piątek, 6 kwietnia 2018

Od Ivara do...

Wyglądając przez okno samolotu na słoneczne wzgórza Chorwacji, nie miałem zbyt ciekawych myśli.
Już nie mówiąc o tym, że jestem zimno lubem z Północy, który był jedynie w ramach wakacji w nieco cieplejszych rejonach. To może być katorga i przygoda życia za razem. Jak to mówią w filmach romantycznych czy innych dziełach dla nastolatków: "Świat jest w twoich rękach, tylko od ciebie zależy, jak go poprowadzisz!", czy coś w ten deseń. To nie mój styl kinematografii, więc mam prawo się nie znać, czyż nie?
A następną kwestią było to, że nie znam ani języka w stopniu komunikatywnym, a według tego, co wiem, angielski w większości rejonów kuleje. Jedyny plus tej sytuacji to to, że wcześniej zamówiony kierowca czekał na mnie przed lotniskiem. Miałem zostać przez niego podwieziony na teren Akademii, a następnie pozostawiony sam sobie. Na pastwę losu i cykad.
Zadrżałem na samą myśl ze spotkaniem z tymi hałaśliwymi owadami. Oby w pokojach była klimatyzacja, bo ja na noc okna nie mam zamiaru otwierać, za żadne skarby świata!
Wysiadłem z samolotu, biorąc swój bagaż podręczny, a następnie razem z tłumem ludzi skierowałem się do głównego budynku lotniska. Po długim, żmudnym procesie sprawdzania dokumentów, tłumaczenia się co chwilę wyraźne znudzonemu urzędnikowi, mogłem nareszcie wziąć swoje dodatkowe walizki i wyjść w nowy, gorętszy, przepełniony dziwnym językiem świat.
Na szczęście, kierowca był na swoim miejscu, co poznałem po tabliczce z pokracznie napisanym imieniem i nazwiskiem. Nie chciałem tego komentować, bo zdawałem sobie sprawę, że Chorwat zrobił to z przymusu, a nie aktu dobrej woli, dlatego jedynie spakowałem rzeczy do bagażnika i zająłem miejsce z tyłu.
Ruszyliśmy powoli, z czasem opuszczając zakorkowane miasto. Dłuższą chwilę obserwowałem krajobraz za oknem, zmieniający się w rytmiczny sposób. Góry, gaje oliwne, białe domy na zboczach, kamieniste, a nawet żwirowe plaże, lazurowa woda. A następnie wszystko wracało do etapu gór. Westchnąłem cicho, zamknąłem oczy i nawet się nie zorientowałem, kiedy zasnąłem. Byłem wyczerpany lotem oraz wszystkim, co się z nim wiązało. Głos z tyłu głowy, najprawdopodobniej rozsądku, podpowiadał mi, iż sen w chorwackiej taksówce nie jest najlepszym wyjściem. Może i jestem zbyt pewnym siebie dzieciakiem z zachodniej Europy, czy raczej, północnej, ale już w szczegóły geograficzne wnikać nie chciałem, ale co jeśli wąsaty Chorwat sprzeda mnie na organy? Skąd mam wiedzieć, czym się zajmuje po godzinach?
Na miejsce dojechałem z wszystkimi nerkami w dawnym stanie. Obudziła mnie zmiana podłoża, przez które samochód zaczął podskakiwać, a ja uderzyłem głową o szybę. Mrucząc cicho pod nosem norweskie przekleństwa, rozmasowałem obolałe miejsce i ogarnąłem wzrokiem Akademię.
Uroku nie można było jej ująć, chociaż mogłaby być nowocześniejsza. I może w chłodniejszym klimacie.
Po zaparkowaniu, wysiadłem, dałem kilkanaście dodatkowych kun kierowcy, a następnie wziąłem bagaże i stanąłem przed głównym budynkiem. Teraz już całkowicie zagubiony. No i co mam zrobić? Pójść po kogoś? Zadzwonić na ten numer, który znalazłem na formularzu zgłoszeniowym?
Spytać kogoś?
Tak. To jest plan.
Rozejrzałem się wokół, szukając wzrokiem kogoś, kto wygląda na ucznia bądź nauczyciela. I można rzecz, że taką osobę znalazłem, ponieważ ujrzałem jakąś postać, głaszczącą pysk konia. Oddychając z ulgą, skierowałem się w tamtą stronę, a gdy znalazłem się w odpowiedniej odległości, zatrzymałem się.
- Przepraszam. Jestem tu nowy i tak średnio ogarniam, gdzie mam się podziać. - Zaśmiałem się krótko i przeciągnąłem wolną dłonią po swoim karku. - Tak poza tym, nazywam się Ivar..

< Towarzyszu Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)