wtorek, 16 października 2018

Od Riley C.D Petera

Chłopak spuścił wzrok przez następne paręnaście sekund nie odzywając się słowem. Początkowo trochę mnie to zirytowało, jednak po chwili uświadomiłam sobie, jak głupio moje pytanie mogło zabrzmieć w jego odczuciu i westchnąwszy cicho powiedziałam:
- Wybacz, nie chciałam cię w żaden sposób urazić. Zwyczajnie przywykłam do tego, że większość ludzi utrzymuje ze mną kontakt wzrokowy - wytłumaczyłam spoglądając na dumnie galopującą za ogrodzeniem Paris, która swoją drogą tryskała dziś niewyobrażalną energią, nawet jak na nią. W międzyczasie zdążyła lekko skubnąć w ogon Paint'a, który gdy tylko ogarnął co się dzieje postanowił odpłacić się jej pięknym za nadobne. Przyznam szczerze, że miło było popatrzeć na ich beztroską zabawę.
- Szkoda, że Mlaskacz nie integruje się tak dobrze z innymi końmi. Niby jest łagodna, a jak przychodzi co do czego wszystkie wierzchowce od niej uciekają. W sumie chyba nie ma się co dziwić, nachalna z niej kobyłka. - uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie jej ostatniego spotkania z Red Royal, kiedy to postanowiła kulturalnie uszczypnąć swą nową koleżankę w zad. Komiczny widok, nie powiem.
- Mlaskacz? - uniósłszy brwi chłopak popatrzył na mnie pytająco. No tak. Nie wie o kim mowa.
- Mój koń, klacz tak właściwie... - sprostowałam naprędce - Ma na imię Melinda. Jeśli chcesz to możemy do niej podejść, jest w stajni dla koni prywatnych.
Po niedługim namyśle Peter dał się namówić i w ciągu następnych kilku minut znaleźliśmy się w owym budynku. Czarna jak zawsze zarżała radośnie kręcąc łbem na prawo i lewo, najpewniej starając się w ten sposób zwrócić na siebie uwagę, bądź zwyczajnie obwieścić, iż miło nas widzieć.
- Wariatko, spokój! - roześmiałam się delikatnie poklepując klacz po szyi, na co ta parsknęła tylko i korzystając z okazji zaczęła już przeszukiwać mój płaszcz, jak zawsze spodziewając się jakichś smakołyków - Meli, to jest Peter. Przywitaj się. - powiedziałam otwierając boks, by brunet mógł wejść za mną. Po chwili wygrzebałam z kieszeni kilka marchewkowych ciastek, które jakimś niewytłumaczalnym cudem umknęły uwadze łakomczucha; po czym podałam jedno z nich koledze - Śmiało, możesz ją nakarmić.
Kąciki ust chłopaka delikatnie uniosły się ku górze, gdy czarna łapczywie pochłonęła łakoć z jego ręki.
- Faktycznie ma apetyt - stwierdził z rozbawieniem przypatrując się uważnie lustrującej nas wzrokiem klaczy, jakby nie dowierzała, że nie mamy dla niej nic więcej.
- Wybacz Mel, następna porcja smakołyków dopiero wieczorem - westchnęłam cicho nakładając na jej pyszczek fioletowy kantar, do którego po chwili podpięłam uwiąz.
Wyszedłszy z boksu skierowaliśmy się spokojnym spacerkiem w stronę pobliskich pastwisk, gdzie później spuściliśmy Czarną.
- Zaraz wracam - poinformował Peter odchodząc od ogrodzenia.
W zasadzie to nie miałam zielonego pojęcia dokąd mu tak spieszno, ale postanowiłam nie wnikać w to zbytnio, zwłaszcza, że już od rana zalewam go masą pytań. Pozostaje mieć tylko nadzieję, iż moje towarzystwo nie jest dla niego za bardzo męczące...
Zanim się obejrzałam, Yurchuk przybył z powrotem przed bramę pastwiska, tym razem z futrzastym kompanem u boku.
- Jaki cudny! - pisnęłam zachwycona - To wilczak, tak? - zapytałam po chwili. Nie ukrywam, że zawsze podobały mi się wilkopodobne rasy.
- Tak. Wabi się South - odparł ciemnooki, gmerając pupila za uchem. Psiak zamerdał puszystym ogonem, po czym odbiegł kawałek dalej w celu obwąchania pobliskich krzewów.
- Co ty na to żebyśmy zrobili sobie mały wypad w teren? Mógłbyś zabrać któregoś z koni stajennych... - zagaiłam z uśmiechem na twarzy, jednak widząc niepewność w oczach chłopaka, dodałam - Oczywiście jeśli masz ochotę.

Peter? :3

540 słów = 3 punkty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)