Siwy wałach, na którym przyszło mi jechać, był niezwykle spokojny i łagodny, wręcz flegmatyczny. Zdecydowanie nie mój typ konia, ale niech już będzie. Przynajmniej może się nie spier*olę przy pierwszej lepszej okazji. Poziom jeździectwa inaczej zaawansowany.
- Ile jest do plaży? - zapytałam Esmeraldę jadącą obok mnie na skarogniadym kucu. Wodze miała dość mocno zebrane, co zapewne oznaczało, że koń często coś odwalał. Skąd ja to znam, w końcu aż do czasu mojego wyjazdu jeździłam takiego popieprzonego wałacha.
- Koło trzech kilometrów. Podejrzewam, że większość drogi to będzie stęp, może też trochę galopu – dziewczyna wzruszyła ramionami, przytrzymując konia, by nie podgryzał gałązek. Z końmi z mojej starej stajni byłoby to cholernie trudne. Popieprzone szkapy.
Hollywood wlekł się leniwym stępem, więc musiałam go co jakiś czas motywować batem, by nie stanął w miejscu. Przez to, że siwek był tak powolny, jechałam na końcu, co nawet mi pasowało, bo dzięki temu uniknęłam dziwnych spojrzeń innych osób. Aspołeczność moi drodzy, aspołeczność. Jednakże wydaje mi się, że uczniów raczej gówno obchodzi moja osoba. No, ale w sumie, nie mi oceniać.
Do plaży dojechaliśmy dość wesołym galopem, kilka osób od razu wleciało galopem do wody, ale ja uznałam, że przez chwilę pokłusuję po plaży. Nie miałam na razie ochoty wchodzić do morza, tym bardziej że… nie bardzo umiałam pływać. Więc gdybym przypadkiem zleciała, to byłby mój pieprzony koniec. Nawet jeśli bym spadła zaraz przy brzegu.
Kłus Holliego był miękki, jak to przystało na konia ujeżdżenioweg, i bardzo wyważony. To zdecydowanie jeden z większych atutów wałacha. Rozkłusowałam go odrobinę po czym, już stępem, ruszyłam do wody. Siwek pochylił łeb, obwąchując wodę, na co prychnęłam cichym śmiechem. Gdy Hollywood ogarnął, czym jest ciecz przed nim, ochoczo do niej wszedł. I od razu lekko uniósł przednie nogi do góry. No wspięcie się to to nie było.
- Winter, chodź do nas! – usłyszałam od strony Esmy. Spojrzałam w jej kierunku i z niezadowoleniem zauważyłam, że po pierwsze, jest na głębszej wodzie, a po drugie koło niej stała grupka innych jeźdźców. Wyjść na idiotkę i ją zignorować czy może wyjść do ludzi. Hm, ciężki wybór.
Chwilę się wahałam, rozważając obydwie opcje. Ostatecznie uznałam, że może lepiej będzie zapoznać się z innymi ludzmi. Oj będzie ciężko.
- Em, cześć? – przywitałam się nieco niepewnie. Trójka jeźdźców, czyli nie aż tak tragicznie dużo, popatrzyło na mnie raczej… przyjaznie. Dwie z trzech dziewczyn kojarzyłam, bo w końcu mieszkałyśmy razem w jednym pokoju, ale dalej nie pamiętałam ich imion. Za to tej ostatniej kompletnie nie znałam.
- Dziewczyny, to jest Winter. Winter, poznaj Helen, Naomi i Alyss – przedstawiła nas Esmeralda. Kiwnęłam delikatnie głową, zabijając gza siedzącego na szyi Holliego, przez co lekko go spłoszyłam. Podbił zadem, machając łbem jak powalony.
- Winter to chyba nie jest jakoś popularne imię – Helen delikatnie się do mnie uśmiechnęła. Odwzajemniłam gest może nieco nerwowo, bo jednak umówmy się, takie rozmowy nigdy nie były dla mnie komfortowe.
- Nie wiem, na pewno nie jest typowe – odparłam, wzdrygając się, kiedy ryba dotknęła mojej nogi. Bryy, mogłam jednak nie wchodzić do tej wody. No, ale cóż Weters, sama chciałaś. – Z resztą, to pewnie nawiązanie do tego, że urodziłam się w grudniu.
Dziewczyny zaproponowały próbę zagalopowania na dość głębokiej wodzie, co jakby nie patrzeć, było nawet niezłym pomysłem. Tym bardziej że w mojej starej stajni mieliśmy dostęp tylko do płytkiego jeziorka. Które przy okazji było dość mocno zasyfione.
Zagalopowanie na wałachu nie było trudne, wręcz przeciwnie. Wystarczyło lekkie przyłożenie łydek i koń pięknie ruszał.
Szkoda tylko, że od razu jak zagalopowałam, Paradoks postanowił się zbuntować. A mianowicie Holly zarąbał porządnego kopniaka od cholernego hucułka. A co zrobiła mądra Weters? Zleciała oczywiście. Na szczęście woda nie była w tamtym miejscu zbyt głęboka, więc od razu złapałam grunt, wypluwając wodę, którą zachłysnęłam się podczas upadku.
- Kur*a, Paradoks! – warknęła Esmeralda, która, jak się okazało, również sper*oliła się z konia. – Hollywood! Wracajcie tu idioci!
I właśnie wtedy coś zrozumiałam. Konie nam uciekły. Musimy je łapać. I kur*a pewnie dostaniemy szlaban. Zajebiście.
***
Od razu po wejściu do pokoju poleciałam pod prysznic, bo oprócz tego, że byłam mokra, to w dodatku miałam glony we włosach i całe nogi w mule. Świetnie.
Szybko się ogarnęłam i wróciłam do Esmeraldy, która weszła do łazienki zaraz po mnie. Obrzuciłam wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu Novis, którą miałam zamiar wziąć na naszą karę. Czyli czyszczenie pierdo*onego sprzętu. Ale to dopiero o dwudziestej, a była dwunasta. Tak, tak długo zajęło nam łapanie koni, powrót i jeszcze opieprz od dyrektorki. Zarąbiście.
Postanowiłam, że w naszej małej kuchni spróbuję zrobić sobie i Esmeraldzie jakiś obiad czy coś. Dlatego odpaliłam swojego laptopa i zaczęłam szukać jakiś prostych przepisów. W końcu postawiłam na makaron ryżowy z fasolą, imbirem i tofu. Nie wyglądało to na zbyt ciężkie do przygotowania, więc zabrałam się za to od razu. Esmeralda, kiedy tylko wyszła z łazienki, postanowiła mi pomóc i wspólnymi siłami przygotowałyśmy, nieco spalone, danie.
- Novis, idz – mruknęłam, kiedy kotka wskoczyła obok mnie na łóżko. Odepchnęłam ją delikatnie od talerza, a ta mrucząc jak traktor, czyli tak jak zawsze, poszła z nadzieją do Esmeraldy. Dlatego jak tylko skończyłam jeść, ruszyłam do miski kotki, by nałożyć jej jedzonko. Kotka momentalnie i w podskokach podbiegła do miski. Wyjęłam spod łóżka torbę z rzeczami w większości czarnej i wyjęłam z niej sledy Novis i smycz automatyczną. Zazwyczaj chodziła w starych guardach, ale w obawie przed jej zapędami do koni, wolałam sledy.
***
Praktycznie cały czas aż do dwudziestej poświęciłyśmy na nic nierobienie.
Punkt dwudziesta znalazłyśmy się w stajni, gdzie stajenni powiedzieli nam, że mamy umyć i wypastować cały sprzęt. Oho, trochę nam to zajmie.
- Zarąbiście, o niczym innym nie marzyłam – mruknęłam, rozciągając całą smycz Novis i przewiązałam ją przez oparcie krzesła. Rozłożyłam jej niewielki kocyk i dałam parę zabawek. Wzięłam pierwszą z brzegu tranzelkę i zaczęłam ją rozkładać. Pracowałyśmy w milczeniu, aż do czasu kiedy usłyszałyśmy chrzęst zamka.
- Cholera, zamknęli nas – warknęła Esmeralda, naciskając na klamkę. Uderzyła ręką w drzwi, ale gdy te nie ustąpiły nagle, coś zrozumiałyśmy.
Nie wyjdziemy do rana.
1003 słowa = 6 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)