niedziela, 14 października 2018

Od Ansela do Riley

 To cud, że pokonując po dwa stopnie naraz, nie łamię sobie po drodze karku i nie rozlewam niesionej kawy. Podejrzewam, że kluczem do przebrnięcia przez tę sytuację był fakt, że wszyscy byli już na zajęciach i nikt, tak jak ja, nie musiał biegać po schodach w tę i we w tę. Zapewne byłoby mi o wiele łatwiej, gdybym nauczył się wreszcie odnajdywać we wszystkich trzech budynkach.
Do sali wchodzę spóźniony. Po drodze orientuję się, że co prawda nie zabrałem ze sobą niczego do notowania, ale nie zamierzam się już wracać. Pukając pospiesznie, od razu otwieram drzwi. Raczej nie spodziewając się już nikogo więcej na zajęciach, Blythe odwraca się w moją stronę. Mierzy mnie tylko pospiesznie wzrokiem, powracając do zaglądania w jakieś papiery.
- Siąść – mruczy, machnąwszy w moim kierunku dłonią. W głębi duszy cieszę się, że uniknęliśmy wymiany zdań.
Dopiero wtedy rozglądam się po pomieszczeniu, gdy w pierwszym rzędzie zauważam osoby, które z całą pewnością nie chodziły ze mną dotychczas na lekcje. Marszczę brew. Choć znam wszystkich chociażby z widzenia, domyślam się, że musiałem coś pomylić. Już mam odwrócić się w kierunku biurka instruktora, gdy uzmysławiam sobie, że wchodzenie z nim w jakąkolwiek dyskusję, kiedy to jestem spóźniony i nie należę do jego ulubionych uczniów, nie ma najmniejszego sensu.
Przebiegam więc wzrokiem po sali tak szybko, jak mogę. Nie ma wolnych miejsc, większość już z kimś siedzi, albo udaje, że wcale nie stoję jak kołek i nie wiem, co ze sobą zrobić. Kac po ubiegłej nocy niczego mi nie ułatwia. Tym bardziej trzeźwego myślenia.
Krzyżuję wreszcie spojrzenia z Riley. Dotychczas rozmawialiśmy ze sobą zaledwie kilka razy i raczej nie były to wybitnie przyjacielskie dyskusje, ale dziewczyna ostatecznie zdejmuje z krzesła obok torbę i lekko je poklepując, ustępuje mi miejsca. Bez zastanowienia siadam tuż obok niej, siląc się na uśmiech.
- Dzięki.
Skinęła krótko głową. Obraca się do mnie dopiero wtedy, gdy Blythe kończy coś dyktować.
- Macie zajęcia dopiero za godzinę. – Zniża głos do szeptu, wcześniej upewniając się, że instruktor nie spogląda akurat w naszą stronę.
- Teraz też już to wiem. – Opieram się wygodniej o krzesło na tyle, ile to jest możliwe przy moim wzroście. Oparcie nie zakrywa nawet połowy moich pleców. Wzdycham cicho. – Dla niego ważne jest, żebym po prostu czasem pojawił mu się przed oczami. Zarówno dla niego, jak i dla mnie, nie ma to większego znaczenia, czy na odpowiednich zajęciach, czy też nie. Po prostu muszę odsiedzieć swoje. – Spoglądam przelotnie na szatynkę, podczas sięgania po postawiony wcześniej na ławce kubek. Przez chwilę nawet zastanawiam się, czy skoro i tak nie mam nic do roboty, to czy nie warto byłoby się zwyczajnie położyć na ławce i udawać, że zaświecone światło jest słońcem, a ja sam znajduję się na jakiejś plaży. Z blondynką. Albo dwoma. Próbuję nawet zrealizować swój plan zaraz po upiciu kilku łyków kawy, ale szybko przekonuję się, że nie ma to większego sensu.
Riley śmieje się ze mnie cicho, gdy okazuje się, że jestem za wysoki, by ukryć się za plecami osób siedzących przed nami.
Chcę się już nawet odezwać, ale szybko stwierdzam, że nie mam na to siły – coraz bardziej doskwiera mi niewyspanie, kac i właściwie wszystko zaczyna działać mi na nerwy. Zazwyczaj i tak jestem niewiarygodnie marudny, więc postanawiam siedzieć cicho, tylko od czasu do czasu mrucząc pod nosem o tym, jak bardzo niewygodna jest zajmowana przez nas ławka.
- Drewno jak drewno – zbywa mnie wreszcie dziewczyna, co jakiś czas zerkająca w moją stronę, upewniając się, czy aby przypadkiem już nie udało mi się zasnąć – oparty o ławkę i skrajnie wymęczony w końcu powoli odpływam, co zdaje się nie umykać czujności Gilberta.
Czas upływa stanowczo zbyt wolno.
- Błagam, powiedz, że już bliżej, niż dalej do końca – jęczę, krzywiąc się pod wpływem sztucznego światła, padającego wprost na moją twarz. Próbuję zasłonić się dłońmi, ale jeszcze bardziej zwraca to uwagę instruktora. Spogląda na nas co chwila, zapewne już tylko szukając pretekstu, dla którego mógłby zwrócić nam uwagę.
Szatynka wychyla się lekko ponad blat, próbując dostrzec zawieszony na ścianie naprzeciwko zegar. Muszę się mocno powstrzymywać, żeby nie skomentować tego, jak bardzo upierdliwy w tym momencie jest jej wzrost. Prawie dosłownie gryzę się w język.
- Dziesięć minut. – obwieszcza, lekko unosząc kąciki ust. – Nie wyglądasz najlepiej.
Prycham.
- Dziękuję. – Sarkastycznie odwzajemniam uśmiech, spoglądając prosto w jej ciemne tęczówki. – Jak widać, czuję się równie fantastycznie. Przynajmniej impreza była udana.
Jestem właściwie w stu procentach pewien, że dziewczyna mówi coś jeszcze, ale nie skupiam się już na jej słowach. Odchylam się na krześle i korzystając, że jesteśmy w ostatnim rzędzie, po prostu przymykam powieki i czekam, aż czas przewidziany na lekcje dobiegnie końca. W głowie układam już prosty plan przeżycia do końca zajęć – zakładam, że nie pójdę już na następne, tylko dla dobra ludzkości udam się do pokoju i pójdę spać do momentu, kiedy będę mógł normalnie funkcjonować. Zanim jednak to nastało, czekało mnie jeszcze kilka minut katorgi z napieprzającą głową, sennością i wykładami Blythe’a w tle.
Liczę jedynie na to, że mężczyzna doceni chociażby moją obecność i znając mnie już jakiś czas, nie będzie wymagał niczego więcej.
Wtedy jeszcze nie wiem, jak bardzo się mylę.
- Przeszkadzam wam w czymś? – słyszę nad sobą, na co momentalnie prostuję się i powracam do stanu względnej świadomości. Instruktor raz spogląda na mnie, a raz na Riley, w popłochu chowającą telefon do torebki. Nie zauważyłem, nawet kiedy przestała zapisywać formułki Blythe’a. Pociesza mnie jednak myśl, że nie tylko ja nie potrafiłem dostatecznie się skupić. – Elgort standardowo nie ma ze sobą nic, ale ty, Black? Co to ma być? – z kpiną unosi jej notatnik do góry, by upuścić go zaraz z hukiem na ławkę.
- Jak rozumiem, nie potrzebujecie tych zajęć? Macie tak świetną wiedzę, że może chcielibyście mnie w ogóle zastąpić? Bez obaw, jakieś wypracowanie zawsze się znajdzie. – Odchodzi po chwili, co na dobrą sprawę, doprowadza mnie do nagłego rozśmieszenia i całkowicie wyprowadza mnie z równowagi. Nienawidzę gościa jeszcze bardziej niż on mnie.
Słysząc mój pogardliwy śmiech, obraca się podczas drogi do swojego biurka.
- Wychodzić. – Wskazuje całej reszcie grupy na drzwi, wciąż zatrzymując nas w ławce. Wciąż niedowierzam temu, jak łatwo jest wyprowadzić go z równowagi i w dalszym ciągu nie potrafię pohamować uśmiechu. Nie rusza mnie w najmniejszym stopniu wizja pisania referatu o czymkolwiek albo odrabiania zajęć w stajni, jeśli miałoby to oznaczać doprowadzenie instruktora do złości. Jest mi jedynie nieco szkoda Riley, która została wplątana w to wszystko standardowo przeze mnie.

Riley?
1064 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)