piątek, 6 grudnia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

Nieco już sfrustrowana wypuściłam przeciągle powietrze, gdy tylko ujrzałam na wyświetlaczu swojego telefonu zbliżającą się godzinę. Jak zwykle poczucie czasu nie okazało się moją najmocniejszą stroną i zamierzałam stwarzać samej sobie pozory choćby możliwości, że mogłabym się nie spóźnić. W głębi duszy wiedziałam jednak, że nie będzie to zbyt łatwe - piętnaście minut na przebranie się, poprawienie makijażu i zbiegnięcie do stajni nie było zadowalającym czasem. Nie wspominając nawet o tym, że łudziłam się, że tym razem zdążę pokroić jabłka na mniejsze kawałki i nie zapomnę o słuchawkach. W tak trudnych warunkach, gdy ograniczał mnie czas, pamiętanie o zabraniu kluczyka do szafki było już sporym osiągnięciem.
Pospieszając się cały czas, zdążyłam dosłownie wskoczyć w robocze, granatowe bryczesy, znaleźć w głębi szafy czarny sweterek i zbyt szybkimi ruchami przeczesać swoje przydługie włosy. Sztyblety wiązałam podczas dopijania ananasowej herbaty, a wychodząc z łazienki, niemalże zapomniałam o zabraniu z niej telefonu. Istniała jednak czynność, której zawsze przykładałam należytą uwagę - całkowicie skupiona nachylałam się do lusterka, by perfekcyjnie rozprowadzić pomadkę po swoich wargach. Uwielbiałam jej mleczno-czekoladowy odcień, kontrastujący z moją bladą skórą.
Ostatecznie w stajni zjawiłam się siedem minut po założonym wcześniej czasie. Nie było najgorzej - musiałam się co prawda pospieszyć nieco bardziej niż zwykle, ale w ostatnich dniach opracowałam sposób, który pozwolił mi szybciej oporządzać brudne wierzchowce. Zrzedła mi jednak mina, gdy na rozpisce zobaczyłam, że nie ma trenującej mnie instruktorki. Oznaczało to, że nietylko miałam trening z kimś innym, ale także przydzielono mi innego konia, niż się spodziewałam.
Trzykrotnie analizowałam wywieszoną na drzwiach stajni kartkę, widząc Paris wpisaną tuż obok mojego nazwiska. Jakby mało było, że chwilowo przydzielono mnie do grupy ze Stylesem, to jeszcze otrzymałam konia, na którym on ostatnio zwykł trenować. On sam został przypisany do Szafira, którego boks na całe szczęście mieścił się nieco dalej. Zagryzając wargę, wydobyłam z kieszeni swojej kamizelki splątane słuchawki i prędko podpięłam je do telefonu. Ledwo gdy tylko znalazłam odpowiednią piosenkę, odszukałam wolnego uwiązu i niepocieszona ruszyłam w kierunku pastwisk. Osiadła na nich delikatna, mleczna mgła, skutecznie utrudniająca mi odszukanie właściwego grzbietu.
- Znowu spóźniona?
Słysząc tę charakterystyczną nutkę kpiny, już doskonale wiedziałam, z kim przyszło mi rozmawiać. Mimowolnie kąciki moich ust uniosły się ku górze, a całe ciało obróciło się w kierunku wejścia do stajni. Mężczyzna, podpierając się nogą na taczkach, posyłał mi wyzywające spojrzenie. Pozwalał sobie na takie zuchwałe ruchy, odkąd to nasz kontakt uległ polepszeniu. Po zerwaniu jakichkolwiek relacji z Harrym, którego częściej przywoływałam po nazwisku, zrezygnowałam ze spotkań towarzyskich i zaszyłam się w swoim nowym pokoju. Victor jednak był nieugięty i znalazł sposób, by wyciągnąć mnie do ludzi i powoli pomagać mi w zapomnieniu tego, co łączyło mnie z szatynem.
- Ale przynajmniej wyspana. - Uśmiechając się, wyłączyłam wciąż grającą w słuchawkach muzykę. Nie zdążyłam nawet dotrzeć do swojego ulubionego wykonawcy.
- Niech zgadnę, w nocy nadrabiałaś seriale? - Prychnął cichym śmiechem, z niedowierzaniem potrząsając swoją głową. Przytaknęłam, gestem dłoni zachęcając go do tego, by poszedł ze mną w stronę pastwisk.
- I wkuwałam anatomię co dwa odcinki - Sprostowałam, bawiąc się uwiązem między palcami. - Na ostatniej teorii byłam w mieście i jakoś tak wyszło, że...
- Kazała ci zdać z ostatnich dwóch miesięcy. - Dokończył wyraźnie rozbawiony. Widocznie był świadomy, do czego mogłam zmierzać.
Szybko dotarliśmy na odpowiednie pastwisko. Jak na złość konie chodziły po jego najdalszej części, łapiąc się za kantary i ganiając po całej długości. Dziękowałam osobie, która pomyślała o tym, by założyć Paris derkę. Co prawda temperatury zaczęły wzrastać, ale przynajmniej czyszczenie będzie trwało dużo krócej.
Na szczęście Victor wyręczył mnie, zanim nawet zdążyłam go o to poprosić. Zdołał przyprowadzić klacz bez najmniejszego problemu, częstując ją po drodze marchewką, którą widocznie musiał skryć wcześniej w jednej z kieszeni.
- Wiesz, z kim jeździsz, prawda? - Spoważniał odrobinę, posyłając mi nieco dłuższe spojrzenie. Poruszanie ze mną tematu Stylesa wciąż bywało ryzykowne. Nie kontynuował go jednak kiedy lekko przytaknęłam, prowadząc Paris do wyjścia.
- Zaczynacie pół godziny później, więc jeszcze masz trochę czasu. - Dodał po chwili. Poklepał jeszcze klacz po łopatce i odszedł, żegnając się ze mną krótkim, przyjacielskim pocałunkiem w policzek. Uspokoił mnie nieco tą informacją, dzięki czemu przestałam się stresować, gdy przekraczałam z Paris próg stajni.
Sam proces przygotowywania przebiegł całkiem sprawnie. Czyszczenie klaczy sprawiało wręcz przyjemność, a jej charakter niemalże zachęcał do przedłużania każdej czynności, byleby nacieszyć się jej obecnością. Zyskała moją sympatię na tyle, że postanowiłam oddać jej połowę swojego jabłka, które niebywale chętnie przyjęła. Gorzej było z procesem siodłania, gdzie wierzchowiec wcale mi nie pomagał. Miałam wręcz wrażenie, że kpi z mojego wzrostu, wyciągając do góry swą długą szyję. Nerwowe kręcenie się po boksie przy podpinaniu popręgu też niczego nie ułatwiało. Miałyśmy jednak na tyle dużo czasu, by móc podejść do wszystkiego ze spokojem, nie przejmując się nadchodzącym treningiem. Na którym, swoją drogą, pojawiłyśmy się lepiej przygotowane niż sądziłam. Zdołałam nawet odnaleźć idealnie pasujący czaprak do moich bryczesów i kamizelki, a ja sama dość dobrze wyglądałam na klaczy, co kontrolowałam przy każdym przejeździe obok luster.
Nie mogło jednak być zbyt pięknie. Gdy stępowałyśmy wzdłuż długiej ściany, na hali pojawił się Styles w towarzystwie swojego wierzchowca. Starałam się nie patrzeć, gdy poprawiał swoje strzemiona i z pełną gracją siadał w siodle. Za każdym razem, gdy tylko go widziałam, wszystko do mnie wracało. Czasami wręcz musiałam przypominać sobie, że już nie jesteśmy razem i nie mogę tak po prostu go pocałować czy zamienić choćby słowa. Wszystko między nami runęło, a ja sama nie wyobrażałam sobie, że mogłoby to wrócić do dawnego porządku. Zaczęłam już przyzwyczajać się do rzeczywistości bez niego i układać swoje życie - za dwa miesiące miałam wrócić do Francji na egzaminy, by na jesień pójść na studia. Jeszcze nie wiedziałam, czy wrócę do domu, czy też zostanę w Akademii, co wstrzymywało mnie przed decyzją o kupnie własnego konia. Zresztą, nie czułam się jeszcze na tyle kompetentna i w pełni wystarczało mi, że mogłam czasami doglądać konia Victora.
Na treningu starałam się skupiać na sobie i Paris. Klacz chyba jednak wyczuwała moje spięcie, ale usilnie wpajałam sobie optymistyczne myślenie i próbowałam wykonywać polecenia instruktora tak dobrze, jak tylko mogłam. W pewnym momencie miałam ochotę jednak ochotę zsiąść na ziemię i zacząć płakać, nie mogąc znieść obecnej sytuacji i swojego niepowodzenia na treningu. Kiedy klacz po raz drugi wyłamywała na połowie przeszkód na parkurze, zjechałyśmy na ubocze, żebym mogła ochłonąć i zebrać myśli. Obserwując, jak jakaś blondynka, którą widywałam jedynie przelotnie, z gracją pokonywała kolejną już przeszkodę, poczułam narastającą wolę rywalizacji i potrzebę pokazania się z jak najlepszej strony. Miałam w końcu wspaniałego konia, tysiące godzin przesiedzianych w siodle i dobrą motywację. Na każdej możliwej płaszczyźnie życia starałam się pokazać Stylesowi, jak świetnie sobie bez niego radzę.

- Pomożesz przy karmieniu, dobrze? - Instruktor pojawił się w wejściu do boksu Paris zupełnie niespodziewanie, wyraźnie się gdzieś spiesząc. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, jak mężczyzna odszedł, pozostawiając mnie z poczuciem obowiązku. Nie do końca mi odpowiadała ta sytuacja, ale posłusznie poczekałam w stajni do odpowiedniego momentu zaraz po tym, jak rozsiodłałam klacz po jeździe. Odłożywszy jej sprzęt na miejsce, ruszyłam do najbliższego czajnika mieszczącego się w pomieszczeniu obok. Zawsze, gdy potrzebowałam zapalić, sięgałam po herbatę, w związku z czym miałam jej spory zapas.
- Też zostajesz? - Usłyszałam za plecami damski głos, który wydawalo mi się, że musiałam już gdzieś wcześniej usłyszeć. Spojrzałam jednak na dziewczynę dopiero wtedy, gdy odnalazłam w jednej z szafek torebkę owocowej herbaty.
- Tak - Odpowiedziałam może nieco zbyt oschle, jak zwykle traktując nieznajomych z rezerwą. Brunetka musiała być jedną z tych, które niedawno przyjechały do Akademii. Wydawało mi się, że rozmawiałyśmy już wcześniej, ale nie kłopotałam się na tyle, by zapamiętać jej imię. - Ktoś jeszcze? - Dodałam bardziej po to, by zabrzmieć ciepło.
- Nie wiem jak się nazywa, chyba Harry? - Zastanowiła się chwilę, widocznie nie zauważając, że zrzedła mi mina. Szybko zreflektowałam się, narzucając sobie fałszywy uśmiech.
- Świetnie. W trójkę pójdzie nam szybciej. - Mruknęłam, zalewając kubek wodą. Odwróciłam się do towarzyszki plecami, by uciąć rozmowę i zająć się zaparzaniem herbaty. Chociaż czułam, że sytuacja była na tyle wyjątkowa, że mogłam sobie pozwolić na awaryjnego papierosa. Obawiałam się, że będę zmuszona do rozmowy z szatynem, czego tak bardzo nie chciałam.
Poczułam się jednak odrobinę pewniej, kiedy Harry pojawił się w pomieszczeniu akurat w momencie, gdy Victor przytulał mnie w szczelnym uścisku. Wiedział, że nie jestem gotowa na żaden związek, ale pokazywanie Stylesowi, że sobie radzę pomagało mi minimalnie ruszyć do przodu.

Hazzunia?
1370 słów = chyba 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)