niedziela, 21 października 2018

Od Naomi C.D Ansela

Usatysfakcjonowana działaniem ociekających jadem słów, choćby nawet ono nie było widoczne, uważniej objęłam wzrokiem ciągnącą się przede mną ścieżkę. Na tyle szeroka, żeby Paris, żywe srebro, zaczęła rwać się do wyprzedzania arabki, ewentualnie usilnego wciskania się w jej czerwonobrązowy zad, na tyle wąska i zarośnięta, by przy tym wzroście oberwał podczas tego gałęziami. Po krótkich kalkulacjach lekko musnęłam boki Euforii w celu uzyskania wyższego chodu. Powodzenia z wypaleniem szluga, idioto.
- A gdzie uprzejmość za uprzejmość, nie dałabyś mi chwilki, złotko? - wycedził ostatecznie Ansel. Szach mat.
- Z jakiej racji? - zapytałam słodko, przykładając największą uwagę brzmieniu każdego ze słów, co sprawiało mi nieukrywaną przyjemność.
- Państwo Rose nie będą zadowoleni z wieści, iż zgubiłaś ucznia - nowego, biednego i bezbronnego ucznia - którego miałaś oprowadzić, co?
- To raczej on mnie zgubił zuchwałą próbą wyprzedzenia oraz niechybnej ucieczki. Jeszcze dwa rozdroża.
- W którym kierunku zapragniesz, wina i tak obejmie ciebie, przysięgam.
- Właściciele Akademii nie przeżyją szczytu entuzjazmu na wieść, iż wspomniany uczeń beztrosko jarał fajkę podczas jazdy, nieprawdaż? - zagrałam dobitnie zakończenie, wysuwając wcześniej starannie przygotowany argument. Kątem oka chwyciłam, jak szatyn nieomal parska śmiechem, a jego wyraz twarzy zmienia się na czysto dowodzący swojej racji co do wyobrażenia dalszego toku wydarzeń, podkreślony lekko kpiną. Zaprzestaje jednak dalszej dyskusji, choć wydawać się może, bardziej z politowania, niż przez przegraną w słowach.
Przy korzystnych do tego okolicznościach objęłam wzrokiem cały obraz chłopaka, by móc misternie odnotować go w głowie oraz poddać dalszym rozpatrzeniom. Jeden z wyższych przeciwnej płci, jakich udało mi się spotkać, siedzenie w siodle nie umniejszało różnicy głowy z zapasem między nami. Pełne, brzoskwiniowe, ale niekoniecznie szerokie usta definitywnie od razu przyciągały uwagę, a rozwalone nonszalancko, przydługie kosmyki sprawiały wrażenie w całości oddających obraz jego stosunku do świata. Nie, nie było tam nic bardziej absorbującego ani przywołującego jakiekolwiek skojarzenia. Szybko przerzuciłam koncentrację na inne zajęcie.
Kasztanka aktywnie kłusowała po miękkiej, piaszczystej dróżce. Stawiała kroki krótko, śpiesząc, jak gdyby z obawą, że tylne nogi wyminą przednie, nie skąpiła za to wysokości wyrzutu nóg, sugerując raczej przejazd przez cavaletki niż jazdę po płaskim terenie - całość sprawiała, iż chód był miernie wygodny, trudny do wysiedzenia, dlatego też zdecydowałam się na anglezowanie. Ta, wystawowy arab. Kiedy byłam dzieckiem, nie przepadałam za tą rasą, głębokie łuki niedługiej kości nosowej często wraz ze śmiesznie śliskimi chrapami prezentowane przez czystą krew w gazetkach nawet wtedy nie trafiały w moje ideały piękna. Euforia jak ulał pasowała do tamtych koni, nie różniąc się niczym od przyjętego wzorca. I choć miałam okazję trochę podrosnąć, nie pałałam dobrym uczuciem do klaczy, bynajmniej z powodu paskudnego charakteru.
Z zamyślenia wyrwał mnie pokaźny spadek terenu na drodze, uwieńczony kawałkiem piaszczystego brzegu.
- Zjeżdżamy na plażę - mruknęłam pod nosem, nie przejmując się zbytnio tym, że informacja i tak najpewniej nie dotrze do adresata. Przytrzymałam kobyłkę do stępa, a potem zluzowałam kontakt, by umożliwić jej swobodne schodzenie. Ruda zaczęła schodzić ze skarpy - dokładnie, ostrożnie ważąc kroki, finalnie jednak tuż za końcem najbardziej stromej części zbiegając. Na nowo zebrałam wodze, żeby zatoczyć łagodny łuk na mokrym piachu. Korzystając z możliwości spojrzenia na chłopaka bez odwracania się całym ciałem, upewniłam się szybko, że ten nie zniknął mi z ogona (jakkolwiek nie zgadzałabym się z jego wcześniejszym stwierdzeniem, miał sporo racji). Następnie zlustrowałam wzrokiem okolicę przede mną, przedtem zasłanianą przez zbocze - kąpielisko było niemal zupełnie puste, gdzieś daleko pojedyncze, maleńkie figurki ludzi zbierały ostatnie parawany. Nie mając więcej uprzedzeń, dodałam mocnej łydki, poprzedzając jeszcze subtelną półparadką. Euforia, pierwszy raz w pełnym znaczeniu swojego imienia, wystrzeliła mocnym galopem do przodu, wyrzucając mnie z głębokiego siodła do półsiadu. Wiatr zwiał z mojej twarzy dotąd plątające się po niej niewinnie kosmyki, wymazując naraz choć na chwilę osobistą, typową zresztą frustrację światem. Może i niepotrzebnie niechęć, ta czysta krew to jednak nie taka zła sztuka. W pewnym sensie się rozumiemy.
Prowadziłam rumaka po mokrym, na bieżąco odwiedzanym przez słone fale fragmencie plaży, dlatego z początku zdziwiły mnie wznoszące się nisko tumany kurzu. Paris rozkoszując się o wiele szerszym pasem trasy niż ten, którym dysponowała wąska, leśna dróżka, bez wahania skorzystała z możliwości wyprzedzenia prowadzącej po suchszym podłożu - widocznie zyskała przychylność Ansela. Arabka gnana duchem rywalizacji błyskawicznie zareagowała mocniejszym tempem.
- Czysta krew, mój drogi - najwyraźniej oboje potrzebowaliśmy tego akcentu wyższości. Trzymałam się kurczowo tezy, że to bez wątpienia musi być jedyna wspólna cecha. - to po folblutach mistrze wyścigów. Naprawdę myślisz, że jakaś holsztynka da im radę?
Przez moment szum fal uderzających o wybrzeże, miękki stukot kopyt o piasek i beztroskie krzyki mew stały się jedynymi słyszanymi odgłosami. Ten chwilowy nastrój nagle przerwał głośny, nieprzewidziany grzmot dochodzący ze strony morza. Kasztanka dając pokaz swojego przerażenia, jak oparzona odskoczyła na bok, ledwo co oszczędzając zdezorientowaną Paris. W dalszej kolejności przecwałowała na przełaj plaży, w kierunku rzadkiego, nadmorskiego lasu, absolutnie zapominając o jeźdźcu na grzbiecie. Szczęście, udało mi się w porę ją zatrzymać i tym samym ochronić nas od ewentualnego bliskiego spotkania z drzewami, a następnie podjechać bliżej siwki.
Po próbach uspokojenia pospinanej, drobiącej nogami w miejscu klaczy, zadarłam głowę w celu zbadania sytuacji na niebie. Kłębiące się, granatowe chmury razem z mokrą kroplą na moim ramieniu z pewnością nie zapowiadały niczego dobrego, a ja nawet nie wysiliłam się popatrzeć w górę wcześniej, kiedy jeszcze opcja szybkiego powrotu do stajni była niewątpliwie możliwa. Będę musiała się zdobyć do większej integracji z chłopakiem, od czego tak gorliwie uciekałam. Odruchowo zagryzłam wargi, po czym, również samorzutnie, cicho zaklęłam. Widocznie jednak ciutkę za głośno, bo na tyle, żebym niezamierzenie zwróciła uwagę towarzysza.

Ansel? :3
proszę bardzo, 896 słów, chybiłam o 200 z tym celowaniem XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)