wtorek, 1 listopada 2016

Od Alexandry C.D Edwarda

Przemierzaliśmy las w poszukiwaniu ogiera.
- Powoli się ściemnia myśli, że zdążymy go znaleźć? - Poprawiłam się na grzbiecie klaczy. Edward zerknął na niebie cicho wzdychając.
- Może pojedziemy do miasta? Zostawimy wiadomość, o błąkającym się koniu. - Kiwnęłam twierdząco głową i skierowaliśmy się do miasta. Po dwudziestu minutach żwawego kłusa, który był cierpieniem dla moich pleców dotarliśmy na miejsce. Rozglądałam się po bokach obserwując dzieci idące w stronę miasta.
- Poczekaj tu na mnie wejdę do ratusza. - Edward podał mi uwiąz klaczy i ruszył w stronę dużego budynku w stylu klasycystycznym. Znużona i obolała rozglądałam się podziwiając okolice. W pewnym momencie podeszła do mnie grupka dzieci, które mijaliśmy we wjeździe.
- Jaki ładny konik, możemy pogłaskać? - Na oko ośmioletnia dziewczyna z kręconymi blond włosami wyszła lekko przed szereg piątki swoich przyjaciół. Uśmiechnęłam się delikatnie w ich stronę i zsiadłam z klaczy.
- Oczywiście. - Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Dzieci doskoczyły do obu klaczy i zaczęły je miziać. Po kilkunastu minutach grupka stwierdziły, że koniki zostały wygłaskane na jakiś czas i ruszyły dalej. Poklepałam Jutrzenkę po szyi i sprawdziłam czy nogi klaczy po dzisiejszych poszukiwaniach są całe. Nagle na dziedzińcu rozległy się krzyki i stukot kopyt. Odwróciłam się w stronę hałasu i zobaczyłam jak spłoszony Desperado galopuje w kierunku grupki dzieci. Bez zastanowienia jednym ruchem zdjęłam z łba jednej z klaczy kantar i ruszyłam biegiem w kierunku dzieci. W ostatniej chwili stanęłam na drodze ogiera, który stanął dęba. Kiedy tylko jego kopyta ponownie zetknęły się z ziemią założyłam mu kantar. Kątem oka widziałam jak Edward biegnie w moim kierunku. Zdjęłam bluzę i zasłoniłam oczy ogierowi. Miałam nadzieje, że ogier się uspokoi. Stałoby się tak, gdyby nie jeden tępy kierowca, który zaczął trąbić. Desperado zaczął się rzucać na boki nie wiedząc co se dzieje. Nagle ogier zrobił zwrot na zadzie tym samym mnie taranując. Upadłam na ziemie i poczułam ból w plecach. Po paru sekundach obok mnie pojawił się Edward.
- Boże, Alex powiedz coś. - Trzymałam się kurczowo za odcinek lędźwiowy.
- Nienawidzę cię. - Jęknęłam, a chłopak delikatnie mnie podniósł.
- Też cie kocham. - Posłał mi buziaka w powietrzu.
- Już nie rób ze mnie takiej kaleki. - Zerknęłam na Edwarda, który dotknął ostrożnie moich pleców, na co syknęłam.
- Mówiłaś coś? - Uniósł brew zerkając na mnie podejrzliwie.
- Tak, mogłam zostać w pokoju.
- Ale wolałaś iść ze mną. - Puścił mi oczko i ostrożnie odstawił mnie na ziemie. Rozejrzałam się dookoła. Jakiś mężczyzna trzymał Desperado, a w moją stronę biegły dzieci. Wtuliły się we mnie mocno, a w moich oczach zalśniły łzy. Tak cholernie bolały mnie plecy, ale nie powiem im przecież żeby się odsunęły. Po paru minutach prawie wszystko wróciło do normy.
- Podsadziłbyś mnie? - Edward kiwnął głową, a ja po chwili siedziałam na grzbiecie klaczy. Chłopak podał mi uwiąz hucułki, a po chwili wdrapał się na Jutrzenkę.
- Co ty robisz? - Brunet usiadł za mną i delikatnie pociągnął za uwiąz ogiera.
- Będzie ci wygodniej jak się o mnie oprzesz. - Wzruszył ramionami dając delikatną łydkę klaczy, która ruszyła stępem w stronę akademii.
-Jakiś ty wspaniałomyślny. - Zrobiłam tak jak powiedział Ed i o dziwo miał rację.
- Jak opiszesz dzisiejszy dzień? - Droga przez las dłużyła nam się nie miłosiernie.
- Tylko jedno zdanie przychodzi mi do głowy. Nigdy więcej z tobą nie jadę do miasta. - Edward zaśmiał się cicho.
Ed

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)