piątek, 6 kwietnia 2018

Od Oriane C.D Will'a - zadanie 5

Nasz dzień zaczął się dość zabawnie muszę przyznać... W porównaniu do kilku poprzednich dni, ten był niczym zbawienie od wszystkich moich problemów. Biegłam w kierunku pokoju wspominając zboczoną minę Will'a, kiedy poinformowałam go, iż szmata się pali co chłopak odebrał to dwuznacznie. Rzuciłam się na łóżko, które czekało na nas w sypialni i aż prosiło się aby się na nim położyć i znów odpłynąć w krainę snów.
-Czekaj... Poszliśmy zrobić śniadanie... Ale sami go nie zjedliśmy.- Oznajmił mi Will, na co wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Wróciliśmy w dobrych humorach do stołówki gdzie zajęliśmy miejsca z tacami wypełnionymi po brzegi jedzeniem, wzięłam grzankę do ust i chrupnęłam sobie kawałek, kiedy do pomieszczenia wpadł Gilbert Bythle uderzającego o otwartą dłoń palcatem. Mój dobry humor odleciał w kosmos, gdy tylko zobaczyłam tą jego twarz wykrzywioną w sztuczny uśmiech, od którego aż grzanki nie chciały mi przejść przez gardło. Położył rękę na wolnym krześle tuż koło mnie i zajął miejsce z tym szyderczym grymasem nic jak na razie nie mówiąc. Uderzył niemo palcatem o moje udo na co się wzdrygnęłam i nieco się od niego odsunęłam, ale nie śmiałam tego skomentować.
-Straciłam apetyt.- Oznajmiłam chwytając za tacę i próbując się wymigać jakoś.
- Orciu usiądź. Chyba mamy do pogadania.- Przerwał mi mężczyzna no i niestety moja cholerna ciekawość wzięła górę. Musiałam usiąść na tyłku i słuchać tego starego piernika, a tymczasem ja nie miałam czasu na pogawędki, gdyż mój kochany młodziak już pewnie za niedługo rozwali kopniakiem drzwi od boksu i znów wyparuje do ogrodu państwa Rose zjadając wszystko co uzna za jadalne. Rzuciłam Will'owi błagające spojrzenie, na co jedynie wbił chłodny wzrok w osobnika siedzącego koło mnie, który oczywiście nic sobie z tego nie robił.- Podobno masz problem z źrebakiem, czyż nie?
-Ja? Nie. - Odparłam oschłym głosem, chcąc jak najszybciej się go pozbyć. Niestety to nie było tak proste jakby mogło się wydawać w teorii... Facet ten był strasznie upierdliwy i... Zboczony. Jego ręka spoczywała niebezpiecznie wysoko mojego uda, poczułam się teraz niepewnie i miałam ochotę jak najszybciej uciec.
-Pani Rose mówiła mi coś innego.- Stwierdził szepcząc mi do ucha.- Dlatego zaopiekuję się Twoim pięknym koniem. -Zaśmiał się i wstał.- Przygotuj go, zobaczymy się na hali.- Odparł odchodząc i wyszedł ze stołówki.
-Boże, nienawidzę go! - Warknęłam do siebie, opierając głowę na rękach, fakt że to dopiero początek dnia jeszcze bardziej mnie dobijał. Pożegnałam się z Will'em załamana i szybkim krokiem skierowałam się do stajni... Wirtuoz o dziwo dziś stał spokojnie, jego poobijany boks był w niezbyt dobrym stanie; deski były powyginane w różne strony świata, ściana poobijana i w niektórych miejscach pęknięta, kraty były lekko pogryzione a wszystko co miał na sobie, derka oraz kantar leżały totalnie zniszczone w kącie i się kurzyły. Jedyne co było całe to okno i on sam, cudem było to że nie zrobił sobie jeszcze krzywdy, chociaż pewnego dnia mogłoby się to skończyć tragicznie.
-Czemu to tak długo trwa? -Usłyszałam za sobą oschły głos. Niechętnie weszłam do boksu z wędzidłem, młodziak zareagował gwałtownie kopiąc deski, starałam się go uspokoić podchodząc do niego ostrożnie i mówiąc do niego cicho, podeszłam do niego ostrożnie i powoli założyłam mu to ustrojstwo zwane ogłowiem, jednak młodziak odskoczył na znaczną odległość ode mnie patrząc wrogo w moim kierunku.-Daj mi to! - Krzyknął wyrywając mi ogłowie z ręki i podchodząc do konia  przytrzymując jego głowę. Nie mogłam patrzeć jak się szarpie z młodym, dlatego odwróciłam się do niego plecami i zadrżałam gdy tylko usłyszałam przeraźliwe rżenie. Zaraz po tym usłyszałam krzyk Gilberta i trzask batem, nie mogłam... Odwróciłam się.
-Proszę go nie bić!- Krzyknęłam wyrywając z jego ręki palcat, koń tracił mnie chrapami, które delikatnie pogładziłam. Instruktor wyszedł z koniem na lonży bez słowa kierując się w stronę hali, bez ceregieli poszłam za nimi uważnie obserwując ich "pracę" z ziemii polegająca na przeklinaniu, biciu i szarpaniu wierzchowca, który po dłuższej chwili uległ i chodził już jak w zegarku. Patrzyłam na niego dość przerażona i smutna... Nie chciałam aby do tego doszło... Dlaczego Pan Rose nie może się nim zająć? Właśnie... Pan Rose! Nad moją głową zapaliła się ogromną żarówka, która wręcz płonęła i od razu pobiegłam w kierunku ich domu, niepewnie pukając do ich drzwi. Otworzył je James Rose, mój instruktor skoków, jak zwykle uśmiechnięty i rozpromieniony, od razu milej się na niego patrzyło niż na surowego Gilberta. Wyjaśniłam mu zaistniałą sytuację, gdzieś kątem oka dostrzegłam Will'a który wyprowadzał właśnie Europe na padok. Nagle James zniknął z mojego pola widzenia kierując się w stronę hali, skąd znów dobiegały hałasy wydawane przez młodziaka.
-Natychmiast proszę przestać! -Krzyknął właściciel akademii, a Gilbert zastygł w bezruchu robiąc wielkie oczy patrząc na mężczyznę.- Proszę zostawić tego konia. Pogadamy sobie w biurze!- Krzyknął zwracając uwagę Will'a, który zjawił się tuż koło mnie i Wirtuoza.
-Już dobrze... Już dobrze.- Szepnęłam do ucha konia, który dość ciężko oddychał.
- Oriane... Jego noga... -Wskazał na kończynę, którą Wirtuoz podniósł do góry. Bez słowa z sercem w gardle delikatnie chwyciłam ją na co usłyszałam nerwowe rżenie.
- Boże... Will wezwij weterynarza! - Jeknęłam załamana i przytuliłam głowę młodziaka do siebie.- Błagam... Oby nic mu się nie stało... -Szepnęłam cicho czując jak łzy spływają mi po policzkach, przypominając sobie o swoim pierwszym koniu... Był to fiord, który też uszkodził sobie nogę... Niestety skończył jako kosiarka w stajni. Bałam się że Wirtuoz też tak skończy, naprawdę nie chciałam żeby stało mu się coś złego.
Za niecałe pół godziny weterynarz już był na miejscu, wykonał wszystkie potrzebne badania i stwierdził skręcenie, na szczęście nie było ono poważne.
Stwierdziłam, że znów pojadę z Will'em na przejażdżkę, Nadziejka nie  miała chyba nic przeciwko bowiem pędziła ile sił w nogach i przeskakiwała wszystkie możliwe przeszkody.
-Mam dość, Will...- Jeknęłam patrząc w blade niebo.- Tyle zmartwień... Jeszcze mogę znów zachorować.- Zerknęłam w bok już nic nie mówiąc. Poczułam lekkie uszczypnięcie w palce u nóg, pogładziłam klacz po pysku i wtuliłam się w jej szyję.
-Spokojnie... - Usłyszałam jego głos i podniosłam nieco głowę, poczułam jego miękkie wargi na swoich ustach, delikatny prąd przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa i poprosiłam cicho abyśmy się gdzieś zatrzymali. Znaleźliśmy piękne miejsce na łące otoczonej lasem, ułożyłam się wygodnie puszczając klacz luzem żeby trochę się popasła. Pociągnęłam Will'a do siebie i pocałowałam go namiętnie gładząc jego policzki, później przejeżdżając mu po karku, odpowiedział mi cichym mruczeniem odwzajemniając delikatny pocałunek. - Będę przy Tobie. - Szepnął mi do ucha również je całując, kolejne dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa i zamruczałam cicho.
-Will... Nie przestawaj. Uwielbiam jak mnie całujesz...- Szepnęłam nieśmiało, czując na sobie kolejne pocałunki. Nagle zadzwonił mi telefon, bez namysłu odebrałam.- Tak mamo? Um... Jesteś w Akademii? Zaraz będę. - Powiedziałam cicho i powoli wstałam zmuszając do tego samego Will'a.
Posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił i podeszłam do klaczy, włożyłam w strzemię nogę i odbiłam się od ziemi lądując w siodle od razu poganiając ją do kłusa, Will podążył moim śladem jadąc tuż za mną. Wkrótce wróciłam do Akademii, zauważyłam potężny samochód, dlatego jedynie przyśpieszyłam i rzuciłam jej się w ramiona zeskakując z Nadziejki.
-Córeczko!- Jeknęła przeszczęśliwa mama tuląc mnie do siebie.- Słyszałam co się stało z Wirtuozem... Pomyślałam że przywiozę wam trochę leków po kontuzji Alucarda. - Powiedziała wręczając mi reklamówkę pełną leków, którą  uważnie przestudiowałam.
-Dziękuję mamo. To bardzo miłe, że troszczysz się o Wirtuoza.- Odparłam z uśmiechem.
-Will! -Krzyknęła uradowana przytulając zmieszanego chłopaka.- Dawno Cię nie widziałam... Opiekujesz się moją córką prawda? I pilnujesz, żeby nie robiła nic głupiego?
-Mamo! -Jęknęłam speszona, mając czerwone policzki. Will zaśmiał się zerkając na mnie i pokiwał głową.
-Tak, oczywiście Pani Clavel.- Odrzekł uśmiechnięty.-Zapraszamy... może napije się pani czegoś? - Zaproponował puszczając ją.
-Chętnie Will.- Uśmiechnęła się czule i poszła razem z nim. Ja zajęłam się rozsiodływaniem i czyszczeniem koni, które niesfornie się wierciły. Zajęłam się też nogą Wirtuoza, posmarowałam maścią i zabandażowałam, ogierek odwdzięczył mi się trącając mnie głową, którą czule pogłaskałam, wyczyściłam go jeszcze i nakryłam derką, odniosłam sprzęt Nadziejki do siodlarni. Pożegnałam się z ową klaczą i poszłam do pokoju mojego oraz Will'a gdzie teraz on i moja mama popijali herbatę gawędząc sobie o koniach. Ostatnio podszkoliła się w dziedzinie jeździectwa, dzięki Alucardowi... Pięknemu koniowi fryzyjskiemu, który towarzyszył matce od śmierci mojego ojca... W opiece pomagał jej mój starszy brat. Usiadlam naprzeciwko nich i chwyciłam swój kubek upijając łyka i zastanawiając się nad tym dniem... Mimo tragicznych wątków miał w sobie coś dobrego... Ale był jednym z moich najgorszych dni, niestety. Odstawiłam kubek na miejsce po czym zasnęłam na wielkiej kanapie w ten sposób zakańczając ten męczący dzień.
<1404 słowa uf.. xd Przepraszam że tak długo czekałaś. Will? Co było następnego dnia? xD>

Dostajesz....Punkciki <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)