poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Od Winter C.D Navarro

Świetnie. Navarro popieścił mnie wodą, gdzie dopiero co się przebrałam. Super.
- Ja*pierdole, zimna! - pisnęłam, odsuwając się na bok. Niestety, ale moje pojebane szczęście postanowiło dać mi z liścia. Poślizgnęłam się na mydle, wpadając prosto w ramiona chłopaka.
Mhm, dziękować mojej ciapowatości.
- Wybierasz się gdzieś? - zaśmiał się Nav, odstawiając mnie do pionu. Uśmiechnęłam się delikatnie, odsuwając rękę od jego torsu. O kurwa. Uśmiechnęłam się do niego. Przecież ja zazwyczaj się nie uśmiechałam.
- Masz piękny uśmiech - powiedział chłopak, cofając się ode mnie.
Podniosłam cholerne mydło, odkładając je na półkę.
- Wiesz co? - odezwałam się po kilku minutach ciszy. Nav podniósł pytająco brwi. - Nawet cię lubię.
Lekki uśmiech chłopaka powiększył się, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że chyba mu zależało.
Na mnie do cholery.
Pani Ross poprosiła nas o wachtę wieczorną, na którą zgodziliśmy się z entuzjazmem.
- Masz rodzeństwo? - zapytał nagle Navarro. Spojrzałam na niego znad miarki paszy.
- Mam. Brata. Jest sześć lat młodszy - odparłam, wzruszając ramionami. - Nie za dobrze się dogadujemy. Za duża różnica wieku.
Ale ściemniasz Weters.
- A rodzice? - z jego ust padło kolejne pytanie. Rzuciłam mu szybkie spojrzenie. - Przepraszam, że tak pytam, ale...
- Spoko - przerwałam mu gwałtownie. - Mam tylko matkę, ojca nigdy nie poznałam. Zostawił nas.
Z psychiczną matką, ale to tylko małe niedomówienie.
- No to mamy ze sobą coś wspólnego. Co prawda mnie ojciec nie zostawił, ale... nie był zbyt dobrym człowiekiem. Siedzi.
Na chwilę mnie zatkało. Jakoś tak sobie zawsze wyobrażałam, że brunet ma idealną rodzinę, która go kocha. A tu taka niespodzianka.
- Telefon ci brzęczy - chłopak podał mi starego grata. Na wyświetlaczu pojawiło się imię mojego brata. Automatycznie spanikowałam. Jak Charlie do mnie dzwonił, to oznaczało, że nie działo się dobrze.
- Halo? - powiedziałam do słuchawki, zastanawiając się co mogło się stać.
- Winter Weters? Dzwoni doktor Coor. Pańska matka trafiła do szpitala, podejrzewamy krwawienie do mózgu. Jest może pani w stanie przyjechać? - słysząc płynny hiszpański, natychmiast przypomniałam sobie o ojczystym języku.
- Ale... jestem w Chorwacji. Jak to się stało, czemu ona...? - język plątał mi się jak cholera. Posługiwanie się czterema językami level ekspert.
- Jeszcze nie wiadomo. Pańską matkę znalazł pani brat. Od niego dowiedzieliśmy się, by dzwonić do pani.
No tak. W końcu byłam najtrzeźwiej myślącą osobą w całej rodzinie.
- No dobrze. Da mi pan znać, jak będzie już coś wiadomo?
- Oczywiście.
Po tych słowach rozłączyłam się i aż musiałam usiąść. Żeby nie było, kochałam mamę. Fakt, była uciążliwa, ale wciąż była moją matką.
Odgarnęłam włosy z twarzy, zakładając krótkie kosmyki za ucho. Z tego, co się orientowałam, krwawienie do mózgu mogło zwiastować śpiączkę.
- W porządku? Nie brzmiałaś szczególnie ciekawie - poczułam ciepłą rękę chłopaka na swojej.
- Moja matka... trafiła do szpitala. Pewnie nic jej nie będzie, ale trochę mnie to zdziwiło - odparłam powoli. Podniosłam wzrok na zielone tęczówki Navarro i zobaczyłam w nich coś pomiędzy troską, a współczuciem. Dało mi to swego rodzaju poczucie, że rzeczywiście kogoś przy sobie mam. Już nawet nieważne było to, ile go znałam. Po prostu... nawiązała się między nami nić zaufania.
- Coś poważnego? - w jego głosie wyczułam autentyczną troskę.
- Nie znam się na medycynie. Ale chyba tak - głos mi się delikatnie załamał. Nie rozklej się do cholery.
- Chodź - mruknął, obejmując mnie ramionami. Oparłam czoło o jego ramię, zaciskając palce na materiale jego koszulki. Cholera. On naprawdę ładnie pachniał. I miał przyjemnie ciepłe dłonie. Nie wiem jakiego żelu pod prysznic używał, ale obłędnie pachniał piernikiem.
- Kocham zapach piernika - wymamrotałam, już w zasadzie nie zastanawiając się, co mówię.
Navarro zaśmiał się krótko, dłonią przeczesując moje włosy. Pamiętam, że kiedyś ojciec mi tak robił. To było bardzo stare wspomnienie, nawet nie wiem, czy prawdziwe. Ale to nie zmienia faktu, że to mnie odprężało.
- Serio - mruknęłam. Nav ponownie się zaśmiał. - Co się śmiejesz. Taka prawda.
Poczułam przelotny dotyk jego warg na szyi. Zadrżałam delikatnie. Takie gesty nie były dla mnie normalne w żadnym stopniu. A jednak się nie broniłam.
- Nie wątpię - odparł brunet, kiedy w końcu się od niego oderwałam. Nie miałam na to kompletnie ochoty. - Wracajmy do pracy. Potem pogadamy.
Zgodziłam się z nim, bo w końcu mieliśmy całą stajnię do nakarmienia.
*
Jak się okazało, Navarro postanowił zaciągnąć mnie do swojego pokoju. Dlatego wzięłam ze sobą psa oraz Novis i ruszyłam do jaskini smoka.
A nie. Pokoju chłopaka.
- Ty... umiesz gotować - stwierdziłam, widząc, jak wykłada składniki na kuchenny blat. Była to dla mnie swego rodzaju nowość.
- Takie hobby. Pomożesz mi? - zapytał, choć znał odpowiedź.
Podczas procesu przygotowywania nam posiłku, zdążyłam dość mocno się uwalić. Głównie jajkiem, którego od cholery nie potrafiłam wbić. Z pomocą dopiero przyszedł mi Nav.
- Szakszuka. Dobrze to czytam? - zmarszczyłam brwi, próbując przeczytać nazwę naszego dania. - Gorzej nie mogli tego nazwać.
Navarro delikatnie się uśmiechnął.
- Cóż. Parzone pomidory - odparł chłopak, podając mi moją porcję.
- Też można - na moje usta wpełzł ledwo widoczny uśmiech. - Pytanie trochę z dupy, ale... śpiewasz może?
- Nie ciągnęło mnie nigdy do śpiewania. A ty, śpiewasz?
Chwilę wahałam się z odpowiedzią. Niby od dwunastu lat grałam na fortepianie i skrzypcach, moja rodzina zachwycała się moim głosem, ale od kilku lat tego nie robiłam.
- Nie. Już nie - odparłam, zajmując się jedzeniem, czując na sobie spojrzenie bruneta. Ten facet był chyba stalkerem. Tylko mam nadzieję, że nie takim, który prześladował mnie przez gimnazjum.
To nie skończyło się zbyt dobrze.
Po skończonym posiłku chłopak zaproponował grę w Uno. Wszystko spoko tylko, że go ograłam. Dziesięć do zera.
- Cholera, Zimka. Jak? - prychnął niby wkurzony, kiedy położyłam ostatnią kartę.
- Tak oto kończą się godziny spędzone z babcią, mój drogi - powiedziałam zadowolona z siebie.
- Nie wnikam w tajniki twojego sukcesu - zaśmiał się, pochylając się do mnie nad stolikiem. Przełknęłam ślinę, wiedząc co się zaraz stanie. W pierwszej chwili, kiedy jego usta dotknęły moich, chciałam uciekać. W drugiej, po prostu postanowiłam dać się ponieść.
Objęłam jego kark dłońmi, przysuwając się jeszcze bliżej. Ja naprawdę wariowałam. Nie miałam ochoty tego kończyć, ale dźwięk dzwonka telefonu skutecznie oderwał mnie od zielonookiego.
Z paniką rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając komórki, która jak się okazało, leżała za mną na kanapie. Złapałam ją i natychmiast odebrałam nawet, nie patrząc kto dzwoni.
- Hola Winter! - takie przywitanie miała tylko jedna osoba. Ciotka Dona. Mam prze*ebane.
- Cześć ciociu - wydusiłam, odsuwając się lekko od Navarro. Chłopak miał chyba jednak nieco inną koncepcję mojego położenia względem niego, więc z powrotem znalazłam się bardzo blisko jego torsu.
- Odwiedzamy cię kochanie! Dora i Sara chcą się z tobą zobaczyć. No i zabieramy twojego brata na czas, który twoja mama spędzi w szpitalu - wytrajkotała ciotka. No tak. Mama. Zoperowali ją i teraz musiała zostać dwa tygodnie na obserwacji. Tyle dobrego, że nie wpadła w śpiączkę.
- Ale kiedy ciociu? - zapytałam ostrożnie.
- Jutro najlepiej - odparła wesołym tonem. - Niestety muszę już kończyć kochanie. Do zobaczenia!
Nie zdążyłam się nawet pożegnać, kiedy się rozłączyła. Ale jedno wiedziałam.
- Mamy przewalone - mruknęłam do Nava.

1194 słowa = 6 pkt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)