Tradycyjnie wygramoliłam się z łóżka przed godziną szóstą. Zajrzałam do szafy i wyciągnęłam byle jakie bryczesy i bluzkę. Po czym weszłam do łazienki, nalewając wody do wanny, zanurzając się w niej. Trening miałam o 10:00 więc na spokojnie mogłam sobie pozwolić na chwilę relaksu, wzięłam książkę do ręki pt ,, Władca Pierścienia" i zaczęłam czytać. Uwielbiałam tą książkę, ale nie chciałam jej kończyć od tak, a byłam już w więcej niż połowie. Ech! Ten świat jest niesprawiedliwy! Zmrużyłam oczy zerkając w końcu na zegarek... ósma trzydzieści... Idealnie! Wyszłam z wanny, powycierałam się i posmarowałam kremem dla niemowląt, dlaczego takim? Ponieważ dobrze nawilża, a ponieważ mam chorą tarczycę skóra mi się straszliwie wysusza, poczekałam chwilę, aż się wchłonie i nałożyłam ciuchy. Zeszłam na śniadanie witając się z ekipą, ale nie wszyscy mnie lubili, ale można powiedzieć tolerowali... No ok nie mam nic przeciwko, nie każdy musi mnie wielbić, cieszyłam się jednak, że mnie znosili. Sięgnęłam po pieczywo i zaczęłam smarować bułkę masłem, a następnie dodałam dużą ilość pomidorów i ogórków. Nalałam sobie też trochę herbaty z cytryną. Pyszne śniadanko... zjadłam jeszcze ze trzy takie kanapki, ale do nikogo za bardzo się nie odzywałam, to był ten dzień w którym z nikim nie chciałam rozmawiać.
Wyszłam szybciej niż weszłam, co zdziwiło innych, podeszłam do pani George pytając się co bym mogła zrobić, jakiego konia wziąć do jazdy itd.
- Osiodłaj Riwera.- Odpowiedziała. Tak więc jak to miałam w zwyczaju najpierw poszłam się przywitać z koniem dopiero później poszłam po sprzęt. Wyczyściłam i osiodłałam Riwera po czym poszliśmy na jazdę. Na początku dostaliśmy krótką informację o tygodniowym rajdzie, zaciekawiło mnie to, ponieważ nigdy nie jeździłam w rajdy. Po jeździe postanowiłam się na owy rajd zapisać, więc podeszłam do instruktorki i podałam swoje nazwisko.
Dzień minął dość szybko, nawet nie obejrzałam się kiedy zasnęłam. Zaczęłam się pakować do górskiej torby na swoją wyprawę. Podobno miało jechać dość sporo osób, zabrałam też trochę żarcia...
Poszłam do stajni z tym plecakiem, gdzie miałam też śpiwór i namiot oraz ubrania na zmianę, pojemny dość był...
Siodłałam właśnie Riwera, z którym wczoraj jeździłam, po czym poszliśmy na zbiórkę przed stajnią, część osób miało swoje konie, ale większość- w tym ja- miała te ze stajni.
Po rzeczach typowo organizacyjnych rzeczach jak np. trzymamy się razem, ruszyliśmy. Rzuciłam spojrzenie całej Akademii, nie będę się widzieć z nią aż tydzień. To naprawdę dużo czasu.
Jechaliśmy przez jakąś ścieżkę w lesie jeżdżąc gęsiego, zastanawiałam się jaką dyscyplinę jeździecką mogłabym uprawiać... fascynowały mnie od zawsze ujeżdżenie i wyścigi, ale nie wiem czy z tym instruktorem bym wytrzymała. Więc jak na razie będę chyba trenować wyścigi, mam nadzieję, że z tym nie będę mieć problemów.
Za mną jechała inna dziewczyna na Pandemonium, który wesoło szedł za Riwerem.
Minęła jakaś godzina i musieliśmy wyjechać na drogę, powoli ostrożnie każdy dołączał się do ruchu, tak by nie spłoszyć koni i jednocześnie nie zakłócać ruchu na drodze. Ja wjechałam tuż za samochodem, co skończyło się trąbieniem z jego strony, Riwer odruchowo stanął dęba, ale wysiedziałam to, nagle biały mercedes się zatrzymał, a ja czułymi słówkami uspokajałam konika. Nagle usłyszałam trzask drzwi i powoli zsiadłam z konia, czułam, że będzie niezłe bagno, inni też się zatrzymali przyglądając mi się.
Mężczyzna był stary i tak jak się spodziewałam wyklinał cały świat a przede wszystkim mnie, zmarszczyłam brwi spoglądając na niego i powoli zsiadłam z konia dając do potrzymania innej dziewczynie.
- Po co te nerwy?- Zaczęłam spokojnym głosem.- Włączyłam się do ruchu za panem, a nie przed, więc niech pan mnie nie wyzywa, bo ja tego nie robię, nie rozumiem skąd to oburzenie...
- Konie to powinny wozy ciągnąć i w boksach siedzieć, a nie po ulicach z dzieciarnią ganiać.- W tym momencie chwycił gałąź stojącą w pobliżu i zamachnął się uderzając Riwera, ale nagle ja stanęłam w jego obronie i to ja oberwałam...dość mocno. Na tyle bym straciła przytomność, zauważyłam w ostatniej chwili jak facet dotyka ręką usta, wszyscy spanikowali. z tego co słyszałam pan James stracił cierpliwość i powiedział, że poda go na policję i starszy pan dostał ochrzan, który zaczął przepraszać. Ktoś zaczął mnie wybudzać i minęło parę dobrych chwil zanim się ocknęłam.
- W porządku Oriane?- Zapytał cicho pan James. Jęknęłam cicho łapiąc się za głowę, dostrzegłam krew.- Słyszysz mnie?
- Tak... Żyję, nic mi nie jest.
- Masz odruchy wymiotne? Kręci Ci się w głowie?- Ciągnął dalej, ale pokiwałam przecząco głową, Riwer lekko mnie trącił pyskiem, przepraszająco, ale pogładziłam go po pyszczku mówiąc ciche: To nie Twoja wina, kochany.- Jesteś w stanie dalej jechać?
- Pewnie. To nic takiego, nie takie rzeczy przeżywałam.- Uśmiechnęłam się z lekka i wsiadłam z powrotem na Riwera, ponownie ruszyliśmy zgraną ekipą w dalszą podróż. Znów wjechaliśmy w jakiś las i okazało się iż się zgubiliśmy, zbliżała się już noc dlatego postanowiliśmy, że tu się zatrzymamy i kilka osób, poszło zrobić sztuczne pastwisko dla koni, a inni rozbijali nam namioty. Zaprowadziłam Riwera na owe pastwisko zdejmując mu siodło i ogłowie i kładąc na jednej z kłód drzew, po czym zmęczona poszłam spać. Pani Elizabeth jak i moja najukochańsza pani Cecylia, co jakiś czas sprawdzały jak się czuję i czy przypadkiem nie mam gorączki. Rano wyruszyliśmy gdy tylko zjedliśmy śniadanie a mi przemyto i od nowa zabandażowano ranę na głowie, od wczorajszego uderzenia kijem.
Wszyscy mnie się również pytali jak się czuję itd, co mnie ucieszyło. Następnie podeszłam do Riwera, który przywitał mnie radosnym rżeniem, pogłaskałam go i dałam mu marchewkę, którą miałam w kieszeni. Po chwili usłyszałam wołanie ,,pakujemy się" więc pobiegłam na miejsce namiotu i zaczęłam to wszystko pakować do swojej torby, wcześniej oczywiście zawijając w taką jakby rureczkę. Zaraz po tym wsiadłam na konia i zaczęliśmy dalszą podróż, odnalezienie drogi chwilę nam zajęło, jednakże nie takie rzeczy nam nie straszne! Wyjechaliśmy na łąkę, a potem bez końca tak po niej szliśmy, ale po tym zaczęły się ciągnąć duże padoki z końmi. Uśmiechnęłam się pod nosem, to miło było widzieć stadko tak ślicznych zadbanych koników. Zatrzymaliśmy się właśnie tam, rozsiodłaliśmy konie, wypuściliśmy na padok, a następnie poszliśmy na obiad. Tam dużo czasu spędziliśmy na różnych grach integracyjnych, takich jak podchody i inne takie. Spędziliśmy tam trzy dni balując i też jeżdżąc w tereny, dużo poznaliśmy ludzi i do tej pory ich miło wspominam, jeden z instruktorów dał mi cenną lekcje jazdy konnej i uświadomił mi, żebym się przemęczyła z instruktorem od ujeżdżenia. Postanowiłam skorzystać z jego rady, kto wie? Może coś z tego będzie. W pokoju zaczęłam przeglądać też dużo ogłoszeń dotyczących koni, jeden z nich podbił mi serce... konik fiordzki imieniem.. Toru. Toru kojarzyło mi się w dużej mierze z torem wyścigowym co było bardzo pozytywne! Dowiedziałam się iż to imię oznacza wędrownika! Moim zdaniem śliczne imię. Ale do czego zmierzam... był on konikiem ujeżdżeniowym! Więc też spory plusik! Po tych trzech dniach ruszyliśmy dalej... do następnego ośrodka jeździeckiego, w tamtym jeszcze dodam udzielono mi także pomocy medycznej z tą raną, która lekko zaropiała. Pan James też zadzwonił na policje i zgłosił próbę znęcania się nad zwierzęciem jak i nieumyślne spowodowanie uszkodzenia ciała. Podczas kolejnej podróży, czekały nas niespodzianki takie jak wąż, ucieczki koni, płoszenie się, spotkaliśmy też o dziwo francuzów... nawet mijaliśmy policję konną, która miło nas przywitała! Do tej pory ich pamiętam, ich dowódcą była taka miła pani o blond włosach i wesołych niebieskich oczach, siedziała na Ślązaku imieniem Arod. Kolejne cztery dni też spędziliśmy na integracji, ale tym razem bardziej z końmi. Dowiedzieliśmy się jak zbudować podstawę zaufania, co bardzo przydałoby mi się w przyszłości, jakbym chciała mieć konia. Następnie wróciliśmy do domu tą samą trasą jednakże tym razem zajęło nam to dzień i trochę nocy, co było dość...straszne. Usłyszeliśmy nawet watahę wilków, co było dość niezwykłe jednak... podejrzewam, że każdy z nas bał się o swojego konia jak i o siebie, ja jechałam akurat cały czas koło pana James'a, który co chwilę kontrolował to jak się czuję, czy jestem w stanie jechać sama, no, ale dotrwałam. Z wyjątkiem następnego dnia w Akademii ponieważ się rozchorowałam... no ale takie jest życie, moim zdaniem była to dość piękna przygoda, wnoszące do naszego życia jakieś mądrości, we mnie coś zaowocowało... a w innych? No cóż tego nie wie nikt!
Dostajesz 50 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)