poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

Adekwatne zareagowanie na przeprosiny mężczyzny sprawiło mi niemałe trudności. Nie do końca wiedziałam, jak powinnam była się zachować, by wszystko potoczyło się w odpowiednim kierunku, bo niespodziewana konfrontacja z szatynem niekoniecznie była mi na rękę. Próbowałam wyprzeć ze świadomości ostatnie łączące nas wydarzenie i potraktować go z rezerwą, ale widok Harry’ego był jak zimny prysznic, rujnujący wszelkie moje wcześniejsze założenia. Nie wykazałam co prawda choćby cienia sprzeciwu, gdy odciągnął mnie do niezajmowanej przez nikogo siodlarni, jednak zaburzyło to moje opanowanie, a same przeprosiny nie wywarły na mnie większego wrażenia. Słuchaniu jego słów z całą pewnością nie towarzyszyły pozytywne emocje czy nawet nikła chęć pojednania. Z trudnością przychodziło mi założenie, że wyznanie mogło być autentyczne.
- Potrzebuję czasu. – Spokojnym, wyciszonym tonem odezwałam się w końcu, nie patrząc jednakże w kierunku swojego rozmówcy. – Wszystko potoczyło się tak absurdalnie szybko i…
- Fantastycznie, Caroline. – Prychnął, w zirytowaniu wywierając we mnie przenikliwe spojrzenie. Ton jego głosu wyprowadzał mnie z równowagi i sprawiał, że także miałam ochotę wykrzyczeć mu, co o tym wszystkim myślę. Byłam tego niewiarygodnie bliska. – Zacznijmy od nowa siebie unikać, to świetny pomysł.
- Słucham? – Oburzona uległam pokusie przyjrzenia się tęczówkom mężczyzny, pogardliwie śmiejąc się z absurdalności jego wybuchu. Z politowaniem pokręciłam głową. – Na tym miały polegać twoje przeprosiny?
- Ja też byłem pijany, Caroline. Nie możesz siebie tym usprawiedliwiać.
- Gratuluję Ci, egoistyczny dupku. Zyskałeś moje dozgonne uznanie! – Czując ogarniającą mnie wściekłość, cofnęłam się, by zwiększyć między nami odległość. – Nigdy nie spotkałam kogoś tak wyrachowanego. Pobiłeś nawet moją matkę, a to niezwykłe osiągnięcie.
Nie powstrzymywałam już dłużej jadu, którym wręcz przesiąkały moje słowa.
- Jak śmiesz najpierw mnie przepraszać, by chwilę później nie zaakceptować tego, że potrzebuję poukładać to w swojej głowie? To nie takie proste jak myślisz. Nie wystarczy schować dumy do kieszeni i przede mną klęknąć, żebym rzuciła ci się na szyję i obiecywała jakąś dozgonną miłość.
- Więc dalej chcesz się mną bawić? Patrzeć, jak cię ubóstwiam, pozwalać mi się do siebie zbliżać, by w końcu mnie odrzucić, choć doskonale zdajesz sobie sprawę z moich uczuć?
- To może mam się zmuszać do miłości? Kłamać ci prosto w oczy, że wszystko jest w porządku i możemy do siebie wrócić?
- Zajebiście. – Uderzył otwartą dłonią w znajdującą się tuż obok niego ścianę, robiąc tym samym niewielkie miejsce w przejściu na stajenny korytarz. Nie zastanawiałam się dwa razy. Pełna frustracji, żalu i gniewu wyminęłam go w progu, nie oglądając się za siebie. Tylko usłyszałam jeszcze, jak szatyn trzasnął drzwiami przy wychodzeniu z siodlarni. Wyglądało na to, że nieszczególnie interesował go fakt, że nie znajdowaliśmy się sami w budynku – już pomijając oczywistą obecność koni, to przechodząc wzdłuż boksów, napotkałam na przynajmniej czterech innych uczniów. Nie musiałam się upewniać, by wiedzieć, że zwróciliśmy na siebie uwagę tą zjawiskową wymianą zdań.
Swoje kroki skierowałam do sąsiedniej, dużo bardziej kameralnej stajni. Stał w niej siwek, który od ponad roku coraz bardziej skradał moje serce. Hollywood był wciąż dzierżawionym przeze mnie wałachem, jednak nasze treningi nieszczęśliwie legły w gruzach – wierzchowiec postanowił nabawić się paskudnej kontuzji podczas jednej z pastwiskowych gonitw. W mojej głowie wciąż brzmiały słowa weterynarza, uważającego za cud to, że siwek nie wymagał szeregu operacji - skończyło się zaledwie na czteromiesięcznym areszcie w boksie i kilku dość inwazyjnych zabiegach. Nie dawano co prawda gwarancji na to, że mógł ponownie osiągnąć swoją poprzednią świetność, ale mimo tego nie traciliśmy nadziei, od niecałego miesiąca wdrażając wałacha ponownie do lekkiego użytkowania.
Głaskanie jego czyściutkiego grzbietu koiło moje nerwy. Stojąc w stajni, do której rzadko zapuszczali się nieproszeni goście, z łatwością mogłam choćby na chwilę porzucić nękające mnie problemy i wyciszyć się, ofiarując należytą uwagę Hollywoodowi. Wydawało się, że moje wizyty także sprawiały mu przyjemność. Odkąd zaczęliśmy razem pracować, zdążył przyzwyczaić się do mojej obecności, niejednokrotnie witając mnie radosnym rżeniem. Zresztą, doskonale wiedział, że każde moje odwiedziny nosiły za sobą szansę otrzymania drobnej ilości przysmaków.

Od feralnej konfrontacji ze Stylesem minęły, niezwykle dłużące się, dwa tygodnie. Nie zamieniliśmy w ciągu nich ani jednego słowa, nie obdarzając się zarówno powitaniami, jak i niezobowiązującymi zwrotami, gdy stawaliśmy sobie na drodze. W dzielących nas stosunkach trudno było o jakąkolwiek grzeczność, bo nie tyle zaczęliśmy siebie unikać, ile nawet uprzykrzać sobie codzienność na każdym możliwym kroku. Nie było mowy o pracy zespołowej czy przekazaniu sobie choćby najistotniejszych informacji.
Łączyły nas jeszcze treningi. Jeśli chodzi o jeździectwo, szliśmy za sobą łeb w łeb – kłótnia dodatkowo napędziła rywalizację, która nieformalnie miała zostać zweryfikowana na nadchodzących zawodach. Pewności dodawał mi fakt, że Victor zaproponował mi wystartować w nich na swoim wierzchowcu, który, odpowiednio poprowadzony, był niemalże kluczem do sukcesu. Ostatnio jednak czułam się na nim jak na tykającej bombie, z pokorą wysiadując każde jego bryknięcia i objawy źrebięcej wręcz radości. Poza treningami na nieprzewidywalnym Rendesie prowadzonymi przez samego stajennego, przygotowującego się do zdania egzaminu na instruktora, jeździłam jeszcze na Hollywoodzie. Wyglądało na to, że odzyskiwał on swoją świetność, a zwiększany stopniowo czas, w którego trakcie mogliśmy galopować, przyprawiał go niespełna o euforię. W spokoju mogłam szlifować na nim swoje reakcje i oddziaływania, przekładające się na pracę z karym holsztynem.
Z tego, co było mi wiadomo, Harry zyskał możliwość wystartowania na Paris. Wątpiłam w to, by zbyt długo zastanawiał się nad podjęciem decyzji w tej sprawie – klacz była jego faworytką, a on sam wciąż był jeszcze przed kupnem własnego wierzchowca.
Pozostawała także kwestia Velvet. Nie wiedziałam co prawda dokładnie o szczegółach sytuacji, ale szatyn pojawiał się jeszcze czasami na treningach, dosiadając ośmiolatkę. Delikatnie zazdrościłam mu możliwości pełnowymiarowej pracy z dzierżawionym przez siebie koniem, jednakże Hollywood rekompensował wszelkie nieprzyjemności. Przerwa dobrze mu zrobiła, korzystnie wpływając na zaangażowanie siwka i jakość treningów.
Tym razem także mieliśmy tę wątpliwą przyjemność dzielenia ze sobą hali. Nie przynosiło to najlepszych rezultatów, bo dogadanie się ze Stylesem graniczyło z cudem. Trener, respektując wdrażanego Hollywooda, zwracał szczególną uwagę na to, by w miarę możliwości dać nam optymalną przestrzeń. Dwójka pozostałych uczniów w pełni to szanowała, czego nie można było powiedzieć o Harrym. Starałam się unikać go jak ognia, próbując jeździć w jak największej od niego odległości, jednakże mężczyzna prosił się niejednokrotnie o konfrontację, która mogła się okazać fatalna w skutkach.
- Czy mógłbyś, do cholery jasnej, przestać wpadać dzikim galopem tuż przed nos mojego konia? – Odkrzyknęłam z narastającą furią, dla dobra siwka zjeżdżając do środka. Nie był zadowolony ze stępowania, podczas gdy inne konie poruszały się ze znacznie większą prędkością. W tym także Velvet.

Hazza?
1042 słowa = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)