poniedziałek, 19 czerwca 2017

Od Valerie C.D Lambert'a

Asfaltowy parking stacji kolejowej wciąż był mokry od wczorajszego deszczu, a wieczorne niebo groziło kolejnymi opadami. Gdy szłam w stronę stacji wraz z Mirandą, moja komórka zabrzęczała i zamigotała oznajmiając o nadchodzącym esemesie od...Lamberta?
Dotarłam na peron dokładnie w momencie, w którym pociąg zahamował, wyrzucając obłok gorącego, cuchnącego powietrza.
Otworzyłam wiadomość, która brzmiała następująco:

~Hej Val, wygraliśmy konkurs z WIELKIM HUKIEM! (:
Wszyscy byli naszym występem zachwyceni! (:
Pomyślałem z Leną, że należy to jakoś uczcić. Co ty na to, abyśmy dzisiejszej nocy obgadali nasz występ przy lampce wina? Jak będziesz chciała to możesz zabrać ze sobą Mirandę. Fajnie byłoby świętować naszą wygraną w czwórkę!
Kocham <3 Lambert. ~

-Hmm... Dziwne, dość szybko skończyli... - pomyślałam i schowałam telefon do plecaka, rozmyślając nad propozycją Lamberta.
Weszłyśmy do pociągu i ruszyliśmy w stronę akademii.
-Nad czym tak myślisz? - wybudził mnie nagle z transu głos Mirandy.
Z lekka roztargniona spojrzałam na nią i odpowiedziałam:
-Lambert do mnie napisał, że wygrali konkurs i proponuje spotkanie u niego w pokoju. Też jesteś zaproszona.
-Serio? Nie, ja dzisiaj odpadam, muszę wypróbować nowe lakiery do paznokci, a po za tym nie mam ochoty... - wypowiedziała to wszystko bardzo dziwnym tonem. - A tak w ogóle to nie mogę się doczekać jak tobie wyjdzie na włosach ta farba.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się, nie podejrzewając w tym nic dziwnego.
Zasadniczo sama byłam ciekawa jaki uzyskam kolor po tej farbie do włosów. Prawdę mówiąc tylko po to dzisiaj wybrałyśmy się do centrum.
Niczego nieświadoma, co miało się wydarzyć dotarłam do akademii.

***

Po spłukaniu farby, kolor jaki uzyskałam był o wiele lepszy niż to sobie wyobrażałam. Nie był ani za jasny, ani za ciemny, byłam z niego niesamowicie zadowolona, taki jasny brąz.
-Ciekawe jak zareaguje Lambert na nowy kolor włosów - rękoma przeczesałam włosy.
-Na pewno będzie zachwycony... - odpowiedziała zamyślona Miranda.
Coś mi tu nie gra, Miranda zazwyczaj tryskała energią i rzucała na lewo i prawo swoje "uszczypliwe", nie raz zbędne uwagi, a tu co? Siedzi jakoś tak cicho...zbyt cicho...
-Hej, wszystko gra? Może źle się czujesz?
Dziewczyna powoli zatrzepotała rzęsami i tępo na mnie spojrzała.
-Co? A...no tak, tak.... źle się czuję zaraz idę do swojego pokoju....
-Chodź, umalujemy cię trochę - po kilku minutach Miranda wróciła z kosmetyczką w różowo - białe paski. - Nie ruszaj się.
-Nie mam czasu. Lambert z Leną zaraz tu będą. - Zapomniałam założyć zegarka, więc podniosłam rękaw fioletowłosej, by sprawdzić godzinę. Spóźniali się jak diabli.
-Lambert sam do ciebie zadzwoni jak już się pojawią. - Wycisnęła na palec ciemny puder w kremie i zaczęła go łagodnie nanosić na skórę pod oczami.
-Miranda, to niekonieczne! - zaoponowałam. Nie lubiłam makijażu. Kiedy się śmieję, ciekną mi łzy i makijaż spływa, jakbym płakał.
-Przyda ci się trochę. Lena zapewne jest umalowana jak... - nie dokończyła.
-No i? Będziemy tylko we trójkę, daj spokój.
- A tak w ogóle chcesz na pewno iść? Gdybyś została ze mną to byśmy obejrzały jakieś fajne filmy. Wypożyczyłam same najlepsze tytuły, takie jak: ,,Skazani na Shawshank'', ,,Zielona Mila'', ,,Milczenie owiec'' i ,,Król Lew''. Na serio musisz iść?
-Obiecuję, że następnym razem zrobimy sobie maraton tych wszystkich filmów. W końcu Lambert to mój chłopak i bardzo zależy mi na tym, aby z nim spędzić czas...
-Nawet w obecności Leny? - podniosła niespodziewanie głos.
-Ymm... No tak, po za tym miłość nie zna granic! - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i przytuliłam do siebie Mirandę.
Natomiast dziewczyna westchnęła, jakby chciała powiedzieć, że kiedyś zrozumiem, jak bardzo się myliłam.
Wklepała mi w skórę ciemny puder. Na koniec dodała trochę na powieki. Miałam nadzieję, że nie będzie mnie próbowała wypacykować tak jak wtedy, gdy miałam pójść na moją pierwszą randkę. Ona jednak dołożyła już tylko nabłyszczającą szminkę.
-Jak zwykle, wyszło ci niezawodnie - patrzyłam na swoje odbicie w lusterku, gdy to Miranda wpatrywała się w tusz do rzęs. Zerknąwszy ukradkiem na jej zegarek, stwierdziłam, że już od zakończenia konkursu minęła godzina, zapewne muszą już być. - Ch*lera! Muszę iść. Gdzie oni, kurde, są?
-Wiesz, jacy oni potrafią być - rzekła tamta.
-Niby jacy? - Nie miałam pojęcia, dlaczego zachowuje się tak, jakby chciała mi prze to przekazać ukrytą informacje?
-Nieodpowiedzialni? - pokręciła głową. - No wiesz...
Wyjęłam z plecaka komórkę i wybrałam numer Lamberta. Od razu włączyła się poczta głosowa. Rozłączyłam się. Wyjrzałam przez wielkie balkonowe okno i ani śladu czerwonej toyoty Leny.
Zadzwoniłam ponownie. Znów poczta.
,,Tu Lambert. Edgar Allan Poe nie żyje, ale ja tak. Zostaw mi wiadomość''.
-Nie powinnaś do niego tak ciągle dzwonić - zauważyła fioletowłosa i podeszła do mnie łapiąc mnie za rękę. - Kiedy włączy telefon, będzie wiedział, kto dzwonił i ile razy.
-Mam to gdzieś - odparłam i uśmiechnęłam się, chwytając kluczyki. - Tak czy owak, zadzwonię jeszcze tylko raz.
Miranda wzruszyła ramionami, rozwaliła się na moim łóżku i zaczęła sobie obrysowywać usta brązową konturówką. Znała ich kształt tak dobrze, że nie musiała patrzeć w lustro.
-Lambert - powiedziałam do telefonu, gdy znów włączyła się poczta głosowa. - Mógłbyś wreszcie odebrać telefon? Mam nadzieję, że nic wam się nie stało. Jeśli są korki to możemy się spotkać gdzieś na mieście, bym do was dołączyła.
Miranda zmarszczyła brwi.
-Nie wiem, czy powinnaś sama jechać do miasta. To trochę niebezpieczne.
-Miranda, od kiedy ty się czymkolwiek przejmujesz? - zauważyłam.
-Jeśli chodzi o ciebie to zawsze. No to przynajmniej weź to. - Dziewczyna pogrzebała w torebce i podała mi szminkę.
-Z tym będę bezpieczna? - zdziwiłam się, zrzucając plecak z ramienia. Nadal ściskałam w ręku telefon, rozgrzany pod wpływem mojego dotyku.
Miranda zaśmiała się.
W tamtym momencie przyszło mi coś do głowy. Przecież jest jeszcze drugi parking, bardziej zakryty, gdzie Lena najczęściej parkowała, tylko, że mój pokój jest położony tak, że niestety stąd nie da się zobaczyć co na nim się dzieje, czy nawet znajduje.
-Oni już zapewne dawno wrócili! Lena zazwyczaj nie parkuje na tym parkingu! - wykrzyczałam entuzjastycznie. - Dobra, idę do niego bez zapowiedzi - odrzekłam, po czym pocałowałam Mirandę w policzek, wdychając zapach perfum oraz żelu do włosów i pozostawiając ,,malinkę'' w kolorze burgunda. - Jak coś to dzwoń!
-Zaczekaj - powiedziała. - Powinnaś zaczekać.
-Nie mogę - odparłam. - Już się z nimi umówiłam.
Po tych słowach zbiegłam ze schodów i wyleciałam przez frontowe drzwi akademii. Widok samochodu Leny zaparkowanego obok smarta Lamberta na parkingu przyjęłam z ulgą i gniewem. Gdzie oni się podziewali i czemu ode mnie Lambert nie odbierał telefonów?
Pędem wróciłam do akademii, przemierzając korytarze. W końcu dotarłam na te piętro. Przyspieszyłam i gwałtownie otworzyłam drzwi pokoju nr. 93.
Zamarłam. Drzwi wymsknęły mi się z rąk i zatrzasnęły. W tamtej chwili zobaczyłam Lenę pochyloną do tyłu, w krótkiej, seksownej sukience. Nad nią, a raczej nad jej szyją Lambert oddawał jej namiętne pocałunki, unosząc głowę do góry, by ją pocałować, a Lena pomalowanymi na czarno paznokciami z odpryskującym lakierem usiłowała rozpiąć pozostałe guziki jego koszuli. Nawet nie zauważyłam ilość pustych, walających się po podłodze butelek wina. Oboje podskoczyli na dźwięk trzaskających drzwi i obrócili ku nim pozbawione wyrazu twarze. Wargi Lamberta był pobrudzone szminką. Nie wiadomo dlaczego mój wzrok prześlizgnął się przez nich i padł na już zasuszone żonkile, które podarowałam Lambertowi, aby rozjaśnić ten pokój. Były także symbolem naszego rozpoczętego związku. Stały na szafce pod telewizorem, tak jak je położyłam. Jak widać, przez tak krótki czas przetrwały tak samo jak nasza "miłość". Czyli szybko zwiędła.
Lambert wydał odgłos, jakby się czymś zakrztusił, i próbował wstać, pospiesznie zapinając koszulę.
-O k*rwa! - powiedziała Lena, opadając na jasną kanapę.
Chciałam powiedzieć coś wrednego - coś, co z miejsca spaliłoby ich na popiół - ale nic nie przychodziło mi do głowy. Odwróciłam się i odeszłam.
-Valerie! - zawołał Lambert, ale był to raczej krzyk rozpaczy niż rozkaz. Odwróciwszy się, zobaczyłam Lamberta stojącego w drzwiach, a za nim cień Leny. Zaczęłam biec, uderzając się plecakiem o biodro. Czułam tylko jak mój wysoki kucyk pod wpływem pędu, wiruje za mną niczym flaga, powiewająca na wietrze.
Usiadłam na betonowym chodniku, wyrywając zwiędłe chwasty, i wystukałam na telefonie numer Mirandy.
-Halo? - W głosie koleżanki pobrzmiewały wesołe nutki, a w tle można było usłyszeć kultowy zespół ,,Spice Girls''.
-To ja - powiedziałam. Myślałam, że głos będzie mi drżał, ale brzmiał beznamiętnie.
-Hej - rzekła Miranda. - Gdzie jesteś?
Poczułam, że w kącikach oczu gromadzą mi się gorące łzy, ale nadal (o dziwo) mówiłam spokojnie.
-Dowiedziałam się czegoś o Lambercie i Lenie...
-O k*rwa! - przerwała mi Miranda.
Umilkłam na moment, czując, jak kończyny drętwieją mi z przerażenia.
-Wiesz coś? Wiesz, o czym mówię?
-Tak się cieszę, że się dowiedziałaś - odparła Miranda tak pospiesznie, że słowa niemal obijały się o siebie. - Chciałam ci powiedzieć, ale Lambert błagał, żebym tego nie robiła. Kazał mi przysiąc, że nic nie powiem. Wtedy kiedy ty dostałaś esemesa, ja go wtedy dostałam tak samo, tylko, że właśnie z inną treścią.
-Powiedział ci? - czułam się wyjątkowo głupio, ale jakoś nie mogłam przyjąć do wiadomości słów, które przed chwilą padły. - Wiedziałaś?
-Odkąd Lambert wygadał się, że czuje nie tylko do ciebie pociąg, ale także do Leny. Tamta nie potrafiła mówić o niczym innym - zaśmiała się, po czym zamilkła niezręcznie. - Nie żeby to trwało długo, czy coś. Serio. Powiedziałbym ci, ale oni obiecali, że sami to zrobią. Postraszyłam nawet Lenę, że ci powiem, ale ona odparła, że i tak się wyprze. Lambert wysłał mi dzisiaj esemesa o podobnej treści. Poza tym naprawdę próbowałam dać ci to do zrozumienia.
-W jaki sposób? - nagle zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam oczy.
-No, na przykład mówiłam ci dzisiaj, abyś nie wychodziła i w ogóle. Pamiętasz? Zresztą nieważne. Cieszę się, że w końcu ci powiedzieli.
-Nie powiedzieli - wycedziłam.
Zaległa długotrwała cisza, przerywana tylko oddechem Mirandy.
-Proszę, nie wściekaj się - rzekła w końcu tamta. - Po prostu nie umiałam ci powiedzieć. Czekałam, aż ktoś inny to zrobi.
Rozłączyłam się. Kopnęłam leżącą butelkę, a gdy ta potoczyła się do kałuży, kopnęłam kałużę.
Wsiadłam do następnego pociągu, wślizgnęłam się na popękane niebieskie krzesło i przytknęłam czoło do chłodnej szyby. Telefon zabrzęczał, ale wyłączyłam go, nie spojrzawszy nawet na ekran. Wściekła wstałam i szybkim krokiem ruszyłam do ubikacji.
Pomieszczenie było dość małe, z lepką gumową podłogą i ścianami z twardego plastiku. Zapach moczu mieszał się z zapachem odświeżającego zapachu cytryny, a na ścianach chamsko, poprzyklejane kawałki zużytej gumy do żucia nadawały pomieszczeniu obskurny wygląd.
Usiadłam na klapie i usiłowałam się rozluźnić, biorąc głębokie wdechy śmierdzącego powietrza. Wbiłam paznokcie w skórę przedramienia i jakoś zdołałam się poczuć lepiej, odzyskując panowanie nad sobą.
Dziwił mnie, choć nie powinien, ogrom własnego gniewu. Byłam nim przytłoczona; bałam się, że zacznę krzyczeć na konduktora, na pasażerów. Nie wiedziałam, jak zdołam dotrwać do końca podróży. Już teraz byłam wyczerpana z wysiłku, którego potrzebowałam, by nie rozsypać się na kawałki.
Tym razem już nie powstrzymywałam łez, które wypłynęły z oczu ciurkiem, zapewne rozwalając cały makijaż.
Zamrugałam jeszcze raz, otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz.
Powędrowałam na swoje miejsce, czując na sobie nieprzyjemne spojrzenia pasażerów. Wyglądałam przez okno, za którym przemykały podmiejskie trawniki. Potem wjechaliśmy do tunelu i jedyną rzeczą, jaką widziałam, było odbicie mojej twarzy, na której widniał rozmazany tusz do rzęs.

Pociąg zajechał na podziemną stację. Wysiadłam. Przedzierając się przez tłum ludzi, wśród smrodu spalin, dotarłam do ruchomych schodów i na domiar złego i tak zepsutych.
Miami jest niesamowite, nawet o tak późnej porze wszystko jeszcze tętni życiem, dzięki czemu, nie czułam się osamotniona, czy też niebezpiecznie. Ulice były pełne młodych rozbawionych ludzi, ludzi wracających z pracy, a nawet tych bardziej "odmiennych" - transwestyci i podobni, a stoiska z kolczykami, szalikami i połyskującymi kolorowymi światłowodowymi kwiatami jeszcze bardziej oświetlały ulice.
Starałam się trzymać blisko pobocza, aby tylko nie przechodzić przez sam środek tej całej straganowej "parady". Minęłam brudnego mężczyznę, który spał przykryty gazetą, i grupkę dziewcząt z plecakami, krzyczących na siebie po rosyjsku.
Gniew wyparował, ustępując miejsca otępieniu. Przemieszczałam się przez te wszystkie kolorowe ulice jak lunatyk.
Za kolejką taksówek i stoiskami sprzedającymi orzeszki ziemne w cukrze i kiełbaskami znajdował się Stadion Miami Centre. Jakiś człowiek wręczył mi ulotkę. Chciałam ją oddać, ale już odszedł, pozostawiając mnie z kartką obiecującą ,,GORĄCE DZIEWCZYNY'' - ukazujące pół - nagie kobiety. Zmięłam ją i schowałam do kieszeni, nie mogąc nigdzie znaleźć kosza.
Przepchnęłam się przez zatłoczony, wąski korytarzyk i ustawiłam się w kolejce do kasy. Młody chłopak za szybą podniósł wzrok, gdy położyłam na ladzie bilet Alice. Tak, kapitanka mojej drużyny mi kiedyś dała, aż dwa bilety na mecz hokeja. Na początku mnie na niego zapraszała, ale w końcu dała se spokój i mi je oddała. Było by dobrze je odsprzedać i zgarnąć za to pieniądze.
-Mogłabym go odsprzedać? - zapytałam.
-Masz już bilet? - zapytał, mrużąc oczy, jakby się zastanawiał - ,,Co ta dziewczyna kombinuje?''.
-Mhm - mruknęłam. - Mój były facet nie dojechał. Palant. - po części skłamałam, aby zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie.
-Aha - odparł, kiwając głową. - Słuchaj, nie mogę ci oddać forsy, bo mecz już się zaczął, ale jeśli dasz mi oba bilety, możesz dostać lepsze miejsce.
-Jasne. - po raz pierwszy od początku wyprawy się uśmiechnęłam.
Chłopak podał mi nowy bilet. Przeszłam przez bramkę i zaczęłam się przepychać przez tłum. Ludzie dyskutowali, zarumienieni z emocji. W powietrzu unosił się smród alkoholu.
Od dawna cieszyłam się na ten mecz. Dla tych wszystkich ludzi mecz był tym, czym przedtem dla mnie, ale ja znalazłam się w innej sytuacji: zabijałam czas przed nieuchronnym powrotem do akademii.
Znalazłam drogę i ruszyłam w stronę swojego krzesła. Większość miejsc była już zajęta. Musiałam przejść obok grupki facetów o ogorzałych twarzach, którzy wyciągali szyje, by zobaczyć, co dzieje się za mną i za szklanym przepierzeniem. Mecz już trwał. Stadion pachniał chłodem - tak jak pachnie powietrze po śnieżycy. Ale nawet patrząc, jak moja ulubiona drużyna pędzi ku bramce, nie mogłam przestać myśleć o Lambercie i Lenie. Nie powinnam była odejść w taki sposób. Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu. Leną w ogóle bym się nie przejmowała, ale Lamberta zdzieliłabym w twarz. A potem, patrząc mu prosto w oczy, powiedziałabym: ,,Po niej się tego spodziewałam, ale o tobie miałam lepsze zdanie''. To byłoby dobre.
Albo może roztrzaskałabym im szyby w samochodach. Ale po co nakładać sobie sprawy w sądzie?
Widownia oszalała. Wszyscy wokół mnie zerwali się na równe nogi. Jeden z mojej ulubionej drużyny przewrócił zawodnika przeciwnej drużyny. Sędzia schwycił go, a ten poślizgnął się i przejechał ostrzem łyżwy po policzku przeciwnika. Gdy walka się skończyła, na lodzie pozostała krew. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. W przerwie jakiś gościu ubrany na biało zdrapał większość krwi, a specjalny pojazd wygładził taflę, lecz plama czerwieni pozostała, jakby została wchłonięta tak głęboko, że nie dało jej się usunąć. Nawet kiedy moja drużyna strzeliła ostatnią, zwycięską bramkę i cała publiczność zerwała się z miejsca, nie mogłam oderwać wzroku od krwi.
Po meczu wyszłam za tłumem na ulicę. Stacja kolejowa znajdowała się o kilka ulic od stadionu, jednak nie mogłam znieść myśli o powrocie do akademii. Chciałam to odsunąć, dopóki wszystkiego nie przetrawię i nie wyciągnę jakiś wniosków. Na samą myśl o podróży powrotnej wpadałam w panikę, która przyprawiała mnie o mdłości i palpitację serca.
Zaczęłam iść przed siebie. Mijałam zamknięte sklepy z odzieżą i rzędy zaparkowanych samochodów. Nie wiedziałam, która jest godzina, ale prawdopodobnie zbliżała się północ.
Umysł przywoływał z pamięci spojrzenia, jakie wymieniali Lambert i Lena - spojrzenia, które dopiero teraz nabrały sensu, choć powinnam była odkryć to już dawno. Widziałam osobliwą kombinację winy i uczciwości na twarzy Mirandy, mówiącej mi, że powinnam zaczekać na Lamberta. Skrzywiłam się, jakby moje ciało usiłowało zrzucić z siebie fizyczny ciężar.
Gdy uniosłam głowę i spojrzałam na wielki zegar stojący na ulicy, uświadomiłam sobie, że właśnie uciekł mi ostatni pociąg powrotny.
Prawdę mówiąc, w duszy bardzo się z tego ucieszyłam...

(Lambert? Co się działo u was w między czasie? Val, nie ma zamiaru jeszcze wracać. ;b)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)