawet przypadły mi do gustu.
- Na pewno nie wiesz, kim mógł być ten facet z kawiarni? – zapytał chłopak, opierając się o bandę. Włosy opadły mu na oczy, przez co wyglądał jeszcze bardziej uroczo.
Chwila, chwila. C O.
- Nie mam pojęcia. Może jakiś pedofil czy coś – wzruszyłam ramionami, wyjmując z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę. Siódma trzydzieści, wieczór. A więc czas zsiąść.
Zatrzymałam klacz na środku hali i z niej zsiadłam. Poklepałam kobyłkę po karku, przerzucając wodze nad głową Paris. Zaczęłam iść z klaczą w stronę stajni, kiedy zatrzymała mnie dłoń chłopaka na moim ramieniu. Spojrzałam na niego spod podniesionych brwi, zastanawiając się, o co mu tym razem chodzi.
- Nie chcesz jej może trochę schłodzić? Lepi się od potu – stwierdził, patrząc na mnie spod grzywki. Miałam jeb*ną ochotę odsunąć mu te włosy z czoła. Co się ze mną do ciula działo?
- W sumie… - mruknęłam, kierując się na myjkę. Zdjęłam z kobyły siodło i zostawiłam ją wraz z Navarro, po czym odstawiłam rząd do siodlarni i wyjęłam ze swojej paki ściągaczkę oraz dwie gąbki. Z daleka rzuciłam ostatnim przedmiotem do chłopaka. Zauważyłam, że zdążył już założyć Paris kantar na szyję. Złapałam za szampon leżący na półce z tego typu rzeczami i postawiłam go koło ściągaczki i odżywki do grzywy i ogona. Navarro w tym czasie odkręcił wąż i zaczął polewać kobyłkę wodą. W którymś momencie zbliżyłam się za do strumienia za blisko. Dostałam wodą prosto w twarz.
- Kur*a, zimna! – pisnęłam, odsuwając się na bezpieczną odległość. Navarro, tylko spojrzał na mnie z rozbawieniem w zielonobrązowych oczach. Przez dosłownie kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy, dopóki nie odwróciłam głowy.
Złapałam za szampon i wycisnęłam odrobinę na gąbkę. Zaczęłam rozprowadzać żel po ciele Paris, podczas gdy brunet stał… i się na mnie gapił. Zaczęłam się poważnie zastanawiać czy jest we mnie coś niezwykłego, że tak wlepiał we mnie wzrok. Cóż.
- Umyj jej drugą stronę i jeśli możesz to, zaprowadz ją do boksu, muszę już iść – mruknęłam, wyciskając gąbkę z piany i wody. – Rzeczy odłóż pod jej boks, jutro mam na niej jazdę, więc je odniosę.
Gdy tylko Navarro kiwnął lekko głową z tym swoim delikatnym uśmiechem, ruszyłam prosto w stronę akademików.
***
Powitały minie koty.
Czarna oczywiście musiała upomnieć się o to, że ma pustą miskę, więc musiałam wyciągnąć puszkę Mac’ s i nałożyć jej jedzonko. Obserwując, jak zajada się kolacją, przypomniałam sobie, jak wyglądała, kiedy przyniosłam ją do domu, całą przemoczoną z przetrąconą łapą. Dużo czasu zajęło jej dojście do siebie, ale koniec końców stała się nieodłączną częścią mojego życia.
W końcu wstałam, wzięłam ubrania i ręcznik, po czym wybyłam do łazienki. Szybko ogarnęłam to, co miałam ogarnąć i wróciłam do pokoju, gdzie zastałam już wszystkie dziewczyny. Nastawiłam budzik i zakopałam się pod kołdrę.
Jednak nie spałam zbyt długo, bo obudził mnie dzwonek telefonu. Jaki debil chciał coś ode mnie w środku nocy?
Navarro.
Po sekundzie wahania odebrałam połączenie.
- Co jest? – zapytałam zaspanym głosem.
- Przyjdz do mnie szybko. To bardzo pilne – słysząc w jego głosie desperację, natychmiastowo poderwałam się z łóżka, łapiąc po drodze Novis i wyszłam na korytarz. Przedreptałam szybko po wykładzinie i nieśmiało weszłam do pokoju Nvarro.
- Zimka, powiedz, że on przeżyje – chłopak pociągnął mnie w głąb pomieszczenia do psa. Z jego pyszczka leciała krew i był zesztywniały. Dotknęłam jego futerka i zrozumiałam, że zwierzę żyło.
- Połóż obok niego Tosię i czarną, ogrzeją go. Ja przyniosę trochę jedzenia – rzuciłam, wracając na chwilę do pokoju, po małą saszetkę z karmą.
Z psiakiem było już lepiej, ruszał się i otworzył oczy. Otwarłam saszetkę i wycisnęłam do niej odrobinę jedzenia, po czym podsunęłam ją małemu pod nos. Ten powąchał mięso i zaczął je skubać.
- Leżał na poboczu. Facet, który go potrącił, uciekł – mruknął Navarro, głaszcząc swoją kicię po łebku.
- Ch*j – prychnęłam, ocierając pysk psa z krwi. Miał niewielkie rozcięcie pod nosem, z którego leciała krew. Ale oprócz tego wyglądał nawet w porządku. Tylko wykastrować, trochę podtuczyć i zadbać o jego sierść i będzie wspaniałym psiakiem.
– Zostaje ze mną.
Brunet kiwnął głową, delikatnie się uśmiechając.
- Nazwałem go roboczo Toronto, w skrócie Toro, nie wiem, czy ci to pasuje…
- Tak, pasuje. Cudownie zareagowałeś.
Po raz pierwszy się do niego szczerze uśmiechnęłam.
Położyłam się obok kotów i zaczęłam je głaskać, aż w końcu Toro zaczął chrapać. Wkrótce poczułam też za sobą obecność Navarro. Na chwilę nerwowo wstrzymałam oddech, by zaraz potem zwyczajnie zasnąć

>Navciu?

901 słów = 3 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)