sobota, 10 lutego 2018

Od Naomi - Regionalne Zawody w Ujeżdżeniu w Novigradzie (L)

- A ujeżdżenie? Jesteś w tym dobra! - zapewnił pan James, wskazując na grafik przedstawiający terminy zawodów.
- Wiem. Ale mam szalenie dużo problemów związanych z takimi startami. Choćby, jakiego konia mogłabym wziąć? - odbiłam piłeczkę, choć szczerze mówiąc i mnie kusiła opcja wyjazdu na taką rozgrywkę. Mimo iż preferowałam skoki, decyzja o kupnie Soir mówiła jasno, że ta dyscyplina jest mi również bliska. - Nie, nie ma mowy o jeździe na stajennych. Storm ostatnio podobno zaliczył podbicie, a Szafir... Nienawidzę luzytanów i koniec kropka.
- A może Expresso? Wyniosła, humorzasta klacz, typowa kobyła, ale jak przekonasz ją do współpracy, osiągniesz cuda. Super się koncentruje i jest niezwykle impulsywna - zaproponował Rose, ale widząc moje znaczące spojrzenie, dodał. - Obecnie w lekkim treningu, ale masz jeszcze trochę czasu. Obniżę ci ceny za jazdy prywatne i zorganizuję jakieś dodatkowe treningi. Zgoda?
Nie mówiąc już o tym, jak wygląda rozmowa z moim nauczycielem.
- Dobrze, zgoda - westchnęłam, podpisując plik kartek. Wiedziałam znakomicie, iż właściciel akademii zbiera sobie w ten sposób reprezentantów, którymi później może się chwalić chociażby w wyższych sferach jeździeckich. Pokusa jednak była zbyt silna, by mogła nie zwyciężyć.
- Ktoś bierze udział w L-ce, ujeżdżenie? - zapytałam po wyjściu z gabinetu, jak się okazało niezwykle trafnie. Z tłumu wyłoniła się tak dobrze znana mi osóbka.
- Tak, ja! - krzyknęła tęczowowłosa, wyciągając w górę rękę. Uśmiechnęłam się tryumfalnie. Może jednak sensownie podpisałam te papiery.
- Super, ogarniemy to razem - mruknęłam na znak zadowolenia. - Na Desert? - upewniłam się po chwili.
- Tak. A ty? Przecież nie masz w posiadaniu sprawnego, ujeżdżeniowego konia...
- A uwierzysz, że coś znalazłam w akademii? Expresso la Crouset, stoi w stajni do dzierżawy. Jeszcze trochę poczeka, ale w tym czasie trochę się z nią pobawię, mówię Ci, jeszcze tłumy się za nią będą ustawiać, kiedy skończę - zaśmiałam się głośno, na co przyjaciółka odpowiedziała mi dokładnie taką samą reakcją.
- Myślę, że z nią nie będzie tak łatwo, jak sobie wydajesz. Trudny koń, jeździłam na niej pół roku temu i ta tępa kobyła z uporem przeciwstawiała się działaniu moich pomocy - mruknęła Esmeralda. I miała, jak się później okazało, świętą rację.
***
Podciągnęłam popręg, a Czajnik kłapnęła mi zębami koło ucha. Przed ostatnimi trzema jazdami na niej stanowczo wyraziłam swoją opinię na temat takich zachowań, ale widocznie nie osiągnęłam nic.
- Nie, Imbryku, nie wolno - postanowiłam powtórzyć po raz trzeci, a klacz urażona wyniośle parsknęła. Nie mogła się więc przynajmniej wybronić, iż nie reagowała na nadaną przeze mnie ksywkę - Czajnik od ekspresa do kawy, poza tym moja nowa podopieczna świszczała, gotowała się i bulgotała zupełnie jak ten kuchenny przedmiot.
Okazało się, że powinnam była zważyć na słowa Esmy i czym prędzej zmienić konia. Expresso była koniem, z którym o współpracę trudno, szczególnie w początkowych chwilach. I to nawet nie chodziło o rzeczy ważne na wyższych klasach - normalne porozumienie się, klacz po najmniejszym ruchu pędziła jak pendolino, spinając się do granic możliwości, nadymała się, charczała i zipała. Rzadko przypadała mi jazda na klaczach, które były w porównaniu do ogierów okropnie skomplikowane, poza tym równie incydentalnie objeżdżałam rumaki aż tak wrażliwe. Ale czy musiało być aż tak? Jak na razie pozostało mi się tylko bać nadchodzących zawodów.
Odbiłam się od ziemi, by miękko wylądować w wygodnym, ujeżdżeniowym siodle. Następnie odpowiednio zebrałam wodze i musnęłam boki klaczy. Wystartowała z godną podziwu szybkością jak na wierzchowca nierozgrzanego i jednocześnie zaprzeczyła znanej wszystkim intencji rozluźnienia konia na początkowych etapach jazdy - efekt był porównywalny z kopnięciem prądem. Dopiero po paru chwilach udało mi się ją przekonać do spokojniejszego stępa w niskim ustawieniu, który i tak w żadnym stopniu nie dorównywał luzackiego chodu mojego Pędzla czy nawet Szczurzego.
Szybko zdecydowałam się poświęcić ten trening wyłącznie pracą nad rozprężeniem i harmonii. Kiedy pierwszy raz wsiadałam na Imbryczek, podejrzewałam już, że kilka jazd z nią będę musiała oddać takiemu celowi, ale obecnie zamierzałam przeznaczyć na to prawie połowę lekcji. Po prostu te spięcie utrudniało kontakt i zasłaniało umiejętności klaczy do tego stopnia, że czułam się zobowiązana przynajmniej w większości je wyeliminować.
Po skończonej pracy zsunęłam się z siodła i lekko opadłam na piasek. Efekt był dobry w zestawieniu z początkiem, ale i tak niezadowalający. Czajnik rzecz jasna od razu domagała się smakołyków, ale cierpliwie poczekałam i wyciągnęłam dłoń z przysmakiem dopiero wtedy, kiedy już skończyła szarżę.
- Nie wiem, kto przedtem Ciebie jeździł, ale strasznie nadużywał takich nagród. Nie chcę klaczy agresywnej, i ty, Czarnulko, dobrze o tym wiesz - stwierdziłam stanowczo. Potem zabrałam się za podciągnięcie strzemion i puszczenie popręgu, by w końcu zdjąć z karej szyi wodze, po czym skierować się do stajni.
Odstawiłam do boksu oderkowanego wierzchowca, sprzęt odniosłam do siodlarni, postanowiłam jeszcze dzisiaj pójść żebrać o jazdy w domu kadry. Wynik okazał się być bardzo sprzyjający - zarezerwowałam jeszcze 2 treningi pod okiem instruktora w tym tygodniu, a przecież była już środa. Zadowolona, ale nielitościwie zmęczona (miałam w końcu przygotować do rywalizacji nie tylko Expresso!) udałam się do akademika.
***
- Halo, pobuudka! - obudził mnie donośny głos Esmy. Warknęłam rozeźlona, ale w końcu przypomniałam sobie o dzisiejszych zawodach. Tych, których tak bardzo się obawiałam ze względu na niezbyt przygotowanego Czajnika. Wczoraj co prawda chodziła naprawdę przyzwoicie, ale i tak bałam się, iż na konkursie nie pójdzie nam zupełnie, albo, co gorsza - upokorzę się przed widownią w jakiś parszywy sposób. Przeciągnęłam się powoli, wydając charakterystyczne dla mnie przy tej czynności dźwięki, po czym ospale zsunęłam nogi na podłogę w poszukiwaniu seledynowych kapci. Gdy tylko znalazłam je pod łóżkiem, posunęłam się do łazienki.

- PUŚCIE COŚ MOCNEGO! - Esma widocznie już nie mogła wytrzymać w rytmie rocka. Pan Gilbert zjechał ją wzrokiem, ale pani Rose dodała:
- Masz szczęście, że lubię takie rzeczy.
Ledwo powstrzymałam się od parsknięcia głośnym śmiechem, w końcu wyobrażenie Elizabeth choćby na koncercie metalcore rozbawiało do łez. Po chwili auto rozbrzmiewało którymś z ulubionych zespołów tęczowowłosej.
- Kiedy dotrzemy? - spróbowałam przekrzyczeć głośną muzykę. Jedyne, co na ten temat było mi wiadomo, to fakt, iż 15 minut temu minęliśmy Vabrigę. Dziwne, przecież dojazd no Novigradu miał być wyjątkowo krótki.
- Widzisz te zabudowania w oddali? To właśnie jest ta stajnia - wskazał Gilbert. Ucieszyłam się na samą myśl, iż już prawie dojechaliśmy. Na moją twarz szybko jednak wtargnął niepokój.
Szybko wyskoczyłam z samochodu i zajrzałam do przyczepy - obie klacze były na szczęście w dobrym stanie. Jako że wypakowaniem koni miały się zająć inne osoby, poprosiłam Esmę o podanie Karej odpowiedniej paszy i poszłam spróbować ogarnąć tereny stadniny, a przynajmniej te, które były mi w istocie potrzebne.
Po dokładnym przejrzeniu tablicy informacyjnej wróciłam do budynku, gdzie przebywała moja podopieczna - musiałam długo błądzić po boksach, żeby ją odnaleźć.
- Cześć, Imbryk - pogładziłam klacz po chrapach, co przyjęła z wielką wyniosłością. - Po prostu potraktuj te zawody jako zabawę, okej?
Mówiłam tak pewnie dlatego, że tego samego nie udało mi się wbić do własnej głowy. To tylko L-ka, ale jednak nie aż tak łatwa, jak przystało na najniższą klasę zawodów. Odgoniłam jednak złe myśli i przymusiłam się do oddania się wykonywaniu zabiegów pielęgnacyjnych. Czas płynął w końcu nieubłaganie.
Solarium było jeszcze wolne, dlategoż szybko wprowadziłam do niego klacz. Zmoczyłam czarną sierść wodą i dokładnie wtarłam szampon - zazwyczaj używam zwykłego szarego mydła, lecz na zawody trzymam specjalny, sprawdzony specyfik. Grzywę i ogon potraktowałam innym środkiem, lecz z równą uwagą. Następnie skrupulatnie opłukałam całe ciało rumaka.
Jako że do myjki ciągnęły już tłumy, niedługo po ściągnięciu wody i obsuszeniu Karej zwolniłam miejsce. W boksie po odczekaniu kilku krótkich chwil wzięłam się za następne czynności - rozczesałam jedwabiste, dłuższe włosie. Grzywę zaplotłam w całkiem zgrabne koreczki, choć sporo było z tym kłopotów, nie była ona bowiem przerywana. Z ogonem obeszłam się tak tylko u góry, mimo dobrej pielęgnacji był dość lichy. Na koniec wysmarowałam małe kopytka. Tak przygotowaną Czajnik można było spokojnie odstawić do siodłania.
Wpierw jednak udałam się do pokoju przygotowanego dla zawodników, by się przebrać. Czarny, ujeżdżeniowy frak, koszula z mankietami, biały plastron, alabastrowe bryczesy i tego samego koloru rękawiczki, krucze, wypastowane oficerki i na końcu czarny kask wchodziły w skład stroju tejże dyscypliny i szybko znalazły się na moim ciele. Chwyciłam jeszcze długi palcat ujeżdżeniowy. Dopiero wtedy poszłam po przygotowany wcześniej sprzęt jeździecki.
Derkę w kratkę zamienił biały czaprak, na który nałożyłam czyściutkie, krucze siodło. Dopięłam popręg z futerkiem i założyłam na głowę kobyły ogłowie z nachrapnikiem szwedzkim i wędzidłem pojedynczo łamanym. Jeszcze raz przyjrzałam się klaczy, ale słysząc przez głośniki ponaglanie prowadzącego, zdjęłam wodze i udałam się już na dziedziniec przed halą.
Udało mi się jeszcze raz szybko powtórzyć program. Potem czasu było już za mało, ze schodków wsiadłam na rozemocjonowanego konia i poprowadziłam go na plac ćwiczebny.
- Szczęścia! - usłyszałam za sobą głos Gilberta. Burknęłam coś w odpowiedzi, układając sobie w głowie plan rozgrzewki. Czasu miałam naprawdę niewiele, bo startowałam jako trzecia, jeszcze przed Esmą. Po szybkim rozprężeniu we wszystkich chodach usłyszałam urywki zdania:
- Herbert Johanson na koniu Welma... startu przygotuje się zawodnik numer 3!
Zmroziło mi krew w żyłach, a klacz automatycznie się spięła. W stresie, powtarzając w myślach cały program i krótkie zdanie "Uda ci się!", które raczej i tak było ubogie w skutkach, podeszłam Imbrykiem do wejścia na halę i ruszyłam stępem na czworobok. Jakiś zawodnik, chyba owy Hebert, minął mnie, mrugając porozumiewawczo okiem. Musnęłam klacz łydkami i wypchnęłam dosiadem, by ta ruszyła kłusem roboczym. Jak się niestety spodziewałam, udzieliło jej się poddenerwowanie, ale kiedy wyjechałyśmy z A prosto przed siebie, udało mi się w miarę przyzwoicie ogarnąć chód.
- Teraz zaprezentuje się Naomi Sullivan na koniu Expresso! - powiedział tymczasem głos z głośników. W X znowu mocniej użyłam dosiadu, zatrzymałam Czajnik i wykonałam charakterystyczny ukłon. Ledwo uniosłam górne partie ciała z powrotem, zdenerwowana holenderka sama ruszyła ponownie. W odcinku do C uspokoiłam kłusa, a w samej literze zgrabnie skręciłam w prawo. Spięta Imbryk co chwilę wydłużała wykrok, ale na szczęście opanowałam już nerwy, poprawiłam postawę i przed kolejnym zakrętem chód stał się lekki oraz rytmiczny. W B kolejny raz pojechałam w prawo, a na X zrobiłam dwa kształtne koła - najpierw w prawo, potem w lewo - pamiętając o aktywnej, rytmicznej jeździe do przodu i pilnując odpowiedniego zgięcia. Po dotarciu do E znowu skręciłam, teraz jednak w lewo. Tuż po zakręcie i ciągu 3 krótkich półparadek, między K a A, zewnętrzną łydkę cofnęłam za popręg i obiema zadziałałam, napięłam wewnętrzną wodzę, wypchnęłam biodrami i lekko oddałam wodze, co dało mi bardzo ładne przejście do galopu. Zaokrągliłam chód i w A zrobiłam ładne, równe koło. Całą następną ścianę do R przejechałam rytmicznym, okrągłym galopem ze zaangażowanym zadem (to właśnie wychodziło Czajniczek najlepiej), później dosiadem i ręką na nowo wywołałam kłus. W H zaczęłam anglezowanie na dobrą nogę, a idealnie w X ją zmieniłam. Po skończeniu przekątnej kolejny raz usiadłam mocno w siodło, przygotowując klacz do zmiany tempa na niższy chód. Tuż przed A przeszłam do stępa.
Wężyk KXH przejechałam swobodnym chodem, bardziej oddając klaczy wodze. Niestety, i tak nie udało mi się do końca rozładować jej spięcia i poddenerwowania. W H ponownie zebrałam do normalnego kontaktu, a blisko C ruszyłam kłusem roboczym. Koło w B było jeszcze elementem swobodnym, gdzie miałam wykonać żucie z ręki - udało się całkiem przyzwoicie jak na Karą, ale raczej średnio w porównaniu z innymi przejazdami. Po nabraniu wodzy przygotowałam moją podopieczną do kolejnego przejścia, jakim było zagalopowanie. Tuż po F powtórzyłyśmy więc osiągnięty już przedtem element, wyszedł równie nieźle. Od razu zaokrągliłam i zaangażowałam chód. W E wyjechałam natomiast koło w prawo, kolejny raz pilnując zgięcia. S kończyło galop w naszym przejeździe, harmonijnie przeszłam do kłusa.
Tuż obok M zaczęłam anglezować, by w X zmienić nogę. Mimowolnie uśmiechałam się już na myśl, że to już prawie koniec przejazdu, a nie popełniłam żadnej poważnej gafy w środku, całość wyszła nader składnie i w sumie tak, jak należy. Nie odeszłam oczywiście od rzeczywistości, dalej pilnując dobrego tempa i rytmu, skręciłam na środek w A i zatrzymałam klacz w X. Drugi raz ukłoniłam się, a z trybun uniosły się całkiem donośne brawa. Klacz spięła się trochę, ale kiedy dałam jej luźną wodzę, zaczęłam w stępie klepać po łopatkach i chwalić, prowadząc do A, chyba zrozumiała, że odegrała kawał dobrej roboty.
- Wiesz co? Chyba jednak pojadę z tobą tą P - stwierdziłam do Expresso, kiedy już za ujeżdżalnią zsunęłam się z jej grzbietu i wyciągnęłam przed jej nos smaczek - Ale nie myśl, że nie będziesz musiała się rozluźniać! Jasne, i wprowadzę więcej terenów, może to ci pomoże.
- Fajnie ci poszło! - do rozmowy wtrącił się James i tym samym skutecznie odwrócił moją uwagę od chrupiącej marchewkę klaczy. - To co, jedziesz wyższą klasę?
- Zobaczymy jeszcze wyniki. Ale myślę, że tak.
Rose uśmiechnął się cwaniacko i odszedł dalej. Pozostało mi więc tylko czekać na wyniki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)