niedziela, 8 grudnia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

Treningi na koniu stajennego zawsze sprawiały mi dużo przyjemności i poczucia satysfakcji. Rosły wierzchowiec wykazywał cechy konia dla mnie wręcz idealnego, oddając całe swoje serce w wykonywaną pracę i postawione przed nim zadania. Uwielbiałam jego ruch, technikę i przecudowny charakter.
Mimo trudnego, gorącego temperamentu, który prezentował na niemalże każdej jeździe, niezadowolenie z ogiera było właściwie niemożliwe do osiągnięcia. Jego zaangażowanie bez dwóch zdań można określić mianem godnego pozazdroszczenia, a codzienne usposobienie rekompensowało każdy najmniejszym problem. Odpowiednio poprowadzony, dawał poczucie pełnej kontroli i z łatwością potrafił współpracować, wyzbywając się charakterystycznej dla siebie dominacji. Zresztą, nie spotkałam jeszcze osoby, która nie ukazałaby swojego zachwytu karym ogierem. Nawet Harry, niespecjalnie wykazujący sympatię wobec jego właściciela, potrafił spojrzeć na wierzchowca z podziwem.
Stwierdzenie, że byłam zadowolona z naszej pracy było stanowczo niewystarczające. Niesamowicie zachwycona chwaliłam konia, by już chwilę później zarzucić na jego grzbiet cieniutką derkę. Postanowiłam pójść w ślady szatyna i zsiąść z siodła, stępując holsztyna w ręku.
Widok Victora wprawił mnie jednak w lekkie zdziwienie.
Dorównując mi kroku, nawiązał krótką rozmowę na temat przebiegu jazdy, z zadowoleniem słuchając o rezultatach. Rendes był jego oczkiem w głowie.
- Nie będziesz musiała go rozsiodływać. - Pogłaskał ogiera po muskularnej szyi, posyłając mi lekki uśmiech. - Wezmę go na krótki spacer, bo właściciel poprosił mnie, żebym sprawdził stan jednej ścieżki.
- Jasne. - Odwzajemniając uśmiech, kontynuowałam prowadzenie konia, podczas gdy stajenny oddalił się w stronę wyjścia z hali, by pójść szybko się przygotować. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy to zatrzymał się przy szatynie. Mimo łączących ich stosunków wymienili ze sobą kilka zdań i nawet nie doszło do rękoczynów. Wprawiona w osłupienie, z ciekawością chwilę później znalazłam się przy Harry'm, by dowiedzieć się, o co mogło chodzić.
- Masz coś z tym wspólnego?
Jego pretensjonalny ton zdziwił mnie jeszcze bardziej. Unosząc jedną ze swych brwi, oczekiwałam dalszych wyjaśnień. Mężczyzna dostrzegłszy moją minę odetchnął, stępując z Cortesem nieopodal nas.
- Twój książę zaproponował mi, że mogę wybrać się z nim do lasu. - Wyrzucił z siebie, równie mocno zszokowany. - Co więcej, na jego koniu.
- To do niego zupełnie niepodobne... - Mruknęłam jakby pod nosem, w konsternacji zagryzając wargę. - Ale w sumie czemu nie?
Szatyn wzruszył ramionami, by jednak już chwilę później znaleźć się na grzbiecie holsztyna. Na jego twarzy zagościł szczery uśmiech już wtedy, gdy mógł choćby przez kilka minut postępować na karym ogierze. Wcale nie dziwiłam się jego reakcji.
Wkrótce dołączył do nas Victor, który odebrał ode mnie wodze siwka. Zanim jednak go dosiadł, rzucił szybkie spojrzenie w kierunku swojego siedmiolatka, jakby kontrolując sytuację.
- Co ty znowu wymyśliłeś? - Zapytałam go lekko zirytowana, czując we wszystkim podstęp. Brunet tylko się zaśmiał, podciągając delikatnie popręg i regulując strzemiona.
- Pora schować dumę do kieszeni i zachować się jak dorosły mężczyzna. W końcu mam dwadzieścia sześć lat, Caroline. To już nie są przelewki.
Wywróciłam oczami, słysząc w jego głosie kpinę.
Wkrótce jednak oboje zniknęli z mojego pola widzenia, opuszczając teren Akademii. Delikatnie zmartwiona udałam się na zewnętrzny plac, by zastanowić się nad genezą całej sytuacji, równocześnie doglądając jazdy początkującej grupy.
Zachowanie stajennego wzbudzało mnóstwo podejrzeń - począwszy od tego, że nie znosił Harry'ego, skończywszy na tym, że powierzył mu swojego ukochanego wierzchowca. Zastanawiałam się tylko, co zamierzał tym osiągnąć. Równocześnie chciałam wierzyć, że jego intencje rzeczywiście były dobre i w pełni szczere.

Uczniowie ostatnimi czasy mieli bujną wyobraźnię co do organizacji imprez. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, mimo mojej woli, zostałam wyciągnięta na pobliską plażę. O dziwo warunki pogodowe nie zraziły nikogo do przyjścia, a wręcz przeciwnie - grupa była jeszcze liczniejsza, niż ostatnim razem, czego prawdopodobnie mało kto mógł się spodziewać.
Nie byłam szczególnie chętna na wychodzenie tamtego wieczoru spoza swojego łóżka. Ogarniało mnie niespodziewane zmęczenie, a ogrom nauki, którą musiałam rozplanować na najbliższe dni, był co najmniej przytłaczający. Victor stwierdził jednak, że wyjście z innymi uczniami dobrze mi zrobi, więc postanowił zarzucić mnie na swoje ramię i wbrew protestom wynieść z ciepłego, przytulnego pomieszczenia. Siedziałam wobec tego posłusznie na piasku, obserwując, jak towarzystwo coraz chętniej sięgało po alkohol.
- Dziękuję, ale chyba sobie odpuszczę. - Uśmiechnęłam się słabo do Stylesa, który ofiarował mi puszkę piwa. Sam zapach trunku odtrącał mnie od siebie tamtego wieczoru.
- Czekaj, bo ci uwierzę. - Zaśmiał się, siadając tuż obok mnie. Badawczo przyglądał się mojej reakcji, której najprawdopodobniej zupełnie się nie spodziewał.
- Wyobraź sobie, że istnieją jeszcze ludzie pragnący zachować trzeźwość przez jakiś czas. Co innego, gdybyś miał pod ręką wino. Albo chociaż whisky.
Śmiech szatyna rozniósł się dookoła, zwracając na nas uwagę krążących nieopodal osób. Brzmienie jego głosu wywoływało we mnie same pozytywne uczucia, a jego uśmiechnięta twarz była jednym z przyjemniejszych widoków, jakie dane było mi ujrzeć kiedykolwiek. Odczuwając niesamowitą błogość i odpływające zmęczenie, oparłam głowę na barku mężczyzny. Był co prawda przez krótki moment nieco zaskoczony, ale już chwilę później wrócił do opróżniania zawartości puszki. W jego obecności tamta sytuacja nie wydawała mi się już tak doszczętnie tragiczna.
- Mówiąc o integracji nie miałem na myśli, żebyś spędzała czas z doskonale znanymi ci osobami. - Parsknął Victor, siadając przy moim drugim boku. Czując się odrobinę osaczona, podniosłam swoją głowę, by nie stykała się dłużej z ciałem szatyna i spojrzałam na stajennego, który postanowił dotrzymać nam towarzystwa. O dziwo wyglądało na to, że pozbyli się wzajemnej niechęci, choć nie poruszyłam dalej z żadnym z nich tego tematu.
Miałam jednak nieodparte wrażenie, że znalazłam się w potrzasku, a niezręczność sytuacji zaczynała mnie przytłaczać. Znajdując się między dwójką znacznie przewyższających mnie mężczyzn, którzy na dodatek żywili do mnie uczucia, wiedziałam, że muszę się jakoś wymigać.
- W takim razie patrz, jak się integruję. - Rzucając mu wyzywające spojrzenie, poderwałam się do góry, by dogonić znanych mi uczniów i wbiec wraz z nimi do morza. Po drodze zrzuciłam z siebie niemalże całą garderobę, pozostając tylko w koronkowej bieliźnie. Jej wybór był nieco niefortunny, ale i tak część towarzystwa była na tyle pijana, by nie zwrócić na to najmniejszej uwagi.
Woda była, lekko mówiąc, chłodna. Pomogło mi jednak to, że szybko do niej wskoczyłam, dzięki czemu uniknęłam etapu oswajania się z jej lodowatą temperaturą. Nie wiem na co liczyłam, zanurzając się po obojczyki w morzu, podczas gdy ledwo co rozpoczął się trzeci miesiąc ówczesnego roku.
Widok był jednakże niesamowity. Gwiaździste niebo wyglądało dużo bardziej zachwycająco z mojej perspektywy w porównaniu do tej, którą doświadczałam siedząc na piasku. W pewnym momencie zupełnie odcięłam się od śpiewającego nieopodal towarzystwa, by zwrócić wzrok ku Harry'emu. Oświetlony blaskiem księżyca uśmiechał się, także obdarowując mnie spojrzeniem.

Hazzunia? ❤
1050 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)