poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Aidena C.D Caroline

Skąpana w świetle księżyca Caroline, wyglądała jeszcze bardziej pięknie niż zazwyczaj. Jej tęczówki delikatnie pobłyskiwały, grając za te niebezpieczne płomyki w oczach kobiety, która obracała się w wodzie i śpiewała ze swoimi towarzyszami zimnej kąpieli. Była niesamowita, a jej uśmiech był po prostu czymś, co spokojnie mogłoby stać się sensem mojego życia, jak i życia Victora, który zniknął z krzesełka obok. Dopijając kolejny kieliszek czystej wódki, dopiero wtedy poczułem, jak bardzo alkohol buzuje w moim organizmie. Posyłając kolejne spojrzenie na dziewczynę, spotkałem się z przyzywającym mnie gestem, więc nie dając ulec namowom, szybko pozbyłem się wierzchniej odzieży, pozostając w samych bokserkach. Lodowata woda wywołała u mnie drżenie, gęsia skórka szybko wystąpiła na moją skórę i wywołała lekkie drżenie mojej szczęki. Nieustępliwie jednak parłem do przodu, próbując przyzwyczaić ciało do niskiej temperatury. Z niemałym zdziwieniem uświadomiłem sobie, na jak dużej głębokości znajduje się towarzystwo morsów. Zaskoczony umiejętnością pływania tych wszystkich pijanych ludzi z lekką dozą obaw, dopłynąłem do nich, dostępując do Caroline, która z lekkością unosiła się na wodzie. Moje dłonie odruchowo spoczęły na jej talii, która idealnie wpasowała się w mój pamiętliwy dotyk. Chłodne ciało, było doskonale skrojone, niesamowite proporcje były czymś, co skradły od razu moje serce i rozum. Zaskoczony brakiem reakcji dziewczyny, uśmiechnąłem się jakby sam do siebie i dołączyłem do śpiewów, które prędzej uchodziłyby za jakieś okrzyki wojenne wikingów. My nie śpiewaliśmy, po prostu próbowaliśmy siebie przekrzyczeć, by to własny głos rozbrzmiewał jak najmocniej, najbardziej dobitnie spośród wszystkich. Dominował jakiś krępy szatyn, któremu z wysiłku wystąpiły rumieńce, nawet przy takich warunkach pogodowych, które lekko mówiąc nie nadawały się na dzienne, a co dopiero nocne pływanie. Okoliczności do całkowitego zażegnania toporu wojennego między mną, a Caroline, były tak sprzyjające, że gdyby nie fakt otaczających nas ludzi, z prędkością światła rzuciłbym się na jej szyję, by móc usłać ją milionem pocałunków, jak to miałem w zwyczaju. By znowu zaznać miękkości skóry, która znajdowała się na mostku szatynki, który tak bardzo zwykłem uwielbiać, ba, nadal go uwielbiałem. Koronkowa bielizna nie powstrzymywała żadnych moich zamiarów, a wręcz zachęcała do ich wykonania. Z coraz to bardziej narastającą siłą, zaciskałem dłonie na bokach dziewczyny, spotykając się raczej z aprobatą do moich działań. Lekko oplotła moją szyję, splatając smukłe palce wokół niej, by całkowicie przylec do mojego ciała i pobudzać jeszcze bardziej wszystkie moje zmysły, które i tak były już na granicy swoich możliwości. Nie wiedząc, jakie zamiary mną kierowały, objąłem dziewczynę pod nogami by móc unosić ją na swoich dłoniach i zacząłem koślawo płynąc do brzegu, bliżej niego już iść i z uśmiechem na ustach wpatrywać się w oczy zaczarowanej Caroline, która przyciskała swój policzek do mojej klatki piersiowej. Kierując się do małego budyneczku, który stał akurat wolny, coraz bardziej narastała we mnie ochota zdarcia pozostałego ubioru z ciała brązowookiej. Ociekając wodą wpadliśmy do pomieszczenia, by tam od razu przywrzeć do swoich ust. Miękkość warg, która była niezapomniana, znowu spotkała się z moim uczuciem przyjemności i pożądania. Była niesamowita w każdym swoim ruchu, oparta na zagłówku kanapy próbowała nieudolnie dominować, na co ja szybkimi gestami odpowiadałem i coraz bardziej uniemożliwiałem jej jakiekolwiek prawo do głosu w tym co właśnie się działo. Szyby w małym pokoiku zaczęły parować, a nieustająca namiętność wzrastać i wzrastać, jakby nie znajdując żadnych ograniczeń w swojej potędze. Dopiero wtedy dotarło do nas co właściwie robimy, co tak naprawdę robię ja z pijaną do granic możliwości dziewczyną. Sam nie byłem lepszy, bo co chwilę musiałem walczyć o gubioną równowagę. Odstąpiliśmy od siebie jak poparzeni, lustrując się niczym wykrywacze metalu. Dotarło to mnie, jak okropnie się zachowałem, wykorzystując moment słabości kobiety. Caroline miała lekko rozchylone usta, próbując chyba dociec do tego, co my tak naprawdę zrobiliśmy, co ja tak naprawdę jej zrobiłem, jak bardzo znowu skrzywdziłem. Posłała mi pełne rozgoryczenia spojrzenie i wybiegła z budynku, łkając pod nosem. Nie miałem siły, by walczyć z wiatrakami, by znów próbować głupiego wytłumaczenia, które teraz nie miało szans zaistnienia.
- Kurwa. - mruknąłem, siadając na skórzanej kanapie, która nosiła na sobie jeszcze ślady naszych mokrych ciał. Załamany, schowałem swoją twarz w dłoniach, próbując wyjaśnić samemu sobie co strzeliło mi do tego głupiego łba. Z wściekłości na samego siebie zacisnąłem pięści i podrywając się z miejsca uderzyłem w najbliższą ścianę, by choć spróbować wyładowania emocji. Niestety żal i smutek wziął górę, więc skonany i pijany ułożyłem głowę na kanapie, odpływając w krainę snów, próbowałem jeszcze raz ułożyć swoje przeprosiny.

Paląc kolejnego już papierosa, przeklinałem siebie w myślach, za to, że poszedłem na tą plażową imprezę. Obarczałem winą już każdego, organizatora, uczestników, Victora, a dopiero na samym końcu siebie, który był tutaj jedynym winowajcą. Dłonie nie przestawały się trząść, nadal wilgotne włosy sprężyście odbijały się z każdym moim krokiem. Miarowy oddech wydawał się być jedyną spokojną rzeczą, którą zachowałem. Na widok budynku stajni miałem ochotę prędzej zapaść się pod ziemię, aniżeli do niej wejść. Czułem się jak winowajca z krwią na rękach, modląc się w duchu, by nie trafić na szatynkę, która teraz prędzej zaczęłaby latać, aniżeli porozmawiać ze mną. Początkowo wszystko szło dobrze, kilka napotkanych przeze mnie osób przywitało się i posyłało lekkie uśmiechy. Zaczerwienione, podkrążone oczy wskazywały na takiego samego kaca, który również w mojej głowie urządzał sobie wybitnie dobrą imprezę. Ciche parsknięcia wszystkich koni działały na mnie kojąco, rumaki emanowały spokojem, gdy z cierpliwością przeżuwały kolejne kęsy zielonego siana, którego zapach pięknie roznosił się po wybitnie wielkim budynku. Nie spodziewałem się kruczoczarnego Victora, który bezgłośnie przywitał się ze mną zbiciem piątek, przysyłając mi ciepłe spojrzenie. Zaskoczony takim przywitaniem brnąłem do siodlarni, zastanawiając się w duchu, czemu Caroline nie poinformowała go o moim tak naprawdę bestialskim zachowaniu. Wszystko szłoby wręcz idealnie, póki nie wpadła na mnie mała postać, postać, która była doskonale mi znana. Caroline poderwała wzrok do góry, wlepiając go w moje oczy, które uciekały, próbując znaleźć inny punkt zawieszenia. Nabrałem większej dawki powietrza i złapałem dłoń dziewczyny, zaciągając ją do pustej siodlarni pachnącej świeżo napastowaną skórą. Nie potrafiłem zebrać w sobie wystarczającej ilości odwagi, by zacząć swoje przeprosiny.
- Chcesz mi coś powiedzieć, czy znów skorzystać z okazji tego, że jestem pod wpływem alkoholu? Bo muszę Cię zmartwić, dzisiaj jeszcze nic nie wypiłam. - warknęła, odgarniając swoje włosy.
- Chcę Cię po prostu przeprosić. W żadnym wypadku nie chciałem zrobić Ci krzywdy, po prostu zatraciłem się w chwili. Sam byłem okropnie pijany, więc nie panowałem nad swoimi działaniami. Chciałem cofnąć się do czasów, gdy miałem Cię na wyciągnięcie ręki, a swoimi zachowaniami oddalam to coraz bardziej ze swojego zasięgu. Tak bardzo przepraszam, naprawdę nie chciałem.

Caroline?
1068 słów = 6 puntków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)