piątek, 24 sierpnia 2018

Od Navarro - zadanie 1 - Dzierżawa Jumpera

Mogę powiedzieć jedynie tyle, iż wezwanie mnie do gabinetu właścicieli o godzinie niezwykle wczesnej jak na takie wezwania, wzbudziło we mnie lekki niepokój, bo przecież mogło to również zwiastować, że coś przeskrobałem. Stanąłem przed czarnymi, obitymi skórą drzwiami, po czym drżącą ręką zapukałem.
-Proszę wejść. - dotarł do mnie stłumiony głos pani Rose.
Oczywiście pierwsze co zrobiłem, to przywitanie się z kobietą, bo w końcu pierwsze wrażenie (olejmy to, iż jestem tu od ponad 2 tygodni) jest najważniejsze. Dyrektorka wskazała na fotel za biurkiem, na którym posadziłem swoje cztery litery i z uśmiechem przyglądałem się kobiecie.
-Czy coś się stało, iż zostałem tu wezwany?- z uśmiechem na twarzy zapytałem, opierając się plecami na tyle krzesła.
-Wraz z mężem uznaliśmy, iż jesteś już gotowy na dzierżawę któregoś z naszych koni.- kobieta beznamiętnym i chłodnym tonem odparła, stukając długopisem o czerwoną podkładkę do kartek, którą wykorzystywała na apelach. - Czy już wybrałeś? Podejrzewam, że będziesz kierował się również wzrostem, więc proponuję Jumpera, to najwyższy z naszych koni. - Rose szybko skierowała lodowaty wzrok na mnie, pokazując w telefonie zdjęcie kasztanowatego ogiera na pastwisku w jej towarzystwie.
-Czy jest możliwość, bym przejechał się na nim?- nieco ostudzając wesoły ton głosu, znów zadałem pytanie.
-Oczywiście. W takim bądź razie idź proszę do niego. Oczekuję na kolejną osobę. - odparła, odbierając mi swój telefon.- Do widzenia.
Również się pożegnałem, po czym wyszedłem z gabinetu. Nie miałem do czynienia z żadnym z koni do dzierżawy, więc postanowiłem wszystkie je obejrzeć. Długo nie zeszło mi na przejściu się do stajni dla koni do dzierżawy - stajnia była w kolorach szarości, nawet drewniane drzwiczki od boksu pomalowanie były na kolor szary. Bez większego entuzjazmu oglądałem stojące tam wierzchowce - największą uwagę przykuł Dancing, który spokojnie przeżuwał wrzucone do żłobu marchewki. Zdecydowałem się nawet na pogładzenie jego chrapek, lecz czas gonił, a około godziny 13 powinienem pojechać do sklepu, by kupić parę owocków. Na końcu stajni, w boksie opatrzonym numerem dziewiętnastym stał wysoki kasztan, z łbem uniesionym nad moją głowę. Cmoknąłem na ogiera, a ten zniżył łeb, trącając mnie w bark.
-Hej... To co? Może spacerek?- zapytałem, gładząc szyję Jumpera.
Z siodlarni przytaszczyłem stosunkowo lekki osprzęt, w kolorze ciemnej czekolady oraz bialy czaprak i podkładkę. Na wieszaku dyndał swobodnie błękitny kantar z dopiętym czarnym uwiązem, więc chwyciłem owe przedmioty i nadziałem je na pysk kasztana, uprzednio oczywiście wchodząc do boksu. Ogier wykonując parę niezadowolonych ruchów łbem, ruszył za mną, co chwila, przystając przy boksach innych koni. Czarny uwiąz szybko zawiązałem na haku w węzeł bezpieczny, przekładając końcówkę przez pętle. Kiedy koń stał już bezpiecznie, zacząłem czyszczenie od kopyt, gdyż wyglądały jak specjalnie napchane błotem, przez stajennego żartownisia - już nawet nie wspomnę o tym, iż przy okazji ich szczotkowania na rękę poleciał mi kawałek łajna, przez co gwałtownie odskoczyłem, strasząc przy okazji Jumpera. Jakieś 20 minut zajęło mi całkowite wyczyszczenie kasztanowatej bestii oraz odzianie go w siodło. Jeszcze przed założeniem mu ogłowia, zapiąłem czarne ochraniacze na jego nogach, po czym zsunąłem kantar na jego szyję. Wędzidło przyjął bez problemu, jedynie później z zapięciem skośnika było trudniej, gdyż po prostu cały czas mlaskał i otwierał pysk, kiedy przy czyszczeniu nie zauważałem u niego ziewania, jak w tej chwili. W teren postanowiłem na wszelki wypadek wziąć kamizelkę ochronną, więc dopiąłem ją i już w kasku wpakowałem się na ogiera. Póki co stał spokojnie, więc dociągnąłem popręg i wyregulowałem strzemiona, następnie zebrałem wodze i przyłożyłem łydkę. O koniu tym wiedziałem tyle, co kot napłakał, więc dość uważnie obserwowałem jego zachowanie przy dodaniu łydki czy podczas wjechania do lasu. Jumper miał dość energiczny stęp, więc postanowiłem przejść po około pięciu minutach do kłusa, oglądając pobliskie widoczki. Akurat przejeżdżaliśmy obok rzeczki, gdy zza krzaku wybiegł zając. Mały szarak przekicał przed zaciekawionym kasztanem, niestety strasząc ogiera na tyle, by wpędzić go w szaleńczy galop. Kasztan wjechał niemal do rzeki, w ostatnim momencie wykonując szybki wyskok, aczkolwiek nieudany z dwóch powodów - po pierwsze nie wylądował tam, gdzie chciał, po drugie zgubił jeźdźca.
-Cholera jasna Jumper! Wracaj tu natychmiast ciulu!- krzyknąłem, niczym lord, otrzepując się z błota.
Koń zniknął w gęstwinie, nim zdążyłem się obejrzeć. Przekroczyłem rzekę, uważając, by nie poślizgnąć się na błocie - po drugiej stronie ku mojemu zdziwieniu znalazłem parę śladów kopyt, ale moje szczęście i w tym wypadku nie dało o sobie znać - ślad urwał się po zaledwie 10 odbiciach. Szybkim krokiem ruszyłem prosto, gdyż spanikowany koń biegnie przed siebie, a nie szuka miejsca, gdzie by się ukryć. Kilka razy zawołałem konia po imieniu, choć nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, wiedziałem, że kieruję się w dobrą stronę. I tak - kierowałem się w bardzo dobrą stronę. Jumper po kilku minutach ukazał mi się stojący przy drzewie z zaplątanymi wodzami - czyżby to tu poczułem, że ten koń jest idealnym odzwierciedleniem mnie?



789 słów = 3 p. 

20 punktów za zadanie + dzierżawa Jumpera



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)