niedziela, 14 października 2018

Od Petera do Riley

Z płytkiego snu wyciągnął mnie budzik. Mimo tego, iż jego dźwięk bardzo mnie denerwował, to wiedziałem, że dzięki temu łatwiej mi jest wstać. Wziąłem głęboki wdech, po czym wstałem z łóżka. South przydreptał do mnie, wesoło machając ogonem. Pies upomniał się o jedzenie, cicho skamlając.- Może najpierw pobiegamy?- Zapytałem psa, podążając do łazienki. Tam umyłem zęby i się ubrałem. W stroju, który miałem na sobie czegoś mi brakowało, potrzebowałem czegoś cieplejszego na ręce. W poszukiwaniu upragnionej rzeczy podszedłem do szafy, w której ostatnio ułożyłem starannie swoje ubrania. Coraz bardziej zniecierpliwiony przeszukiwałem półki mebla, aż w końcu znalazłem! W dłoniach trzymałem swoją ulubioną czarną, rozpinaną bluzę. Usiadłem na jednej z obecnych w moim pokoju puf, gdzie włożyłem buty. Po wyjściu z budynku szybkim krokiem, wraz z psem przy boku pomaszerowałem do lasu otaczającego Akademię. Ruszyłem truchtem po ścieżce. South wybiegał daleko przede mnie, żeby móc się wysikać i obwąchać wiele rzeczy wokół niego. Nie biegałem zbyt długo ze względu na podnoszącą się temperaturę, przy której ciężej jest biegać. W pokoju przebrałam się w inne ciuchy, żeby nie chodzić w spoconych ubraniach. South ułożył się na jednej z puf z gumową piłeczką w pysku, oczekując na jedzenie i dolanie wody do miski. Nie każąc dłużej mu czekać, dałem mu, co chciał i mogłem sam zejść na stołówkę, żeby móc skonsumować posiłek. Duża jasna sala była przepełniona ludźmi. Wszystkie stoły były pozajmowane z wyjątkiem jednego dwuosobowego. Podszedłem do bufetu, skąd wziąłem talerz z jajecznicą, kromkę chleba i pomarańczowy kubek z parującą herbatą. Podszedłem do wcześniej wspomnianego stolika, przy którym usiadłem. Po raz kolejny rozglądnąłem się po stołówce. Wiele twarzy zauważonych przeze mnie były jeszcze zaspane. W sobie chowałem pewnego rodzaju ulgę, że nikt mnie nie wskazuje palcem i nie obgaduje, jednak nie wiem, czy obojętność na nowe osoby było z ich strony miłe. Moje przemyślenia przerwał niemiły pisk odsuwanego krzesła naprzeciwko mnie. Drugie miejsce zajęła uśmiechnięta brunetka.
- Cześć! - Powiedziała nieznajoma mi dziewczyna. Nieco zdziwiony jej zachowaniem, postanowiłem jej odpowiedzieć, ale zanim wydałem jakikolwiek słowo, moja niedoszła wypowiedź została przerwana.- Jestem Riley, a ty?
- Peter, Peter Yurchuk.
- A... To ty masz autyzm, tak?- Zapytała, po czym dopowiedziała, śmiejąc się do siebie.- Przepraszam, to było nieco w złym tonie. Zwiedziłeś już całą Akademię? Ona jest naprawdę duża, więc ja bardzo chętnie Cię po niej oprowadzę.- Powiedziała zaskakująco szybko. Pokiwałem głową w ramach pozytywnej odpowiedzi.
W stajni koni prywatnych w powietrzu można było wyczuć zapach jeszcze świeżego siana. W boksach stało jeszcze kilka koni. Większość rzeczy była tam z dębowego drewna, które jest bardzo dobrym budulcem. Riley zaczęła mówić o jej pierwszym dniu w stajni i o tym, jak jej się tu spodobało. Boksy dla koni były prowadzone bardzo czysto. Stajenny chłopak podszedł do nas z prośbą o pomoc. Z racji tego, że dziś się trochę spóźnił i ma jeszcze kilka spraw do zrobienia zapytał nas, czy moglibyśmy wyprowadzić kilka ostatnich koni stajennych na padoki. Dziewczyna podczas
odprowadzania nieparzystokopytnych stworzeń powiedziała, że opiekuje się krukiem. Ten temat dość mocno mnie zaciekawił.
- Ptak ma na imię Nilay. - Powiedziała, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, przed którym uciekałem.
- Nie lubię patrzeć ludziom w oczy...- Wypowiedziałem te słowa w nadziei, że dziewczyna to zrozumie, ale ona nadal nie przestawała.
- Dlaczego? Przecież to Cię nie boli.- Dociekała. Postanowiłem przemilczeć. Po minie Riley dało się wyczytać niezadowolenie.

<Riley, powodzenia :P>
544 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)