wtorek, 27 czerwca 2017

Od Esmeraldy C.D Marceline

- Zgadzam się, tylko… Kto będzie chciał być moim obrońcą?
Uśmiechnęłam się uroczo na te słowa i rzuciłam:
-Patrz, kto tu stoi!- zaczęłam zabawnie ruszać rękoma, powodując tym samym krótkie wybuchy śmiechu u mojej towarzyszki. Widząc wzrok Marcy, zaczęłam piszczącym głosem prosić.- Marcuśplooosepłosę!
Nie ma to, jak udawać pawiana, niezmiernie to do mnie pasowało, ale teraz nie pora na wygłupy. Trzeba dobrać się do skóry tym...flądrom.
-No to tak, która godzina?- Marceline odgarnęła z twarzy kosmyki brązowych włosów, a na moje słowa wyciągnęła karteczkę.
-Po obiedzie...- westchnęła ciężko, chowając kartkę do kieszeni.
Powiedziałam jeszcze coś, po czym kontynuowałam czyszczenie Falda, zniecierpliwienie przebierającego kopytami ogiera. Ciałem byłam tu, jednak duszą przy Marceline, obmyślałam cały plan przesłuchania, a także bezpodstawne oskarżenie brunetki o kradzież telefonu. Nie miałam żadnego pomysłu, co w moim przypadku jest...dziwne, wręcz chorobliwie dziwne, ja zawsze mam pomysł. Z zamyślenia wyrwała mnie twarda ręka Gilberta, która spoczęła na moim ramieniu. Odwróciłam się na pięcie, nie wiedząc kogo mam się spodziewać. Nie mógł być to, kto inny jak Gilbert, no bo jakby inaczej. W jego oczach widać było złość, tylko złość. Mam go dość, wycofuję się do tyłu, wpadając na Faldo, jednak nie. Kończę czyszczenie i mówię:
-Czy mógłby się Pan odsunąć, nie ukrywam, że utrudnia mi Pan wyprowadzenie ogiera.- rzuciłam mu zirytowanie spojrzenie i sama utorowałam sobie drogę. Popatrzyłam jeszcze w stronę zszokowanego mężczyzny i uśmiechnęłam się podle, jednak mam w sobie to coś.-Widzimy się później, Marcy!
Mimowolnie pociągnęłam ogiera na ujeżdżalnie, spóźnienie dziś nie miało znaczenia, ciągle myślałam o rozprawie, ktoś musi porządnie utrzeć nosa Bridget i Carrie, bo jak nie ja i Marcy to kto? Pomimo wyraźnej niechęci do jazdy, zmusiłam się do włożenia nogi w strzemię i zrobienia kilku wolt itd. Lekcja była lekcją wolną, więc co chwila rzucałam ukradkowe spojrzenia w stronę Marceline, ćwiczącej na osobnym maneżu. Jazda minęła szybko, nic ciekawego, może oprócz tego, że Bridget prawie spadła. Podczas kłusa i zatrzymań z niego zahaczyłam ją batem i skończyło się na wymianie zdań, niekoniecznie miłych- oczywiście Gilbert zauważył to i rozdzielił nas, może i dobrze. W mgnieniu oka rozsiodłałam konia i zaprowadziłam go do boksu, gdzie zajęłam się nim troskliwie. Następnie rzuciłam mu kilka marchewek i pożegnałam się, spoglądając na zegarek, biegłam co sił do mojego pokoju, powinnam już dawno być ubrana w biały gorset i czarny żakiet. Zerkając ponownie na zegarek, zdałam sobie sprawę z tego, że do obiadu są jeszcze 2 godziny, więc jakby nie patrzeć mam niecałe 2 godziny na przygotowanie się, odetchnęłam z ulgą, niezmiernie mnie to uradowało. Zwolniłam kroku i dostrzegłam przed sobą Marcy, i znów trza było ruszyć trochę szybciej. Ruszyłam w pościg za nią, dziewczyna była nieźle spłoszona, miałam przyjemność zobaczyć dlaczego. Gdy byłam już na pierwszym piętrze, zauważyłam, jak do brunetki podchodzi Bridget, dała jej coś. Z dziwnego powodu włączyłam nagrywanie w telefonie.
-...jeśli nie powiesz nic niemądrego, cała sumka będzie Twoja, ale nie możesz pisnąć ani słowa o tym, że Carrie sama go podłożyła...- aż mnie zamurowało! Czy ta żmija próbuje ją przekupić?!- Bierz, ale jeśli się wygadasz, mój tata sprawi, że wywalą cię z Akademii...- widziałam oczyma wyobraźni ten podły uśmieszek, jej mina zrzednie, gdy usłyszy to nagranie, mam nadzieję, że się nagrało.
Uśmiech nie znikał mi z twarzy, odczekałam, aż blondyna sobie pójdzie i wyłoniłam się jak SuperMan zza rogu korytarza. Marcelina nie zdziwiła się moim widokiem, wręcz przeciwnie- uśmiechała się.
-Mamy dowody!- westchnęła uradowana, pokazując mi starannie zaklejoną, perłową kopertę- styl Bridget. Niby zdziwiona dodałam:
-To jeszcze nic, ja mam coś lepszego...- zarechotałam, wyciągając zza pleców telefon.
********
-Marceline! Weź mi to dopniiij...-skomlałam, dopinając gorset- stał się wyjątkowo ciasny, odkąd troszkę przypakowałam. Na fotelu leżał czarny żakiet a zaraz obok niego, ołówkowe spodnie, za to przed fotelem stały wysokie czarne szpilki- może nieodpowiednie na przesłuchanie, ale klasę zawsze trzeba mieć.
Zapięłam ostatni guzik żakietu i zdjęłam spódnicę, po czym szybko założyłam spodnie. Wyrównałam zgięcia i nierówności, po czym usiadłam przed lusterkiem i poprawiłam makijaż, oczywiście obowiązkowo bordowa pomada i szare odcienia na górną, jak i dolną powiekę. Dokończyłam pindrzenie i postanowiłam sprawdzić, jak idzie Marceline, która przebierała się w łazience.
-I jak tam?- spytałam, otwierając drzwi do łazienki.
-Już wychodzę!- Marcy zapięła kolczyk i wyszła z łazienki.- Może być?- zapytała.
-Przydałby się jakiś akcent...- zamyśliłam się, aż...wymyśliłam!- CZERWONA POMADKA, TO JEST TO!- wrzasnęłam, skacząc jak małe dziecko. Wzrok Marceline był jednoznaczny- 'Czego ty ode mnie babo chcesz?'. Rąbnęłam ją na kanapę i chwyciłam swoją kosmetyczkę, i zaglądnęłam tam w poszukiwaniu soczystej czerwieni. Po chwili poszukiwań wreszcie pomalowałam usta Marceline i uśmiechnęłam się. - Teraz... Mogę Ci dać kapelusz? I wyższe buty, proooszę!- złożyłam dłonie i zaczęłam znowu podskakiwać.
-Okej, heehe.- Brunetka zaśmiała się i znowu usiadła na kanapie. Zaczęłam szperać w mojej szafie, aż wyciągnęłam idealny kapelusz i ciemnogranatowe buty na kwadratowym obcasie. Po całym ubraniu się tzw. wypindrzeniu zeszłyśmy na dół. Moje pofalowane kolorowe włosy powiewała delikatnie, zasłaniając mi kompletnie widok. Marceline kroczyła przede mną, czułam się jak w zwolnionym tempie, jak w filmie akcji, gdzie piękne kobiety wchodzą z bronią i chronią naiwnych facetów. Nie raz się oczywiście potknęłam, jednak nim zdążyłam upaść, doszłyśmy już do sali, gdzie czekała dyrektorka i dwie s...oskarżycielki, huh...
-Dzień dobry...- powiedziałyśmy prawie w tym samym momencie.
Na sali panowała przerażająca cisza, dyrektorka patrzyła na każdy ruch pióra w rękach jakiegoś mężczyzny, pewnie wylaliby go za złe trzymanie pióra.
-A więc możemy zaczynać...- westchnęła dyrektorka i walnęła tę swoją mowę o tym, że tego i tego została „okradziona” Carrie Usher na oczach Bridget Smith i inne informacje.- Jak widać, masz koleżankę do obrony, a więc co masz do powiedzenia...- dyrektorka zacięła się.
-Esmeraldo, Esmeraldo Scharse.- uśmiechnęłam się triumfalnie i zaczęłam.-A więc uważam, że Marceline Clothier została bezpodstawnie oskarżona o kradzież telefonu niejakiej Carrie Usher. Mamy dowody zebrane dzi...
-ONA KŁAMIE!! Łżesz!- wrzasnęła Carrie, zalewając się 'sztucznymi' łzami. Panią Rose oczywiście te łzy przekonały i zabrała głos.
-Myślę, że Esmeralda nie powinna jednak zabierać głosu w tej sprawie, ale skoro już tu jest, to niech dokończy panno Usher.- warknęła dyrektorka.
-Dziękuję, a więc kontynuując. Dziś wracałam z jazdy i zobaczyłam Marceline, postanowiłam pójść za nią, gdy byłam przy jej pokoju, podeszła do niej Bridget, zresztą obecna na sali i wręczyła perłową kopertę, jak powiedziała, właśnie od Carrie. Tak się złożyło, że wszystkie jej słowa nagrałam i zaraz zamierzam puścić.- W tym slowie wyciągnęłam moją komórkę, włączyłam maksymalną głośność i puściłam nagranie:
-"...jeśli nie powiesz nic niemądrego, cała sumka będzie Twoja, ale nie możesz pisnąć ani słowa o tym, że Carrie sama go podłożyła... Bierz, ale jeśli się wygadasz, mój tata sprawi, że wywalą cię z Akademii..."- Pani Rose otworzyła szeroko oczy...

-A to jeszcze nie wszystko, Marceline, pokaż proszę Państwu kopertę z pieniędzmi od Bridget...

<Marcu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)