poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Bellamy'ego - Regionalne Zawody w Skokach przez Przeszkody w Umag (P)

Budzik rozwył się tak głośno, że dosłownie byłem pewien, że za chwilę rozsadzi mi głowę. Wydałem z siebie cichy jęk, rozciągając się i rozkopując nogami całą pościel, jak to miałem w zwyczaju. Tyle że tym razem zapomniałem, że nie leżałem w łóżku sam... Riley, moje słoneczko, leżała właśnie na ziemi, piorunując mnie wzrokiem. Ledwo zdążyła ogarnąć, co się dzieje, a już spadła z hukiem z łóżka.
- Bell! - krzyknęła zabawnie zdenerwowana, trzepiąc mnie po głowie.
- Przepraszam, skarbie - spojrzałem figlarnie na brunetkę, mocno przytrzymując, gotowe pobić mnie nadgarstki. - Po prostu z rana nie kontaktuję.
Długowłosa skrzyżowała ramiona na piersiach, patrząc na mnie spode łba. Nie odzywała się przez cały czas, jak dopinałem walizki z ubraniami i pakowałem torbę ze strojem konkursowym, kaskiem i innymi pierdołami.
- Nie zapomnij ostróg - burknęła, podając mi dokładnie wyczyszczoną parę ze skórzanym rzemykiem. Te kosztowały w cholerę dużo, a właściwie były gorsze, niż najprostsze z pierwszego lepszego jeździeckiego sklepu.
- Dzięki - puściłem jej oczko i rzuciłem się na nią, zaczynając łaskotać.
- Przestań! Przestań! - Riley krzyczała tak głośno, że miałem wrażenie, że słyszy ją cały akademik.
- Tylko jak mi wybaczysz - przycisnąłem ją mocno do siebie, spoglądając na zasapaną dziewczynę, która ledwo nabierała oddechu.
- O... o... okej - brunetka uniosła ręce w akcie kapitulacji i jeszcze przez moment ledwo nabierała oddechu.
Sprawdziłem godzinę w telefonie. 6.30. Za jakieś dwie, trzy godziny powinniśmy wyjeżdżać. Od Porec do Umag dzieliło nas góra 48,5 kilometra - i to w wypadku, jeśli pojedziemy najdłuższą trasą E751.
- Sprawdzę, czy wstała Esma i Gale - oznajmiła moja księżniczka, naciągając na siebie szare legginsy i związując włosy w niedbały koczek. Trzasnęła drzwiami i tyle ją widziałem. Sam natomiast zająłem się znoszeniem walizek do auta i krótkim przeglądem owego środka komunikacji. W końcu moja podstarzała terenówa miała dziś pociągnąć przyczepę z koniem, a ostatnio zgasła w połowie drogi do miasta.
- Na moje oko wszystko powinno być okej... - warknąłem cicho, ze skupieniem obserwując liczniki.
- Stary... - Gale zaszedł mnie z tyłu i poklepał po ramieniu. - Wszystko będzie dobrze, zapewniam cię.
Chyba dobrze rozumiał, że to moja pierwsza klasa P i ogólnie pierwsze chorwackie zawody. Trochę się stresowałem, ale zapewniam - nie za bardzo.
- Nie dziękuję - uśmiechnąłem się do przyjaciela i podniosłem z siedzenia, zamykając z trzaskiem drzwi rovera. Na dzisiejszych zawodach to właśnie Riley, Esma i Gale mieli pomagać mi przy Lemon i dawać wskazówki, co do przejazdu.
W oddali już tuptały towarzyszki naszej wyprawy, a tym samym nasze... no, krótko mówiąc dziewczyny.
- Poczwórna randka! - zaśmiała się Esmeralda, zarzucając długimi włosami.
- Fajna atmosfera i ładne zapachy gwarantowane - dogryzła jej moja maleńka brunetka ze złośliwym uśmieszkiem.
Ruszyłem do stajni po hanowerkę, na której miałem startować i poklepałem ją po szyi. Klacz oddychała spokojnie, co jakiś czas parskając radośnie. Sprawnym ruchem założyłem jej kantar i uwiązałem do krat w boksie. Przyzwyczaiłem się już, że lubiła się wiercić przy zakładaniu derki.
Gdy było już po wszystkim skierowałem konia do przyczepy, którą Gale już zdążył zaholować. Lemon uniosła wysoko głowę i zaczęła nerwowo przystępować z nogi na nogę. Cały jej czar prysł, a moje pozytywne nastawienie rozmyło się gdzieś i zostało zadeptane przez jej czyściuteńkie kopytka.
- Prowadź ją na spokojnie - poleciła mi Esma, dorównując mi kroku. - I nie pozwól jej się nabuzować. Szarpnij w dół, niech się ogarnie.
Wykonałem jej polecenie, a koń troszkę zwolnił swój krok. Po chwili hanowerka stała rozluźniona w przyczepie, rozkoszując się świeżym sianem. Ja natomiast rozmasowywałem rozgrzane uwiązem dłonie i zająłem miejsce za kierownicą. Obok mnie siedział Gale, a zaraz za nami podekscytowane Riley i Esmeralda. Około 12 z minutami byliśmy już na miejscu. Ja szykowałem sprzęt, Esma i Gale ogarniali przyczepę, a moja ukochana czyściła dokładnie ciemnogniadą klacz.
- ZAPRASZAMY ZAWODNIKÓW DO ZAPOZNANIA SIĘ Z PARKUREM! - z głośników rozległ się głośny komunikat kobiety o całkiem sympatycznym głosie.
- Pójdę z tobą - zaoferowała Esmeralda. Mega doceniałem jej doświadczenie i wiedziałem, że może mi dać wiele cennych wskazówek.
Ze skupieniem oglądałem parkur i słuchałem przyjaciółki, która tłumaczyła mi gdzie, co powinienem zrobić. I w ten sposób wiedziałem, że w linii powinienem wydłużyć krok, a przed trzecią przeszkodą ostro go skrócić.
- Pamiętaj też, aby wypuścić Lemon mocno przed okserem - przypominała mi dziewczyna z poważnym wyrazem twarzy. - Żeby cię nie wyciągnęła, bo zrobi się nieciekawie...
- Obiecuję, że zapamiętam - uśmiechnąłem się szeroko z wdzięczności. - No, i jeszcze mam nie podbijać wodzą na prostych, bo się zdenerwuje i wysadzi mnie z siodła.
- Co ty byś beze mnie zrobił, Blake! - krzyknęła entuzjastycznie Esma, poklepując mnie po ramieniu.
- Ty no, ja nie wiem...
Szybkim krokiem wróciliśmy do naszego stanowiska, gdzie czekała na nas osiodłana hanowerka i dumni z siebie Gale oraz Riley. Nigdy nie widziałem tak zadowolonych uśmiechów. I musiałem ich pochwalić - koń wyglądał cudownie. Szkoda, że ja już trochę gorzej. Przeczesałem ręką burzę kręconych włosów i nałożyłem na siebie grafitowego, matowego uvex'a. Poprawiłem też oficerki i zapiąłem ostrogi.
- Bell... - Riley ujęła mnie za rękę i spojrzała z przejęciem w oczy. - Pamiętaj! Jedź ją raczej z batem i łydką. Mniej ostróg, bo w końcu wybuchnie.
- Wiem, wiem - przewróciłem oczami, gładząc ciemne włosy zestresowanej dziewczyny. Miałem wrażenie, że denerwuje się bardziej, niż ja.
- BELLAMY BLAKE! - z głośników, z których jeszcze przed chwilą kobieta wydała komunikat o zapoznaniu z torem, teraz wzywano mnie na parkur.
- Dajesz, stary! - Gale klepnął Lemon po łopatce, a klacz podskoczyła z energią.
Uśmiechnąłem się pod nosem i zaraz gdy usłyszałem dzwoneczek ruszyłem na pierwszą przeszkodę. Tak, jak mówiła moja "najlepsza trenerka", wydłużyłem klacz przed pierwszą stacjonatą i dałem mocny sygnał do skoku. Pamiętałem też o tym, by używać jak najmniej ostróg. Póki co zachowywaliśmy rytm, a hanowerka starała się zachowywać zapas. Nie martwiłem się więc, aż tak o punkty.
Przed drugą przeszkodą, jaką był rów z wodą starałem się także zachowywać spokój. Odbiło się to na Lemon, która ją płynnie pokonała i z energią gnała do kolejnej.
- Skróć! Skróć, Bell! - krzyczała rozentuzjazmowana Esmeralda, przypominając mi, co mam robić.
Wziąłem konia mocno na siebie i dopchałem dosiadem. Klacz nie protestowała i pomogła mi wręcz, angażując mocno zad. Niestety, oboje postaraliśmy się za bardzo, bo na ostatnim członie oksera usłyszałem puknięcie. Odjeżdżając od trójki, modliłem się, aby drąg zachował miejsce. I tak też się stało. Na razie, przejazd był znakomity i samej Lemon, widocznie sprawiał przyjemność.
Dopchałem klacz do linii, a pomiędzy dwoma stacjonatami mocno wypuściłem klacz. Protestowała, gdy chciałem wydłużyć krok z ustawieniem, więc dałem jej luźniejszą wodzę. Mogłem zepsuć cały przejazd, ale równie dobrze, mogło nam się udać i ugrać dobre miejsce. Hanowerka szybowała nad przeszkodą, chociaż wyskoczyła odrobinę za wcześnie. Skok całkiem się udał, ale lądowanie było twarde i niezbyt przyjemne. Gniadoszka jednak nie dawała za wygraną, pędząc przed siebie dalej. Na kilku ostatnich przeszkodach zrobiła się nieco twarda na pysku, ale udało mi się doprowadzić ją równym tempem do każdej z nich. Na ostatniej przeszkodzie - okserze, Lemon zaczęła protestować i podnosić głowę, więc podbiłem ją wodzą. I popełniłem błąd... Zapomniałem o uwadze Esmy, a klacz podkurzona zaatakowała kolorowe drągi. Starałem się jeszcze trochę ją podpracować, ale zbyt wiele nie mogłem zmienić. Hanower wyskoczył spod samej przeszkody, więc oddałem klaczy rękę i pozwoliłem jej zabaskillować tak mocno, jak tego potrzebowała. I było to... bardzo mocno. Lemon niemalże położyła się podczas lądowania, ale w ułamkach sekund uratowała nas oboje przed upadkiem. Tym samym zaliczyliśmy całkiem dobry przejazd na czysto.
Podjechałem do przyjaciół, głaszcząc klacz po szyi. Gniadoszka parskała spokojnie, rozciągając szyję i ziewając.
- Chyba niezbyt wymagający był dla niej ten przejazd - Gale skwitował reakcję klaczy.
Zaśmiałem się, zeskakując z wierzchowca. Od razu, gdy stanąłem na ziemi, poczułem, jak ktoś dosyć mocno daje mi w pysk.
- Bell, to ostatnie było nieładne! - Esma spiorunowała mnie wzrokiem. Wiedziałem jednak, że żartuje. - Nigdy nie podbijaj wodzą na prostej, głuptasie!
Jedynie moja dziewczyna bez żadnych uwag podeszła do mnie podając mi szarą, miękką bluzę i wtulając się w mój tors.
- Psiapsia, nie panikuj - uśmiechnąłem się, przyciskając do siebie Esmeraldę. BYŁEM JEJ NIESAMOWICIE WDZIĘCZNY! Wytłumaczyła mi praktycznie od podstaw cały przejazd i zdradziła swoje "sekretne" sposoby. Żeby było sprawiedliwie, nigdy w życiu nie powinienem z nią już konkurować.
- Zaraz wyniki - oznajmił Gale, przerywając nasze przekomarzanki. Wszyscy ze skupieniem czekaliśmy więc na ogłoszenie wyników. Najmniej wydawało się obchodzić to jedynie Lemon, która zaczęła już przysypiać oparta o ogrodzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)