czwartek, 8 lutego 2018

Od Riley - zadanie 5

Piękny sen, który zmieniał się w koszmar, zapowiadał kolejną nieprzespaną noc. Jasna, biała droga lśniła, jakby utkano ją z tysięcy maleńkich kryształków. Im dłużej biegłam, tym światło stawało się coraz mniej wyraziste. Z trudem łapiąc oddech, przedzierałam się przez ciemne gęstwiny, jakby miało od tego zależeć moje życie. Cały krajobraz spowił mrok. Nie wiedziałam, przed czym tak naprawdę uciekam, ale pewne było, iż „to coś” depcze mi po piętach. Nagle ni z tego, ni z owego prześladowca znalazł się tuż obok, jednym pchnięciem przewracając mnie. Padłam na twardą glebę. Stworzenie błyskawicznym ruchem przygwoździło mnie do pnia drzewa, z ogromną siłą uciskając klatkę piersiową. Szpony zacisnęły się na mojej szyi, odcinając dopływ tlenu, zaś zęby wbiły się w ramię, niczym stalowe ostrza. Chciałam krzyczeć, szarpać się... Ale dłonie, nogi, głos... Po prostu odmówiły posłuszeństwa, jak gdyby ktoś mnie zmienił w kamienny posąg. Nienawidziłam snów, tylko tam byłam bezbronna, nie mogłam nic zrobić, nawet sama z siebie nie umiałam się obudzić. Czułam przeszywający, narastający ból, jakby ktoś wypalał mi skórę. Przed oczyma ukazał się delikatny zarys kłów i zielonkawo-żółtych ślepi, o mściwym spojrzeniu. Nagle obraz zamazał się jeszcze bardziej, zaś mroczną ciszę przerwał stłumiony, gardłowy dźwięk.
Wstawanie o poranku nigdy nie było moją działką, aczkolwiek w obecnej sytuacji, przebudzenie się stanowiło mój jedyny ratunek.
- Ril... Ril, Ril, Riiiiiiiiil! - tak, tego dźwięku po prostu nie dało się nie usłyszeć.
- Nili?! - podniosłam głowę półprzytomna, spoglądając na kruka z lekkim zakłopotaniem - Życie mi ratujesz... - podrapałam pupila po głowie, po czym znów owinęłam się kołdrą.
Nilay jednak wcale nie miał zamiaru iść spać, wręcz przeciwnie - rozpierała go energia.
- Błagam... Jeszcze nie teraz, nie teraz! - stęknęłam z rozpaczą w głosie, słysząc muzykę, wydobywającą się z mego samsunga.
Już sama nie wiem co lepsze - senne koszmary, czy koszmar w realu? Z pewnością jedno i drugie powstało tylko i wyłącznie w celu niszczenia naszego i tak już marnego życia. Gdyby nie fakt, że telefon jest mi potrzebny do czegoś więcej, niż przeciętny budzik; pewnie już dawno temu wyrzuciłabym go przez okno z wielkim trzaskiem, jakiego w Magic Horse jeszcze nie było. Paskudne urządzenie. Nakryłam głowę kołdrą, starając się nie słyszeć głupawej melodyjki, która w iście bezczelny sposób, wdzierała się teraz do moich uszu. Niechętnie zwlokłam się z łóżka i zgarnąwszy z kaloryfera ręcznik, ospałym krokiem powędrowałam do łazienki.
***
Kiedy już się możliwie ogarnęłam, owinięta ręcznikiem wyszłam spod prysznica, kierując się w stronę drzwi od pokoju.
- Co jest...? - szarpnęłam za klamkę, jednak drzwi wciąż uparcie nie chciały się otworzyć - No litości! - wydarłam się, uderzając w nie dłońmi, jednak bezskutecznie.
- Ch***ra... - syknęłam pod nosem, biegając wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym otworzyć drzwi.
Jak na złość, klucz francuski zostawiłam w szufladzie w przedpokoju. Co za pech... Po chwili przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Ta, bardzo głupi pomysł, ale cóż mogłam w obecnej sytuacji zrobić? Drzeć się nie będę, no chyba, że w ostateczności. Na razie, trzeba spróbować innego sposobu. Chwyciwszy kij od mopa, niczym rycerz na swym rumaku (no dobra, było bez rumaka), pognałam z wyciągniętą bronią prosto na wrota do wolności. Na szczęście, za czwartym razem się udało. Przeleciałam z jednego pomieszczenia do drugiego, z głośnym trzaskiem lądując na podłodze. Swoją drogą, to trochę dziwne, że niemal nowiutkie drzwi tak się zacinają. Chociaż, ta łazienka ma w sobie coś niezwykłego, bo odkąd trafiłam do akademii, dzieją się w niej naprawdę dziwne rzeczy. Wiecznie znikającą szczoteczkę do zębów, jeszcze jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć... Ale Naomi wyskakująca z łazienki z ręcznikiem na głowie... Cóż, pewnych sytuacji po prostu nie da się przewidzieć, a tym bardziej zrozumieć. Ciekawe czym jeszcze to miejsce mnie zaskoczy. Dobra, grunt, że udało się już stamtąd wydostać. Powoli podniosłam się z drewnianej posadzki, aby następnie wyciągnąć z szafy ubrania.
***
Osiem godzin w szkole plus dodatkowe zajęcia, to jak dla mnie zdecydowanie za dużo, tym bardziej że mi mózg wysiada już po zaledwie czterech godzinach. Zaraz po obiedzie, udałam się do akademika. Niebo spowiły gęste, szarawe chmury, które nie zapowiadały niczego dobrego. Sięgnąwszy do kieszeni płaszcza, przez moment błądziłam dłonią w poszukiwaniu telefonu. Kiedy w końcu już się do niego dogrzebałam, nie pozostało już nic innego, jak tylko założyć słuchawki na uszy i utonąć w objęciach muzyki. Od czasu do czasu, czułam na sobie maleńkie krople wody, jednak nie zamierzałam przyspieszać kroku. Chciałam, aby ta błoga chwila trwała jak najdłużej. Niestety, pogoda bardzo szybko się pogorszyła. Dotarłam na miejsce cała mokra. Calusieńka. Moje włosy były niczym splątane, mokre wodorosty, zaś ubranie kleiło się do ciała. Ohydne uczucie. Nawet w butach chlupała teraz woda. Wparowałam do pokoju, szybko się przebrałam i padłam na łóżko. Siedzący na parapecie kruk, wciąż śledził mnie wzrokiem.
- Oj, Nili... Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że już koniec zajęć. Co za popie****ny dzień... - westchnęłam cicho.
- Ril... P-p... - pupil zaczął coś mamrotać, strosząc przy tym pióra na głowie, przez co sprawiała wrażenie, jeszcze okrąglejszej niż jest.
Spojrzałam na zwierzaka z lekkim uśmiechem na twarzy. Kochany artysta, znowu próbuje powtarzać moje imię.
- Co? Co powiedziałeś?
- Popiep... Popie-prz... - bełkotał z zadowoleniem ptak.
- O nie! Nili, nie! Błagam! - zerwałam się z łóżka - Zapomnij o tym! Zapomnij, słyszysz?
Widząc niezadowolenie z mojej strony, kruk pofrunął na szafę obok łóżka.
- Pop... Poppppi-eprz! - jak widać, wypowiadanie tego słowa sprawiało mu sporo radości.
Wspaniale, po prostu świetnie! Sama nauka ludzkiego języka sprawia mu sporo trudu, ale zapomnienie rzeczy, której się nauczył... Graniczy wręcz z cudem.
Z racji tego, iż Nilay rozkręcił się na dobre i po chwili darł już się na cały regulator, stwierdziłam, że powinnam jak najszybciej wyprowadzić go z pokoju, żeby nikt z akademii nie usłyszał jego wrzasków.
- Nilay, zamknij się i chodź! - zawołałam, wkładając buty i płaszcz.
Kruk w jednej chwili znalazł się na mym ramieniu i mogliśmy wyjść. Może jak sobie trochę polata na dworze, to się zmęczy i zapomni, o tym wszystkim, ale to mało prawdopodobne. Nie chciało mi się teraz biegać po lesie, choć ulewa już dawno ustąpiła słońcu i na zewnątrz było nawet całkiem przyjemnie. Udaliśmy się więc do stajni. I tak miałam tam później pójść, żeby zająć się Melindą. Pewnie biedactwo już czeka zniecierpliwiona w boksie i kombinuje jak go otworzyć.
- Cześć Meli! - rozpromieniłam się, otwierając boks klaczy.
Czarna stała spokojnie, żując kawałek marchewki.
- Ale mi powitanie... - spojrzałam z politowaniem na wierzchowca - Myślałam że ucieszysz się na mój widok.
Koń nadal ignorował to, co do niego mówię.
- Dobra, chodź. Pojeździmy sobie w terenie... - nałożyłam na grzbiet klaczy zielony czaprak, a potem siodło. Po założeniu uzdy już ruszyłam w stronę wyjścia, ale poczułam, że klacz stawia opór.
- Mel, co się z tobą dzieje? No chodź... - zachęcałam, jednak czarna ani drgnęła.
- Pop... Popiep... - dogadywał Nilay, gdy usiłowałam wyprowadzić konia z boksu.
- Nili, cicho! Nie pomagasz... - warknęłam wściekle.
No ja nie mogę, po prostu ręce opadają. To ma być jakiś strajk? Jakimś cudem, po pewnym czasie udało mi się wyprowadzić Melindę z boksu, aczkolwiek sama przejażdżka, trwała naprawdę krótko. No nic, mówi się trudno. Jak widać, ona też ma dziś niezbyt przyjemny dzień.
***
Dochodziła dwudziesta druga. Leżałam spokojnie na łóżku ze słuchawkami w uszach, całkowicie odcięta od realnego świata. Z rytmu rozmyślań wybił mnie koniec piosenki, a raczej ta nieprzyjemna cisza w pokoju. Powędrowałam do kuchni, aby się czegoś napić. Otwarłszy szafkę, wyjęłam jeden z kubków, po czym wstawiłam wodę na herbatę. Niespodziewanie usłyszałam pukanie do drzwi. Raczej nie spodziewałam się nikogo o tej porze. Ku memu zaskoczeniu, u progu drzwi ujrzałam... Rose.
- D-dobry wieczór... - zmieszana wysiliłam się na sztuczny uśmiech.
- Dobry wieczór. - kobieta zmierzyła mnie wzrokiem - Przechadzałam się akademickim korytarzem i pomyślałam, że sprawdzę co... - dalej już nawet nie słuchałam, bo oczywiste było, o co jej chodzi.
- Może pani wejdzie? - przerwałam Rose w połowie zdania, wciąż szczerząc jadaczkę.
- Nie, nie. Chciałam tylko zapytać, czy miałaś ostatnio jakichś gości...
- No... Miałam, mam często... - lekko przygryzłam wargę - Czy jest w tym coś złego?
- Nie. Absolutnie, nie mam nic przeciwko temu. Po prostu słyszałam dziś po południu jakieś krzyki, ale jak widać moje obawy, były niesłuszne.
- Przepraszam panią, ale muszę wracać do kuchni... - po tych słowach, zamknęłam szybko drzwi, aby nie musieć dłużej patrzeć w srogie spojrzenie pani Elizabeth.
Słaba wymówka, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Zresztą, byłam już zmęczona tym popiep... Ekhem, przepraszam. Już więcej nawet nie chce mi się pisać tego słowa, zwłaszcza że w najbliższym czasie, pewnie będę zmuszona słuchać go kilka razy dziennie.

Punkciki Rilku ^^ Ładnie wykonane zadanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)